poniedziałek, 16 lipca 2012

Przekleństwo wspomnień


Toni stał w miejscu, nie mogąc zebrać myśli. Miał wrażenie, że kolejna nieprzespana, ciężka noc spowodowała u niego omamy. W jego głowie pojawiło się mnóstwo pytań. Na pierwszy plan wysunęło się jedno, powodujące niespokojne drżenie serca, czy coś stało się jego ojcu. Szybko odgonił jednak tę myśl, będąc pewnym, że dowiedziałby się o wszystkim od Milagros. Poczuł, że jego serce przyspiesza gwałtownie, a tłumiona tęsknota za domem i rodziną eksploduje w jego wnętrzu. Nie kontrolując swojego ciała, ruszył szybkim krokiem w stronę bramy, za którą stał jego młodszy brat. Energicznym ruchem dłoni otworzył ją, próbując ogarnąć swoje myśli i emocje. Raul uśmiechał się szeroko, a w jego oczach błyszczały łzy.
- Chodź tu, zdrajco jeden – Antonio przygarnął brata do siebie, obejmując go mocno i zapominając o wszystkich urazach. Raul odwzajemnił uścisk, przełykając łzy wzruszenia. Poczuł nagły przypływ ulgi i radości.
- Przepraszam – wydusił, czując, jak wielki kamień spada z jego serca. Tak długo chciał wypowiedzieć to słowo. – Ja… Ja byłem głupim szczeniakiem i… i powinienem postawić się ojcu, ja…
- Cicho, rozumiem – Antonio uciszył brata, wciąż nie wypuszczając go z uścisku. Poczucie szczęścia na chwilę zawładnęło jego sercem, a samotność na chwilę je opuściła. W tym jednym momencie chciał jedynie cieszyć się obecnością młodszego brata, z którym nie rozmawiał już trzy lata. – Chodź do środka – uśmiechnął się, czochrając czarne włosy Raula. Chłopak odwzajemnił uśmiech, podążając za Tonim.
- Tak w ogóle co ty tu robisz? – zapytał blondyn, prowadząc brata do salonu.
- Przyjechałem, żeby z tobą porozmawiać. Tęskniłem – dodał ciszej Raul, spuszczając wzrok. – Z ojcem ciężko wytrzymać. Sam ze sobą chyba nie wytrzymuje. Martwię się o niego.
- On nie wie, że tu jesteś, jak rozumiem? – blondyn spojrzał podejrzliwie na brata.
- No… No nie wie. Uciekłem – mruknął Raul, uciekając wzrokiem przed spojrzeniem brata. Poczucie winy i wyrzuty sumienia uderzyły w niego ponownie.
- Oszalałeś? Przecież on zawału dostanie, jak tylko wstanie – Toni nerwowym ruchem przeczesał dłonią włosy, spoglądając na ścienny zegar. – Boże, młody, naprawdę musisz brać ze mnie przykład w najmniej odpowiednich kwestiach? – spytał zrezygnowany. – Zadzwoń do niego.
- Ale… - Raul próbował zaoponować, jednak brat nie dał mu dojść do słowa.
- Nie ma żadnych „ale”. Wyjmuj telefon i dzwoń. W ogóle, skąd masz mój adres?
- Od Mili. Nie chciała nic o tobie powiedzieć i w ogóle ciągle jest na mnie i ojca wściekła za tamte akcje, ale adres mi dała bez problemu w sumie.
- A wiedziała, że ojciec nic nie wie o twoim pomyśle? Dzwoń, a ja zrobię coś do jedzenia. Umieram z głodu, dobrze, że w teatrze jest ta awaria. No nie patrz tak na mnie, mało ojciec ma zmartwień? Jeszcze ty mu do tego jesteś potrzebny? – Toni ruszył w stronę kuchni, z coraz większym mętlikiem w głowie.
- Teatr? Pracujesz w teatrze? – Raul zignorował dalsze słowa brata, patrząc na niego z podziwem. – Co robisz? Jesteś aktorem?
- Młody, nie zagaduj mnie, tylko dzwoń do ojca.
- Szkoda, że tak się o niego nie troszczyłeś trzy lata temu – mruknął brunet, niechętnie wyjmując swój telefon. Bał się rozmowy z tatą. Antonio zatrzymał się i spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Trzy lata temu naprawdę próbowałem dojść z nim do porozumienia. On tego nie chciał, to odpuściłem. A ty jesteś ostatnią osobą, która może to osądzać, jasne? – powiedział twardym tonem, znikając za drzwiami.
- Jasne – Raul posmutniał, czując jednocześnie ogromną złość na samego siebie. Musiał uważać na słowa i przede wszystkim zacząć się nad nimi zastanawiać. Nie chciał ponownie stracić brata. Westchnął ciężko, wpatrując się w telefon. Postanowił, że mniej bolesnym, a równie skutecznym co wykonanie telefonu, wyjściem będzie napisanie smsa do ojca. Szybko, nim opuściły go resztki odwagi, napisał kilka zdań, które natychmiast wysłał, nie sprawdzając ewentualnych błędów. Zamknął oczy i z szybkim biciem serca czekał na telefon taty i polecenie natychmiastowego powrotu do domu.

Antonio otworzył lodówkę i bezmyślnie wpatrywał się w jej zapełnione wnętrze. Nie mógł uwierzyć, że jego młodszy brat naprawdę go odszukał i przyjechał, chcąc odbudować ich relacje. Toni nie był pewny, czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczą. Aż do tego dnia. Teraz wszystko stało się prostsze, jaśniejsze. Do pełni szczęścia chłopakowi brakowało jeszcze rozmowy z ojcem i resztą rodziny. Byłby w stanie znieść każde oskarżenia, przyjąć wszystkie krzyki i każde obraźliwe słowo. Wytrzymałby wszystko, byle tylko spędzić z nimi kilka minut.
Potrząsną głową, wyjmując z lodówki pojemnik z jedzeniem, które zostawiły mu dziewczyny. Zniósł już zbyt wiele bólu zadanego przez ojca. Znosił zbyt długo pretensje rodziny. Zbyt wiele słów puścił mimo uszu, zbyt wiele razy nie otworzył ust, pozwalając im się na sobie wyładować. Zbyt wiele razy przepraszał. Nie on był winien obecnej sytuacji.
- Ładny masz dom – głos młodszego brata wyrwał go z zamyślenia.
- Dzwoniłeś do ojca? – spytał, podgrzewając jedzenie.
- Napisałem smsa – mruknął Raul, siadając przy stole.
- Odpisał? – Antonio odwrócił się w jego stronę, wpatrując się w niego bez mrugnięcia okiem.
- Masz ten sam wzrok, co on – skrzywił się brunet, jakby kuląc w sobie. – Odpisał. Zadziwiająco krótko – wyciągnął dłoń, w której ściskał telefon, w stronę brata. Toni sięgnął po komórkę, spodziewając się, że ojciec będzie chciał, aby młodszy syn jak najszybciej wrócił do Walencji. Zaniemówił, czytając treść smsa kilkukrotnie, jakby sprawdzając, czy wzrok go nie okłamuje. – Nie wiem, czy bardzo się wściekł, ale kazał tylko dać znać, kiedy wracam.
- Widzę – zaskoczony blondyn oddał bratu telefon. – Zaskoczył mnie. No ale nieważne, opowiadaj, co u ciebie? Pewnie wiele się zmieniło, co? – chłopak uśmiechnął się szeroko, odwracając do patelni. W duchu uśmiechnął się do siebie, stwierdzając, że jego młodszy brat już prawie nie jest dzieckiem. Zmienił się przez te trzy lata, wyrósł, rysy jego twarzy nabrały bardziej męskiego wyrazu. Głos także stał się niższy, a spojrzenie mniej naiwne, choć wciąż kryła się w nim dziecięce ciekawość i ufność.
- Szczerze mówiąc nie tak wiele. Valencia dorobiła się źrebaka, a ojciec nazwał go „Urwis”. Słyszałem, jak mówił babci, że to przez to, że jest tak samo energiczny i ruchliwy jak ty, jak byłeś mały – Raul uśmiechnął się ciepło, a Toni poczuł dziwny ucisk w żołądku. Nie dał jednak po sobie niczego poznać. – W końcu też nie sprzedał Aresa. Ale Posejdon zdechł – zakończył ze smutkiem.
- Zdechł? Kurczę, kiedy? – Antonio spojrzał na brata ze smutkiem. Posejdonem zajmował się od małego, był jego ulubionym koniem z rodzinnej hodowli. Uczył się jeździć na jego matce, klaczy, którą Antonio senior był zmuszony uśpić.
- Zaraz po tym, jak zniknąłeś z domu. Nie chciał do siebie dopuścić nikogo, ewidentnie czekał na ciebie. Rozchorował się i zdechł. Tacie było go strasznie szkoda. Swoją drogą, z nim się nie da wytrzymać. Zrobił się strasznie milczący, stroni od ludzi. Nawet z dziadkami się niechętnie widzi. Nie śpi po nocach. Interesują go tylko oliwki, winogrona i konie. On się wykończy.
- A u ciebie jak tam? – Antonio zmienił temat, gdy tylko Raul zamilkł na chwilę. Nie chciał słuchać o tym, jak ciężko było ich ojcu. Nie chciał wiedzieć, że źle się czuje, nie chciał o nim w ogóle pamiętać. On nie przejmował się problemami starszego syna.
- U mnie po staremu. Tylko parę rzeczy do mnie dotarło. Dlatego tu jestem. Nie przypala się? – chłopak spojrzał w stronę patelni, pod którą palił się ogień kuchenki.
- Jeszcze nie – uspokoił brata Toni, zdejmując naczynie z ognia. – Zaznaczam, że to nie moje dzieło – dodał, stawiając talerz z pysznie pachnącą potrawą przed młodszym chłopakiem. – Naprawdę nie mogę uwierzyć, że tu jesteś – uśmiechnął się ze szczerym niedowierzaniem, siadając naprzeciwko niego.
- Ja też – przyznał Raul, rozglądając się wokół. – Lepiej powiedz, co u ciebie! – zawołał podniecony, wciąż zastanawiając się, czym zajmuje się jego brat, co robi w teatrze. – Czym się zajmujesz? Jak długo tu jesteś? I jak…
- Powoli! – roześmiał się Toni. – Pracuję w teatrze, dostałem główną rolę w „No juegues con mi alma”, musicalu Rodriga Caveza.
- CO?! Ja pierniczę! Żartujesz?! – Raul patrzył na blondyna z podziwem i niedowierzaniem. – O Boże! Słyszałem o tym musicalu, przecież wszyscy o nim mówili! Wow!
Antonio obserwował brata, nie mogąc powstrzymać wybuchu śmiechu.
- Spokojnie, młody. Mówiłem już od dawna, że zamierzam tak pracować.
- Ale nie myślałem, że wystartujesz od musicalu Rodriga Caveza! Muszę powiedzieć o tym ojcu, na pewno będzie dumny!
- Nic mu nie mów – Toni wstał od stołu i podszedł do okna. – Nie musi wiedzieć, co się tu dzieje. Nie obchodzi go to.
- Nie mów tak, to niepra…
- Nieprawda? To czemu nie ma go tu z tobą?
- Znasz go, jest zbyt dumny, uparty i w ogóle nie potrafi przepraszać, ani przyznać się do błędu. Gdybyś spróbował…
- Próbowałem – przerwał ostro Toni, nie chcąc ciągnąć tego tematu. Westchnął i odwrócił się w stronę brata. – Posłuchaj mnie. Ja wiem, że nie byłem idealnym synem, ani bratem. Wiem, że wszyscy mieliście ze mną przesrane, wiem, że nie raz ojciec razem z mamą odchodzili od zmysłów patrząc na mnie i moje życie. Ale, na Boga, ile razy można go przepraszać? Ile razy można wyciągać rękę, do cholery? Próbowałem – zakończył ciszej, rozkładając bezradnie ręce.
- Wiem, przepraszam – szepnął Raul, spuszczając wzrok. – W sumie udowodniłeś, że miałeś rację – dodał, ponownie się rozglądając.
- Nie chciałem niczego udowadniać – Antonio usiadł przy stole, przeczesując włosy dłonią. Mówił spokojnym tonem, pozbawionym żalu, narastającego w jego sercu. – Nie chciałem musieć udowadniać, że jestem coś wart. I wcale nie jestem dumny z tego wszystkiego, co się stało.
- Kiedyś powiedziałeś mi, że jeśli stanie się coś, czego żałuję, to po to, żebym się tego nauczył – odezwał się cicho Raul, patrząc na brata nieśmiało. – Pamiętasz?
- Pamiętam – usta Toniego wykrzywiły się w gorzkim uśmiechu. – I wciąż twierdzę, że to prawda. Przez ostatnie lata wiele się nauczyłem – spuścił wzrok, unosząc prawy kącik ust.
Raul przypatrywał mu się w milczeniu. Dotarło do niego, że nie zna swojego brata. Czuł się przy nim swobodnie, wciąż widział w nim swego rodzaju wzór, jednak nie potrafił odgadnąć, co się kryje za czekoladowymi tęczówkami chłopaka. Znał mniej więcej historię kobiety, z którą był po opuszczeniu rodzinnego domu, wiedział, jak tragiczny był koniec tej historii. Nawet raz widział ich razem. Już wtedy poczuł, że stał się kimś obcym dla własnego brata. Wiedział też, dlaczego chłopak wyjechał do Madrytu. Pamiętał doskonale pustkę w oczach ojca, kiedy wiadomość o wyjeździe Antonia dotarła do ich domu. Teraz Raul siedział naprzeciwko starszego brata, mogąc z nim porozmawiać, mogąc zadać mu wszystkie pytania, które kłębiły się w jego głowie przez lata. Dopiero przy stole w kuchni domu Antonia zrozumiał, jak oddaliły ich od siebie lata rozłąki. Chciał jednak zrobić wszystko, by to naprawić. Nie chciał stracić brata.
- Wspominałeś o jakiejś awarii w teatrze, co się stało? – spytał, mając nadzieję, że zmiana tematu pomoże przywrócić wesołą atmosferę.
- Coś z prądem. Nie ma światła, więc nie ma prób – wyszczerzył się blondyn. – I tym sposobem mamy trzydniowy weekend – dodał, wyciągając nogi i podkładając wygodnie ręce pod głowę. – Co powiesz, żeby jutro się wybrać na jakąś wycieczkę? Muszę tylko podjechać do znajomej po teksty piosenek z musicalu i moglibyśmy się gdzieś wybrać.
- Jasne! – ucieszył się Raul, uśmiechając szeroko. – A nie masz swoich tekstów?
- No właśnie mam, tylko ona i jej siostra zgubiły swoje, więc wzięły do skserowania. One kiedyś głowy zgubią – zaśmiał się, sięgając po widelec. – Jedz, wystygnie.

- Toni! – wysoki, wysportowany brunet podbiegł do Antonia, zanosząc się śmiechem i rozlewając połowę piwa, które trzymał w dłoni w plastikowym kubku. – Patrz, kto przyszedł! – wybuchając kolejną salwą śmiechu, wskazał gestem dłoni w stronę wyjścia do przedpokoju, w którym stały trzy siedemnastoletnie dziewczyny.
- Ja pierd***ę! – blondyn także roześmiał się głośno, sięgając po kolejnego drinka. – Czyżby postanowiła zrzucić pas cnoty? – poważniejąc posłał przyjacielowi wymowne spojrzenie. Fran ryknął niekontrolowanym śmiechem.
- Raczej odegrać rolę pani policjant – mruknął Pedro, ścierając z szyi ślady szminki. – To chyba jej pierwsza impreza w życiu, nie? Kto chce? – wyciągnął w kierunku przyjaciół paczkę papierosów. Obaj skwapliwie skorzystali z poczęstunku.
- Kurde, taka laska, a tak się marnuje – westchnął Fran, kiwając głową z niedowierzaniem.
- No nie mów mi, że ci się podoba! – prychnął Toni, przyglądając się Brisie. Dziewczyna śmiała się z czegoś z dwójką koleżanek, co chwila spoglądając w jego stronę. Blondyn zastanowił się chwilę na tym, co powiedział jego przyjaciel. Faktycznie, nie był w stanie znaleźć choćby jednej wady w budowie jej ciała. Była szczupła, ale nie chuda, jak wiele innych dziewczyn, miała zgrabne nogi i delikatne dłonie. Długie, złotobrązowe włosy spływały po jej smukłych plecach, tworząc niemal idealnie gładką taflę, a ich kolor doskonale współgrał z karmelowym odcieniem jej skóry. Twarz także miała ładną. Delikatne rysy podkreślały jej subtelną naturę, a zielone tęczówki oczu spoglądały na świat ze zrozumieniem i radością. Szczery uśmiech doskonale skrojonych ust z pewnością miał w sobie więcej uroku, niż zalotne uśmieszki jej rówieśniczek. Toni z politowaniem pokiwał głową, odtrącając od siebie te myśli. Brisa nie miała w sobie niczego, co mogłoby zainteresować faceta takiego, jak on. Była cicha, nieśmiała i śmiertelnie nudna. Nigdy w życiu nie złamała żadnych reguł. Smak alkoholu znała jedynie z opowieści, lub rodzinnych obiadków, na których podawano dobre, hiszpańskie lub włoskie wina. Większość czasu spędzała na nauce, lub spotkaniach ze swoimi nudnymi, nie pasującymi do jego świata, znajomymi. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że nigdy do tej pory, co dla Antonia było wprost niewiarygodne, nie miała chłopaka. „No ale kto by ją chciał?” na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek, który skrył upijając łyk mojito. – Zwykła nudna lalunia.
- Huhu, Toni, przyszła! – zawołał podniecony Pedro, klepiąc przyjaciela energicznie w ramię. Toni spojrzał na niego pytająco. – Gdzie ty masz oczy, stary? Risa przyszła!
- Risa? Uuu, to przykro mi panowie, sprawy sercowe wzywają – chłopak uniósł wymownie brwi, odstawiając szklankę z drinkiem i poprawiając koszulkę.
- Już jest twoja – usłyszał wesoły głos Vane. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego znacząco, bawiąc łańcuszkiem na szyi.
- Rozmawiałaś z nią? – zainteresował się Pedro.
- Nie widzisz, że pożera go wzrokiem? – Laura prychnęła z irytacją, nie rozumiejąc, jak mężczyźni mogą być tak ślepi i niedomyślni.
Antonio uśmiechnął się do siebie i opuścił swoich przyjaciół, ruszając w stronę pięknej, rudowłosej dziewczyny, którą poznał niedługo wcześniej na jednej z imprez, organizowanych przez jedną z jego znajomych. Risa była wesołą, drapieżną dziewczyną, której spojrzenie spowodowało dziwne mrowienie w okolicach żołądka Toniego. Chłopak nie miał też wątpliwości, że nie jest obojętny rudowłosej. Nie zamierzał kończyć swojej znajomości z nią na flircie przez smsy. Czuł, że czeka ich gorący związek, który oboje długo będą wspominać z przyspieszonym tętnem.
Idąc w jej stronę, minął Brisę, nie zauważając smutku w jej oczach. Zaaferowany swoimi zamiarami nie dostrzegał niczego, co działo się wokół.
Zaledwie kilka minut później trzymał w ramionach Risę, napawając się jej bliskością i zapachem kuszących perfum. Rozkoszował się jej zachłannymi pocałunkami, samemu nie pozostawając dłużnym. Czuł na sobie jej spragnione dłonie i przyspieszony oddech, kiedy całował namiętnie jej gładką szyję. Uśmiechnął się do siebie, wsuwając dłonie pod jej cienką bluzkę, pieszcząc jej skórę.
Nagle drzwi na taras, na którym stali wtuleni w narożną ścianę, otworzyły się z hukiem, a gorąca atmosfera rozmyła się wraz z rozbrzmiewającym damskim śmiechem. Antonio z niechęcią i irytacją oderwał się od partnerki, posyłając mordercze spojrzenie w stronę źródła hałasu. Ze zrezygnowaniem przyglądał się zakłopotanej Brisie i trójce znajomych dziewczyn, które stanęły jak zamurowane tuż za progiem pokoju, z którego wyszły.
- Yyy, przepraszamy – wydukała Brisa, wpychając koleżanki z powrotem do domu. W jej oczach błyszczało urocze zawstydzenie, mieszające się z czymś, co Toni określiłby smutkiem.
Chłopak patrzył za nią chwilę, wciąż oddychając szybciej, niż normalnie. Z dziwnego zamyślenia wyrwały go dopiero rozpalone usta Risy.
- Wracajmy do reszty – zaproponowała szeptem. Jej gorący oddech owionął szyję Toniego. Skinął głową na znak zgody, jeszcze raz zatapiając się w jej namiętnych ustach.
Antonio obudził się i usiadł na łóżku, rozglądając się wokół. Odetchnął i opadł na poduszkę, z ulgą dochodząc do wniosku, że to tylko sen, mara przeszłości. Spojrzał na swoje dłonie, wspominając jedwabistą skórę Risy. Westchnął i odrzucił miękką kołdrę ze swojego ciała. Siadając na skraju łóżka zastanawiał się, czy to wszystko naprawdę stało się w tym jednym życiu. Patrząc wstecz nie poznawał samego siebie. Czuł obrzydzenie do człowieka, którym był. Wstał, z ciężkim sercem podchodząc do okna. Pamiętał te wszystkie dziewczyny, każdy łyk alkoholu, każdego papierosa, skręta, każdą szaloną imprezę. Wykrzywił usta w grymasie odrazy. Tak bardzo chciał pokazać swoją niezależność, a jedyne, co osiągnął, to dno. Nikt nie wyciągał dłoni. Dopiero ona. Dzięki niej dał radę stać się kimś, w kim dało się odnaleźć resztki tego, co ludzie nieprecyzyjnie nazywają dobrem. Dzięki niej pomógł swoim przyjaciołom. Wszystko, co mieli dziś, mieli dzięki niej. Uderzył pięścią w ścianę, ignorując promieniujący ból nadgarstka. „Spieprzyłeś to” powiedział do siebie, wspominając ufne spojrzenie oczu Brisy. Zawiódł ją, jedynie co do tego nie miał wątpliwości.
Pamiętał dokładnie imprezę, o której śnił. Brisa wyszła z niej jako pierwsza, jedyna pozostając trzeźwą. Więcej nie pojawiła się na domówkach organizowanych przez jego znajomych. Wtedy uważał ją za „chodzącą porażkę”, jak też zwykł ją nazywać. Z pespektywy czasu nie potrafił uwierzyć, że to wszystko stało się naprawdę, że mógł być aż tak głupi.
Spojrzał na zegarek, ze zdziwieniem stwierdzając, że jest przed 9. Dawno nie spał tak długo. Z uśmiechem przypomniał sobie poprzedni dzień. Do późna w nocy siedział z bratem w salonie, rozmawiają o wszystkim i niczym, śmiejąc się i wspominając. Porzucając ponure rozmyślania o przeszłości, założył spodnie i zszedł do kuchni, planując zrobić pyszne śniadanie. Czuł, że ten dzień także będzie wyjątkowo udany.

Parę przecznic dalej, w niewielkim domu zamieszkałym przez dwie młode kobiety, głośno było od rozmów, śmiechu i radosnych powitań. Siostry de la Fuente odwiedzili rodzice oraz ciotka Donella, niezwykle ciepła i zarażająca optymizmem kobieta, która zawsze służyła dobrą radą, z dwiema córkami, Renatą i Salią.
Głównym tematem rozmów natychmiast niemal stał się musical Rodriga Caveza, do którego Lia i June dostały angaż. Dziewczyny opowiadały o próbach, pokazując liczne siniaki, których nabawiły się podczas ćwiczenia choreografii. Ich rodzina szybko zorientowała się, jak wielką sympatią obie obdarzyły aktora, grającego główną rolę. Jennifer, matka June i Lii, dostrzegła także szczególny błysk oczu młodszej córki, gdy ta opowiadała o chłopaku z dziwnym rozczuleniem w głosie. Kobieta wymieniła znaczące spojrzenia ze szwagierką, uśmiechając się do siebie. W matczynym sercu rozgorzała nadzieja, że Lia w końcu znalazła kogoś, komu mogłaby oddać swoje serce. Nigdy nie słyszała, by dziewczyna opowiadała o jakimkolwiek mężczyźnie z takim ożywieniem. Żadnego imienia nie wypowiadała z takim namaszczeniem.
- Już nie mogę się doczekać premiery – westchnęła Jennifer, patrząc na córki z dumą i troską. – W końcu zobaczę tego waszego boskiego Antonia – dodała z wymownym uśmiechem, unosząc lekko brwi.
- A on nie miał dziś wpaść po swoje teksty? – June spojrzała na siostrę, usiłując sobie przypomnieć rozmowę z blondynem.
- Miał – oczy Lii natychmiast rozświetlił ciepły blask. Dziewczyna spojrzała na zegarek, próbując to ukryć. – Powinien niedługo być.
- Może zaprosicie go na kawę i ciasto? – zaproponowała ciotka Donella, wstając z kanapy. – Pójdę je rozpakować w kuchni, jeśli pozwolicie.
- Pomogę ci – Jennifer również wstała z kanapy, uśmiechając się do córek. – Siedźcie, damy sobie radę. No chyba, że nie chcecie, żebyśmy się rządziły w waszej kuchni…
- Mamo! – zawołały chórem obie dziewczyny z oburzeniem. Pani de la Fuente roześmiała się serdecznie, ruszając w stronę kuchni.
- Pójdę z nimi, może uda mi się coś podkraść – Armando, mąż Jennifer, z cwaną miną pobiegł za żoną i siostrą. Tuż przed wejściem do kuchni puścił oko córkom i siostrzenicom, przybierając wyraz twarzy niewiniątka.
- Łasuch – June pokiwała głową z serdecznym politowaniem, spoglądając na swoją siostrę, która siedziała jak na szpilkach, w oczekiwaniu na przybycie Toniego.
- Jaki on jest? Tak dokładniej? Jak wygląda? – zainteresowała się Saila, zakładając nogę na nogę i przyglądając się dwóm kuzynkom wyczekująco.
- Kto? Toni? Hmm… Wysoki blondyn – zaczęła June, gdy Salia skinęła niecierpliwie głową. – Ma duże, ciemne oczy, koloru czekolady – uzupełniła unosząc i opuszczając brwi – i powalający uśmiech. Ach no i do tego ma niesamowite ciało – dodała, cicho chichocząc.
- I jest niesamowicie sympatycznym facetem – odezwała się Lia, mimowolnie wykrzywiając usta w ciepłym uśmiechu. – Ma potężne poczucie humoru i jest strasznie wyrozumiały – zakończyła, a jej oczy zaszły delikatną mgłą rozmarzenia. Krótką chwilę ciszy przerwał dzwonek do drzwi. – Otworzę – jak na skrzydłach pobiegła w stronę przedpokoju, spodziewając się zobaczyć Antonia. June pokiwała głową z uśmiechem, z jednej strony ciesząc się, że jej siostra w końcu najwyraźniej się zakochała, z drugiej jednak martwiąc się, by jej uczucie nie zostało odtrącone.
- Przystojny jak grecki bóg i ze wspaniałym charakterem? – Salia zacmokała z podziwem zdumiona. – Produkują jeszcze takie ideały?
- Nie, ale pomarzyć można – zaśmiała się Renata, bawiąc srebrnym łańcuszkiem, zdobiącym jej smukłą szyję. – W nim musi być jakiś haczyk, na przykład żółte zęby.
- Zawsze doszukujesz się dziury w całym – Salia przewróciła oczami ze zniecierpliwieniem.
- On naprawdę taki jest – przyznała June tonem, mającym zakończyć dyskusję.
- To może jeszcze jest wolny? – Renata uniosła brew z powątpiewaniem.
- Też nie wiem, jakim cudem, ale jest wolny – June spojrzała w stronę przedpokoju, mając nadzieję, że chłopak nie usłyszy ich rozmowy.
- To pewnie ma dziecko.
- Co jeszcze wymyślisz? – Salia parsknęła śmiechem, przyglądając się siostrze. – Mówiłam, zawsze doszukujesz się dziury w całym.
- Wcale nie, ja po prostu nie wierzę, że… - dziewczyna urwała w połowie zdania, widząc w drzwiach salonu swoją kuzynkę w towarzystwie mężczyzny doskonale pasującego do podanego chwilę wcześniej opisu. Salia roześmiała się na widok jej szeroko otwartych ust i głupkowatego niedowierzania w oczach.
- To właśnie Toni – Lia uśmiechnęła się promiennie, starając się nie pozwolić swojej wyobraźni odlecieć zbyt daleko. Mimowolnie jednak zastanawiała się, jak przyjęliby go jej rodzice, gdyby przedstawiała go im jako swojego chłopaka.
- Widzisz, a jednak produkują – Salia ponownie roześmiała się, wstając. – Takie ideały, jak ty – uzupełniła z właściwą sobie bezpośredniością.
Chłopak roześmiał się, zastanawiając, co Lia i June naopowiadały o nim swojej rodzinie.
- Wcale cię nie obgadywałyśmy – dodała Salia z niewinnym uśmiechem, wyciągając szczupłą dłoń w stronę blondyna. – Jestem Salia, kuzynka tych dwóch tutaj – niedbałym ruchem głowy wskazała na Lię i June.
- Miło mi – Antonio uśmiechnął się, rozbawiony zachowaniem dziewczyny. Dostrzegł pewne podobieństwo między nią, a June.
- A to Renata, moja – dziewczyna odchrząknęła znacząco – siostra. Choć ciągle uważam, że jest adoptowana – dodała ciszej, puszczając mu oko.
- Miło cię poznać, dużo o tobie słyszałyśmy – Renata przywitała się z chłopakiem, ignorując słowa siostry. Już dawno przyzwyczaiła się do jej nieodpowiedniego zachowania i nie miała siły dłużej bawić się w moralizatora. Nim Toni zdążył jej odpowiedzieć, w pokoju pojawiła się Jennifer, niosąc tacę z pokrojonym ciastem chałwowym.
- O widzę macie gościa – uśmiechnęła się, dostrzegając wysokiego blondyna, stojącego koło jej młodszej córki. Chłopak przywitał się z nią i przedstawił, ujmując kobietę swoją kulturą. Jennifer miała w zwyczaju dostrzegać drobne gesty i słowa, świadczące o poziomie człowieka. Praktycznie nigdy nie zdarzyło się jej pomylić w ocenie. W duchu przyznała również, że Lia odziedziczyła po niej wspaniały gust. – Mam nadzieję, że dasz się zaprosić na ciasto?
- Dziękuję bardzo, ale brat na mnie czeka, poza tym nie chciałbym przeszkadzać. Wpadłem tylko po teksty – odpowiedział z delikatnym uśmiechem, od którego Lii zrobiło się gorąco.
- To zaproś też brata – zaproponowała June, sięgając na półkę po przygotowany już skoroszyt.
- I wcale nie przeszkadzasz. Dziewczynki dużo o tobie opowiadały – Jennifer spojrzała z czułością na córki.
- Mamo – mruknęła Lia, bojąc się, by kobieta nie powiedziała za dużo.
- Uwaga, szklanki niosę! – donośny głos Armanda potoczył się po pomieszczeniu. Mężczyzna pojawił się w drzwiach z dwoma pełnymi szklankami, próbując nie rozlać ich zawartości. – No szlag… - mruknął, gdy z jednej z nich wyciekła odrobina napoju.
- Niezdara – Jennifer odebrała od męża naczynia, przedstawiając mu Antonia.
- A gdzie ciocia? – spytała June, w duchu śmiejąc się z wyrazu oczu blondyna. Chłopak najwidoczniej nie spodziewał się zastać w domu dziewczyn ich rodziny, a już na pewno nie tak licznej.
- Jestem, już jestem – ciotka Donella pojawiła się w pokoju, jak zwykle z uśmiechem, nie schodzącym z wciąż jeszcze pięknej twarzy.
Antonio spojrzał w jej stronę, tracąc głos z wrażenia.
- No proszę, kogóż to moje piękne oczy widzą! – zawołała kobieta, składając dłonie w serdecznym geście. W jej oczach koloru ciemnego orzecha pojawiły się życzliwe, pełne troski i wspomnień iskierki.
- Pani profesor? – wydusił chłopak, nagle czując się jak nieprzygotowany uczeń przy tablicy.
- Antonio de Ayer, klasa b – twarz Donelli rozjaśnił jeszcze szerszy uśmiech. – Mój Boże, jak nudno się zrobiło w szkole, jak ją skończyliście z przyjaciółmi – zaśmiała się szczerze, witając czule z byłym uczniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz