poniedziałek, 16 lipca 2012

Ucieczka


Słońce wspinało się leniwie po porannym niebie, barwiąc je odcieniami ciepłego różu i soczystego pomarańczu. Nowa nadzieja na lepszy dzień spływała na mieszkańców Madrytu, w większości śpiących jeszcze smacznie i rozkoszujących się sennymi marzeniami, które lada chwila miały rozpłynąć się w szarości codziennego życia. Delikatny wiatr kołysał liście palm i akacji, rosnących wzdłuż ulicy Moreruela. Kilka staruszek już wychodziło przed swoje domy, zawijając starannie głowy w chusty, chroniące je przed nadmiernym upałem. Cała stolica powoli budziła się do życia, by znów zmierzyć się z wyzwaniami nowego dnia.
W domu położonym na końcu Calle Moreruela młody mężczyzna leżał w swoim łóżku, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w biały sufit. Ręce ułożył wygodnie pod głową, w której obrazy sprzed kilku miesięcy kłębiły się uparcie, nie chcąc go opuścić. Antonio przymknął na chwilę oczy, jakby miał nadzieję, że gdy znów je otworzy, uda mu się skupić na teraźniejszości, może nawet przyszłości. Od dawna nie zastanawiał się, dokąd zmierza jego życie. Nie potrafił. Kiedyś miał wiele planów, marzenia. Kiedyś potrafił z uśmiechem spoglądać w przyszłość, wierzyć w lepsze jutro. Kiedyś.
Westchnął, spoglądając w stronę okna, które zapomniał zasłonić roletami po powrocie do domu. Kolejny wschód słońca, kolejny dzień. Kolejne godziny, oddalające go od tej potwornej chwili, gdy wrócił do domu w Walencji, gdy cały świat runął i rozbił się na kawałeczki.
Uśmiechnął się gorzko, jeszcze raz analizując dni, miesiące płynące od tamtej chwili. Nie potrafił wtedy normalnie funkcjonować, nie potrafił żyć. Egzystował, nawet wstawał do pracy, czasem zdobył się na uśmiech. Wieczorami wracał do ciemnego, pustego mieszkania, witany troskliwym wzrokiem szczeniaka, jedynego świadka tamtych chwil. Siadał w fotelu, nie mając siły nawet iść pod prysznic. Wyjmował kolejną butelkę wina, brnąc w coraz większe bagno. Nocami spacerował po cmentarzu, wyobrażając sobie swój własny grób. Często myślał o śmierci, chciał dołączyć do osób, które stracił. To przecież byłoby takie proste. Wystarczył jeden ruch przy krojeniu chleba, jeden skok z krzesła. Jednak za każdym razem, gdy nachodziły go te myśli, samego siebie nazywał tchórzem. Ból musiał w końcu minąć, życie musiało toczyć się dalej. Przypominał sobie twarze przyjaciół, wiernie i cierpliwie trwających przy nim w tych ciężkich chwilach. Przypominał sobie rodzinę, z którą, mimo, iż był skłócony, ciągle czuł silną więź, o którą się martwił. Spoglądał na ufne oczy swojego psa. Wtedy docierało do niego, że wciąż ma po co żyć. Nie chciał ranić swoich bliskich.
Dopiero po sześciu ciągnących się w nieskończoność miesiącach, przepełnionych bólem i mrokiem, przyjaciele zdołali wyciągnąć go na ich ulubioną, dziką plażę. Porywisty wiatr przenikał przez ciepłe szaliki, chłodne powietrze ziębiło ich odsłonięte dłonie. Mimo, iż kalendarzowa wiosna już się rozpoczęła, natura nie rozpieszczała mieszkańców Hiszpanii, serwując im iście jesienną pogodę. Tego dnia rozmawiali bardzo długo, przypominając sobie swoje największe marzenia. Przyjaciele uświadomili Toniemu, że wciąż mógł o nie walczyć. Jego życie trwało nadal, powinien się nim cieszyć. Wtedy po raz pierwszy szczerze się uśmiechnął. Narodził się na nowo. Pamiętał, że następnego dnia pogoda radykalnie się poprawiła. Nad Hiszpanią znów świeciło słońce.
Rodzinne miasto nie było dla niego łaskawe. Nie potrafił w nim żyć. Coraz częściej myślał o wyjeździe, ale nie potrafił opuścić tamtego miejsca, zbyt wiele go z nim łączyło. Jednak pewnego majowego dnia coś w nim pękło, coś kazało mu postawić wreszcie kolejny krok, zrobić coś ze swoim życiem. Wsiadł na motor i odjechał. Z Madrytu zadzwonił do Frana, prosząc, by zajął się rzeczami, które zostawił w swoim mieszkaniu. Sam wziął stamtąd tylko psa, dokumenty i album ze zdjęciami. Chciał zacząć zupełnie nowe życie.
Uciekł.
Usłyszał pukanie do drzwi. Zdziwiony przeniósł na nie wzrok, rzucając krótkie „proszę”. Drzwi z ciemnego drewna otworzyły się powoli.
- Mogę? – Marga spojrzała niepewnie na przyjaciela.
- Jasne – uśmiechnął się, przecierając oczy. – Nie śpisz już?
- Nie, chciałam pogadać – dziewczyna położyła się koło niego, przykrywając kołdrą.
- No to słucham – przyjrzał się jej uważnie, próbując coś wyczytać z jej twarzy. Powstrzymał wybuch śmiechu na widok jej nieporadnej miny i spojrzenia małej dziewczynki.
- Fajnie było wczoraj w klubie – rzuciła, najwyraźniej chcąc jeszcze przemyśleć to, co chciała powiedzieć. Uszanował to, nie chcąc naciskać. Wiedział, że w końcu sama wróci do tematu, który chciała omówić.
- Bardzo fajnie – przyznał. – Choć nie powiem, impreza po ciężkim dniu pracy to dość męcząca sprawa – zaśmiał się.
- Tak? – uniosła jedną brew, przyglądając mu się z rozbawieniem. – Nie było tego widać, jak szalałeś na parkiecie z Lią.
- Oj – przewrócił oczami zniecierpliwiony. – Wtedy jeszcze nie czułem takiego zmęczenia – dodał niewinnie.
- Jasne – Marga roześmiała się głośno. – Ładnie razem wyglądacie – spojrzała na niego, chcąc zaobserwować jego reakcję. – Nie patrz tak na mnie, aż miło się na was patrzyło. Aż iskry leciały – uniosła znacząco brwi.
- Nie dopisuj sobie rzeczy, których nie ma – mruknął, szukając sposobu na zmianę tematu.
- Ona i June mają jakieś obce pochodzenie, prawda?
- Tak, ich mama jest Angielką – potwierdził chłopak, czując ulgę.
- Aha – blondynka uśmiechnęła się lekko, wyłamując sobie palce. Toni przyjrzał się jej uważnie, spodziewając się, że w reszcie wydusi z siebie, po co naprawdę przyszła. – Toni – zaczęła nieśmiałym głosem. – Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o naszych marzeniach itd.? I jak mówiłam, że chcę napisać książkę?
- Pamiętam – powiedział powoli, uśmiechając się pod nosem.
- No bo… ja… rozmawiałam z Vane i… ja chyba się postaram napisać tę książkę – wyrzuciła z siebie, patrząc na niego z obawą. Za każdym razem, gdy mówiła o pisaniu, miała wrażenie, że zostanie wyśmiana. Skarciła się szybko w duchu. Toni był ostatnią osobą, która mogłaby wyśmiać jej marzenia.
- To świetnie! – ucieszył się, przewracając na łóżku w jej stronę. Na jego twarzy pojawił się szeroki, radosny uśmiech. – O czym będzie? Zdradzisz coś?
- No właśnie o tym konkretnie chciałam porozmawiać.
- Zamieniam się w słuch.
- Pomyślałam, że nasza ekipa byłaby świetnym tematem. Sam popatrz, ile razem przeszliśmy, ile działo się w życiu każdego z nas – mówiła z ożywieniem. Uśmiechnął się ciepło, widząc, ile znaczy dla niej pisanie. – Popatrz, gdzie doszliśmy. I wiesz – spojrzała na niego niepewnie, zaciskając lekko usta. – Na głównego bohatera byłby idealny ktoś taki, jak ty.
- Ja? – Antonio parsknął niepohamowanym śmiechem. Mina zrzedła mu jednak, kiedy zauważył jej poważne i zacięte spojrzenie. – Ty nie żartujesz – szepnął przerażony. – Dlaczego ktoś taki, jak ja? – westchnął, przyglądając się jej ze zrezygnowaniem.
- Bo zawsze byłeś kimś na kształt lidera grupy. Potrafiłeś trzymać całą naszą szóstkę w kupie nawet, kiedy pojawiło się jakieś nieporozumienie. Razem z Laurą umiałeś wszystkich pogodzić. Poza tym masz złożony charakter i najbarwniejszą biografię – dodała, szczerząc zęby w niewinnym uśmiechu.
- Złożony charakter i najbarwniejszą biografię? – uniósł brew z dezaprobatą. – Zawsze potrafiłaś wszystko ubrać w ładne słowa – zaśmiał się, kręcąc głową. – Nie patrz tak na mnie, przecież ci nie zabronię pisać na taki, nie inny temat. Trzymam kciuki, żebyś odniosła sukces większy niż Coelho i Zafón razem wzięci – uśmiechnął się szczerze, obejmując ją. – Tylko jak już będziesz podpisywać swoje dzieła w największych księgarniach, nie zapomnij o nas, co?
- O was się nie da zapomnieć. Dziękuję – szepnęła, z ulgą wtulając się w jego ramiona. Chciała jak najszybciej rozpocząć prace nad swoim dziełem. W jej głowie już układały się słowa, od jakich rozpocząć się miał pierwszy rozdział. Chciała zastosować klamrę kompozycyjną, jeden ze swoich ulubionych środków stylistycznych. Myślała też o przedstawieniu całej historii w retrospekcji. Czytelnik miałby szansę poznać jej bohaterów z najróżniejszych stron, w różnych okresach życia. Spojrzała na Antonia i zaczęła zastanawiać się, jaki tytuł powinna nosić jej książka. Zamyśliła się, nie zauważając uśmiechu błądzącego po jego ustach. Pogładził lekko jej włosy i wypuścił z ramion, wstając z łóżka i sięgając po swoje spodnie.
- Umyję się i lecę do teatru – zakomunikował, szukając w szafce ulubionego, białego bezrękawnika.
- Ej, ej, a śniadanie? – Marga spojrzała na niego surowo. – Nie wyjdziesz z pustym żołądkiem, nie ma mowy – dodała, grożąc mu palcem. – Idź się myj, ja ci zrobię coś do zjedzenia. Bez dyskusji – spojrzała na niego groźnie, widząc, że chce zaprotestować. Nie bacząc na jego minę i zapewnienia, że kupi sobie coś po drodze, ruszyła do kuchni, nie zamierzając wypuścić go z domu, nim wszystkiego nie zje. – Jak z dzieckiem – westchnęła.

Consuela przebudziła się, przecierając oczy i jeszcze bardziej rozmazując makijaż, którego nie zdążyła zmyć poprzedniego wieczoru przed zaśnięciem. Ze zdziwieniem zauważyła, że wciąż jest ubrana w swoją białą sukienkę. Podniosła się, czując koło siebie obecność drugiej osoby. Uśmiechnęła się lekko, widząc śpiącą Olivię. Brunetka była pewna, że przyjaciółka przesiedziała przy niej całą noc. Westchnęła, przypominając sobie widok Antonia przerzucającego sobie roześmianą Lię przez ramię. Nie miała pojęcia, że to może tak zaboleć. Przecież nic ją z nim nie łączyło, nie miała prawa być o niego zazdrosna. Jednak nie mogła nic poradzić na to, że jej serce zupełnie nie słuchało rozumu i najwyraźniej wcale nie miało zamiaru tego zmieniać.
- Dzień dobry – usłyszała obok siebie zaspany głos przyjaciółki. Odwróciła się i uśmiechnęła blado w jej stronę. – Jak się czujesz? – Olivia spojrzała na nią z troską.
- Głupio – westchnęła brunetka, wbijając wzrok w szary dywanik, rozłożony pod stolikiem do kawy. – On chyba jest poza moim zasięgiem – dodała, przeczesując dłonią włosy. Uśmiechnęła się gorzko i opowiedziała historię poprzedniego wieczoru. Olivia słuchała jej cierpliwie, nie przerywając, gdy Consuela zaczęła żalić się na bezsens uczuć. Przytuliła ją jedynie, gładząc po włosach i pozwalając się wypłakać. Dopiero po dłuższej chwili odsunęła ją od siebie delikatnym ruchem i spojrzała w jej oczy pewnym, twardym wzrokiem.
- Po pierwsze – odezwała się tonem nieznoszącym sprzeciwu – nie jesteś głupia. To jest zupełnie normalne, że nie wiesz, co do niego czujesz, krótko go znasz. Poczekaj, wszystko się rozjaśni. Po drugie, nie wiesz, co czuje on. Nie całował się z tą, jak jej tam? Lią, tak? No więc nie całował się z nią, nie szedł za rękę, nie robił nic, co wskazywałoby na to, że są razem. Po trzecie, ja dziś jadę do rodziców, wrócę bardzo późno, więc masz mieszkanie dla siebie. Jeśli chcesz, spróbuj jeszcze raz – dodała, tak naprawdę mając nadzieję, że Consuela nie zrealizuje swojego planu w pełni. „Jeśli już ma się jej udać z tym całym Antoniem, to niech przynajmniej to będzie facet, który ją będzie szanował, a nie pozwoli się zaciągnąć do łóżka przy pierwszej okazji” westchnęła w duchu, martwiąc się o przyjaciółkę. – A teraz idź się umyj i przebierz, bo jak cię zobaczy w takim stanie co najwyżej dostanie zawału, a chyba nie o taką reakcję sercową z jego strony ci chodzi?

- Życie sobie zmarnujesz, gówniarzu! – krzyknął Ignacio, łypiąc rozeźlonym wzrokiem na Antonia, stojącego na scenie z plecakiem w ręce.
- Tak sądzisz? – prychnął chłopak, spoglądając z ironią na swojego musicalowego ojca. – To moje życie i mogę je przeżyć tak, jak tylko mi się podoba. Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi, co mam robić!
- Alirio, kochanie, uspokój się – szepnęła zrozpaczona Irene, kładąc trzęsącą się dłoń na ramieniu blondyna.
- Nie uspokoję się! – Antonio strącił jej rękę. – Nie będziecie mi układać życia! Nie chcę być żadnym pieprzonym adwokatem! A jeśli nie chcecie mnie takiego, jakim jestem, to trudno. Wcale was nie potrzebuję! – chłopak odwrócił się, by zejść ze sceny.
- Wspaniale! – zawołał Rodrigo, wskakując na scenę z plikiem kartek w dłoni. – Ignacio, trochę więcej agresji. Wiesz, musisz być takim srogim, wrednym ojcem, który za nic nie chce pozwolić synowi żyć według jego zasad. Irene, prawie idealnie, tylko postaraj się włożyć w to więcej uczucia. Toni, zerkaj trochę częściej na Irene, Alirio początkowo szuka w niej poparcia. Chwila przerwy – zarządził, uśmiechając się promiennie do zespołu.
Antonio, Lia, June, Savier i Enrique usiedli z boku sceny, dyskutując o części choreografii, której do południa starał się ich nauczyć del Prade. Niguel wciąż nie był przyjemny w stosunku do Toniego, jednak tego dnia go nie obrażał, co blondyn przyjął z wielką ulgą. Mimo wszystko, chłopak wciąż miał wrażenie, że choreograf inaczej postara się uprzykrzyć mu życie.
- Kurcze, i pomyśleć, że jeszcze tydzień temu harowałem w sklepie – mruknął Enrique, z rozmarzoną miną przyglądając się pięknie ozdobionym lożom. – A teraz jesteśmy tu.
- Myślałem, że pracowałeś w szkole tańca – Savier spojrzał na niego zaskoczony, podwijając nogawki swoich dresowych spodni.
- Tak, ale dwa razy w tygodniu popołudniu tylko. A tak normalnie to w sklepie. Wcześniej w takim barze z niezdrowym żarciem. Łaziłem po ulicy i rozdawałem ulotki w przebraniu kurczaka – wzdrygnął się na samo wspomnienie poprzedniej pracy. June parsknęła śmiechem. – A wy co robiliście przed musicalem? – spytał Enrique, nie zrażony reakcją dziewczyny.
- Szkoła tańca – uśmiechnął się Savier.
- Ja tak samo – odpowiedziały chórem obie siostry.
- A ty? – Savier spojrzał na Antonia, który milczał od dłuższej chwili.
- Ja? W szkole tańca i na warsztacie u ojca przyjaciela – Toni uśmiechnął się, wracając myślami do godzin spędzonych w dość sporym pomieszczeniu, odizolowanym od reszty warsztatu, w którym łączył pasję z pracą, malując karoserie motorów.
- Warsztat samochodowy? Byłeś mechanikiem? – Enrique przyglądał mu się z ożywieniem. Wyglądał jak mały chłopiec, chcący dowiedzieć się jak najwięcej na jakiś nowy, tajemniczy temat.
Antonio zaśmiał się krótko.
- Nie, w tym warsztacie naprawiali, restaurowali i budowali motory. Ja się zajmowałem ich karoserią, lakierowaniem. Czasem też pomagałem przy innych pracach, ale to jak miałem mało swoich zajęć.
Savier i Quique spojrzeli na niego z podziwem i zafascynowaniem. Lia westchnęła cicho, gdy mężczyźni zaczęli dyskutować o motoryzacji. June także szybko włączyła się do rozmowy.
Lia obserwowała Antonia, śledziła dokładnie każdy grymas na jego twarzy, każdy uśmiech i gest. Próbowała dowiedzieć się z nich jak najwięcej, wyczytać coś z mowy jego ciała. Na próżno. Z rozmyślania wyrwał ją głos Consueli, która pojawiła się za plecami Toniego, delikatnie dotykając jego ramienia. Ku niezadowoleniu blondynki, chłopak, zgodnie z prośbą Perez, odszedł z nią na chwilę na bok.
- Podobno pracowała jako fotomodelka – usłyszała głos Enrique. Spojrzała na niego już przytomniej. Chłopak spoglądał w stronę dziewczyny rozmawiającej z Antoniem.
- Nie zdziwiłoby mnie to, jest naprawdę ładna – przyznała June, kątem oka obserwując zachowanie siostry. Westchnęła w duchu, coraz bardziej się o nią martwiąc.
- Ta, ale podobno niezła z niej… no wiecie – Savier posłał im wymowne spojrzenie, nie chcąc używać obraźliwych słów. – Uczyła się w tej samej szkole tańca, co ja, tylko w innej grupie. Sporo się o niej nasłuchałem.
- O czym gadacie? – Antonio wrócił na swoje miejsce z uśmiechem na twarzy. Lia przyjrzała mu się uważnie, zastanawiając się, czego chciała od niego Consuela. W ostatniej chwili ugryzła się w język, by o to nie spytać wprost.
- Uważaj na nią – poradził mu Savier, odprowadzając wzrokiem brunetkę. – Właśnie mówiłem, że chodziliśmy do tej samej szkoły tańca, nie miała opinii przyzwoitej dziewczyny.
- Ludzie mówią wiele rzeczy – June machnęła lekceważąco ręką, chcąc uniknąć kłopotliwej rozmowy. Nie lubiła plotek, ani rozmawiania na temat osób trzecich. To nie prowadziło do niczego dobrego. – Jak sądzicie, jak będzie wyglądał ten teledysk do uwertury? To trochę dziwny pomysł ogólnie, nie?

Głuchy dźwięk rytmicznego uderzania nożem o drewnianą deskę wypełniał jasną kuchnię mieszkania na drugim piętrze kamienicy położonej w centrum Madrytu. Cichy akompaniament tykających wskazówek zegara potęgował tajemniczy, patetyczny nastrój. Zamyślona szatynka założyła pasmo lekko kręconych włosów za ucho, nieświadomie ściągając brwi. Niewielka zmarszczka pojawiła się na jej młodym jeszcze czole. Zaklęła cicho pod nosem, kalecząc się w palec. Niecierpliwym ruchem zsypała pokrojoną paprykę na patelnię, dosypując ryż i mieszając wszystkie składniki. Myślami znów wróciła do swojego kuzyna. Nie miała pojęcia, jak mogłaby go nakłonić do rozmowy z jego ojcem. Obaj byli tak potwornie uparci. Wiedziała, jak bardzo za sobą tęsknią, mimo ich usilnych prób zaprzeczenia temu. Mili westchnęła głęboko, kręcąc głową z dezaprobatą. „Oby w końcu któryś z nich schował dumę do kieszeni i zrobił cokolwiek” pomyślała, zerkając przez okno, żeby sprawdzić, czy jej mąż nie wraca już z pracy.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu. Uśmiechnęła się, widząc na wyświetlaczu imię młodszego brata Antonia, Raula. Odebrała, zastanawiając się, czy coś się stało.

Lia oparła głowę o zimną szybę samochodu, niewidzącym wzrokiem błądząc po miejskim krajobrazie, przemijającym obok niej. Madryt nocą wyglądał pięknie, oświetlony setkami latarń i neonów. Tego wieczoru jednak nie wzbudzał w dziewczynie zachwytu. Nie zauważała jego kolorów i cudownych kształtów zabytkowych budowli. Wszystko przygasło. W jej myślach wciąż krążył widok Antonia wychodzącego z teatru w towarzystwie Consueli. Miał ją odwieźć do domu. Usta Lii wykrzywiły się w ironicznym grymasie. Nie miała wątpliwości co do zamiarów Perez.
- Ziemia do Lii, odbiór – głos June zdawał się dochodzić z bardzo daleka. Młodsza dziewczyna spojrzała na nią pytająco, lekko nieprzytomnym wzrokiem. – Martwię się o ciebie – wyznała dziewczyna, odrywając wzrok od drogi i przenosząc go na siostrę.
- O mnie? Nie musisz, przecież nic mi nie jest – Lia usiadła prosto, splatając palce obu dłoni na brzuchu. June westchnęła lekko zniecierpliwiona.
- Jesteś ciągle zamyślona, rzadziej się uśmiechasz, a jak już, to tylko przy nim. Na Consuelę patrzysz, jakbyś chciała ją za chwilę udusić gołymi rękami, nie mówiąc już o wypiekach na twarzy, które zawsze masz przy Tonim. Martwię się o ciebie, bo widzę, że coraz bardziej ci na nim zależy, a zamiast jakoś zwrócić na siebie jego uwagę, zostawiasz wolne pole Consueli, mając do niej pretensje, że z tego korzysta.
- Dzięki – mruknęła Lia, spuszczając wzrok. Nie lubiła, kiedy jej siostra stawała się tak niedelikatna. Sama wiedziała, że postępuje źle, że powinna coś zrobić. Nie miała jednak siły, ani wiary, by walczyć z brunetką. – Chcę tylko go dobrze poznać i jakoś mu pomóc, widać w jego oczach, jak bardzo się z czymś męczy. A o jego przyjaźń nie muszę konkurować z Consuelą.
- I myślisz, że ci uwierzę, że chodzi ci tylko o przyjaźń? Za dobrze cię znam. Ach, mama do mnie dzwoniła – June zmieniła szybko temat, do poprzedniego chcąc wrócić później, kiedy będą już w domu, przy kubku gorącego kakao. – Przyjeżdża ciotka z Torrentu, chcą nas odwiedzić.
- To wspaniale, kiedy przyjadą? – Lia uśmiechnęła się radośnie, przypominając sobie wszystkie wypady, na które zabierała je obie ciotka Donella, kobieta wyjątkowo wesoła i wyrozumiała.
- Dokładnie jeszcze nie wiedzą, ale w któryś weekend, żeby zostać na dwa, trzy dni. Fajnie będzie z nimi odpocząć po tygodniu pracy – June wjechała do garażu i zatrzymała samochód, przecierając dłońmi zmęczone oczy. – Marzę tylko o ciepłym łóżku – ziewnęła przeciągle, jeszcze raz zerkając na zamyśloną siostrę. Westchnęła, zastanawiając się, do czego doprowadzi znajomość z tajemniczym blondynem.

Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech, rozkoszując się jego bliskością. Wtulona w jego plecy obserwowała budynki, które mijali, podziwiając ich piękno, którego nie dostrzegała wcześniej w aż takim stopniu. Dłonie splotła na jego brzuchu, czując grę jego mięśni przy każdym ruchu. Przełknęła ślinę, przypominając sobie smak jego ust i wyobrażając sobie jego pocałunki, pozbawione scenicznego chłodu, dotyk jego dłoni, nie kierowany wyuczonym scenariuszem. Była pewna, że jako kochanek musiał być niesamowity. Miała nadzieję, że uda się jej o tym przekonać.
Antonio zatrzymał swój motor na parkingu pod jej blokiem. Niechętnie oderwała się od jego ciała, schodząc z maszyny i zdejmując kask. Uśmiechnęła się zalotnie do chłopaka, spoglądając w stronę swojej klatki schodowej.
- Może wejdziesz na górę? – zaproponowała, zerkając na jego usta. „Matko, jaki on jest boski!” pomyślała z zachwytem, przełykając ślinę.
Antonio uśmiechnął się pod nosem, spuszczając wzrok. W dłoniach obracał swój czarny kask, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. Consuela wpatrywała się w niego uparcia, cierpliwie wyczekując odpowiedzi z narastającym podnieceniem. Zerknął w stronę jej bloku, przekładając kask do prawej ręki.
- Naprawdę chcesz, żebym miał o tobie takie zdanie? – spytał w końcu, patrząc w jej oczy. Nie wiedziała, co powiedzieć, nie spodziewała się takiej reakcji blondyna. – Naprawdę chcesz, żebym poszedł z tobą na górę, przeleciał cię i traktował jak każdą pierwszą lepszą? – nie zamierzał być delikatny, czy miły, uważał to za zbędne. Szczerość uznał za najlepsze wyjście. – Naprawdę taka jesteś? Taka, jak mówią?
Spuściła wzrok, czując gorące łzy pod powiekami. Była wściekła. Wściekła na niego, bo otworzył jej oczy i na siebie, bo sama była winna temu, jaką miała reputacje i co myślał o niej on. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.
- Myślałem, że przesadzają – usłyszała jego głos, tym razem łagodny. – W sumie nadal tak myślę – dodał, robiąc ruch ręką, jakby chciał założyć kask. Consuela zatrzymała go jednak.
- Więc może jednak wejdziesz? – spytała z nadzieją w oczach. – Żeby porozmawiać – uzupełniła szybko, chcąc za wszelką cenę udowodnić mu, że jest coś warta, że ludzie mylą się co do niej. Jej drżący głos zdradzał, że jest bliska płaczu. Nerwowo przygryzła dolną wargę, aby powstrzymać łzy napływające do oczu.
- Dziś nie mogę. Obiecałem przyjaciołom wieczorek filmowy – odpowiedział, znów bawiąc się kaskiem. Spuściła wzrok, kiwając potakująco głową.
- Rozumiem – szepnęła, uśmiechając się nerwowo i nie podnosząc na niego wzroku, aby nie zauważył łez, powoli zbierających się w kącikach oczu. – Dziękuję, że mnie podwiozłeś – dodała, odwracając się i szybkim krokiem ruszając w stronę drzwi na klatkę schodową. Jego słowa były dla niej jedynie wymówką, usprawiedliwieniem tego, że zwyczajnie nie chciał spędzić z nią choć odrobiny czasu. Czuła się fatalnie.
Antonio spojrzał za nią, czując dziwne ukłucie w okolicach serca. Wściekł się na siebie, widząc łzy spływające po jej zaróżowionym policzku, który szybko otarła wierzchem dłoni.
-  Ale może masz czas jutro po próbie? – zawołał za nią, mając nadzieję, że nie uraził jej swoimi słowami.
Odwróciła się zaskoczona i spojrzała na niego oczami mokrymi od łez.
- Zazwyczaj padam z głodu po całym dniu pracy, więc może skoczylibyśmy na jakąś pizzę, czy sushi? – zaproponował, tracąc trochę z pewności siebie. Twarz Consueli rozjaśnił szczery uśmiech. Starła dłonią resztę łez.
- Bardzo chętnie – jej delikatny, kobiecy głos, pozbawiony już kusicielskiego, niskiego tonu, zabrzmiał w jego uszach, wywołując ciepły uśmiech na jego ustach.
- W takim razie do jutra – założył kask i wsiadł na motor, odpalając silnik. Dziewczyna pomachała mu jeszcze ręką, patrząc za oddalającą się sylwetką pojazdu, dopóki nie zniknęła za rogiem ulicy, przecznicę dalej. Consuela okręciła się na pięcie, z radością patrząc w granatowe niebo, upstrzone gwiazdami. Tej nocy nie miała spędzić z Tonim, ale w zamian zaoferował jej swoje towarzystwo następnego wieczora. Uśmiechnęła się szeroko, z czułością stwierdzając, że był inny, niż mężczyźni, których miała nieszczęście poznać. Nie chciał jej wykorzystać. Nie oceniał jej. Nie mogła uwierzyć, że poznała kogoś takiego. Już dawno zwątpiła, że na świecie istnieją jeszcze ludzie tacy, jak on.
Pobiegła do swojego mieszkania, wciąż uśmiechając się promiennie. Modliła się, aby czas płynął jak najszybciej. Nie mogła się doczekać kolejnego wieczoru.

- No nareszcie, już myślałem, że mnie zostawisz na pastwę tych dwóch przez całą noc – Pedro na widok Antonia odetchnął z ulgą, wymownym gestem wskazując w stronę salonu, z którego dochodziły głosy dwóch kobiet, wyliczających argumenty za obejrzeniem komedii romantycznej.
- Miałeś ciężki wieczór, z tego, co słyszę – Toni roześmiał się lekko, zdejmując buty. – Komedia romantyczna? Nie ma mowy! – zawołał, mając nadzieję, że Marga i Vane nie postawią znów na swoim.
- Nie wygramy z nimi, już nawet coś wybrały – mruknął niezadowolony Pedro. – „Kocham cię, stary”, czy coś takiego. Chyba o gejach.
- Nie o gejach, kretynie, tylko o mężczyźnie nie mającym przyjaciół – warknęła Vane, pojawiając się przy dwójce przyjaciół. – Zrobiłam już popcorn, Marga kupiła colę i piwo. Mamy też inne przekąski. Trochę się porządziłyśmy w twojej kuchni – zakończyła, szczerząc zęby w niewinnym uśmiechu.
- To mnie nie przekonuje do komedii romantycznych – Toni rozłożył bezradnie ręce, śmiejąc się na widok jej obrażonej miny.
- To co według was mamy obejrzeć? Horror? – prychnęła Marga, opierając się o framugę. – Żebyśmy potem bały się same iść do łazienki w nocy?
- Dobra, wypracujmy jakiś kompromis – Pedro uniósł dłonie w geście poddania.
- Może obejrzymy dwa filmy? Tylko błagam, nie komedie romantyczne, bo od nich mi się chce zwyczajnie rzygać – poprosił blondyn, szukając w myślach zastępczego rozwiązania.
- To ja chcę „Step up”. Podobał wam się i nie jest w żadnym razie horrorem.
- Popieram Vane – zgodziła się Marga. Chłopcy poddali się, jednocześnie zastrzegając sobie prawo do wyboru drugiego filmu.
Wieczór upłynął czwórce przyjaciół bardzo miło. Śmiali się, komentując film, lub przedrzeźniając aktorów. Toni i Pedro urządzili sobie bitwę na popcorn, przez co Vane i Marga leżały na podłodze, śmiejąc się bez opamiętania, przez kilka minut.
- A co powiecie na to, żeby jutro iść do kina, albo do baru wieczorem? – zaproponował Pedro, obserwując Antonia, który przeglądał swoją kolekcję płyt DVD w poszukiwaniu ciekawego filmu.
- Ja odpadam – odezwał się blondyn, przyglądając się jednej z płyt. – Jestem umówiony. Obejrzyjmy „Piłę II”, nie będziecie się bać w nocy, a my odreagujemy wasz wybór.
- Umówiony? Z kim? – Marga zupełnie zignorowała dalszą wypowiedź chłopaka. Przyjrzała mu się uważnie z błyskiem w oku.
- Może z Lią? – Pedro poruszył wymownie brwiami w górę i dół.
- Nie. I nie idę na żadną randkę, dla jasności – Toni zaśmiał się lekko, włączając wybrany przez siebie film. – Idę z Consuelą na pizzę. Po filmie pogadamy – dodał, chcąc dać samemu sobie trochę czasu, aby przemyśleć, co i w jaki sposób powinien powiedzieć, aby jego przyjaciele nie zrozumieli go źle.
Nim jednak film się skończył, Toni usnął na kanapie, zmęczony całym dniem prób. Pedro obudził go, mimo protestów dwóch przyjaciółek. Nie chciał, aby chłopak wstał całkowicie połamany i niewyspany.
Antonio niezbyt przytomnie poszedł do swojej sypialni, zrzucając z łóżka swoją torbę, w której woził dres i inne drobiazgi potrzebne do pracy. Zaskoczony zauważył, że wypadła z niej jakaś kartka. Podniósł ją i stwierdził, że to nie kartka, a zdjęcie. Usiadł na łóżku i zapalił nocną lampkę, chcąc zobaczyć, co przedstawiała fotografia. Przełknął ślinę, wpatrując się w tak dobrze znany sobie grób. Jeden z wielu na cmentarzu w Walencji, a jednak tak szczególny. Drżącymi dłońmi odwrócił zdjęcie, zauważając napis. Wyraźne, czarne, duże litery układały się w słowo „ASESINO”*. Wybiegł z sypialni, wpadając do kuchni i szukając zapałek. Czuł, jak wszystkie rany otwierają się na nowo. Czuł się dokładnie tak samo, jak dziewięć miesięcy temu, kiedy wrócił do domu. Nerwowymi ruchami otwierał wszystkie szuflady, chcąc jak najszybciej pozbyć się zdjęcia, które z pewnością podrzucił mu Niguel del Prade. Toni był przekonany, że to jego sprawka. Tylko on pragnął zemsty, tylko on chciał go wykończyć. Tylko on nienawidził go aż do tego stopnia. Bezwzględny ogień zajął róg fotografii, powoli pochłaniając uwieczniony na niej nagrobek. Antonio odetchnął, wrzucając palący się skrawek wspomnień do zlewu. Nie wiedział, czy da radę pojechać następnego dnia na próbę. Nie mógł znieść choćby myśli o choreografie. Spotkanie z nim przewyższyło blondyna. Osunął się na podłogę, siadając na niej i opierając plecami o kuchenną szafkę. Oparł głowę na zgiętych kolanach, próbując się uspokoić. Musiał być silny. Nie mógł pokazać del Prade swoich słabości. Westchnął, pragnąc ponad wszystko wrócić do tamtego przeklętego dnia i w jakiś sposób zmienić bieg wydarzeń. Wtedy wszystko byłoby prostsze.
________________________
*Asesino - morderca (hiszp.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz