Księżyc
zawisł wysoko na niebie, otoczony wiernym wianuszkiem swoich odwiecznych kompanek,
gwiazd. Jego blade światło oświetlało zapomniany sad oliwny, otaczający ruiny
zabytkowej willi, której mury porośnięte były gęstym bluszczem i pędami
winorośli. Głucha cisza, przerywana jedynie dalekimi pohukiwaniami sowy,
potęgowała tajemniczy nastrój tego miejsca, a stare drzewa, których gałęzie
zawijały się i przeplatały w najdziwniejsze kształty, zdawały się strzec jego
spokoju i bronić dostępu do niego.
Antonio,
zupełnie oczarowany magią sadu, podążał za Lią w milczeniu, jakby bojąc się, że
każdy dźwięk, wydobywający się w z jego ust, może zniszczyć to wszystko, co
rozpościerało się przed jego zmęczonymi oczyma.
-
Pięknie tu, prawda? – blondynka zatrzymała się tuż koło starych murów, rozglądając
wokół. Kochała to miejsce. Do tej pory pozostawało jej tajemnicą.
-
Gdybym nie widział tego na własne oczy, w życiu bym ci nie uwierzył, że to
ciągle Madryt – powiedział powoli Toni, jakby dokładnie ważąc każde słowo. –
Nie miałem pojęcia, że tu jest coś takiego.
-
Mało kto wie – dziewczyna uśmiechnęła się, siadając na starych kamieniach. –
Nigdy nikogo tu nie widziałam. Sama trafiłam tu przypadkiem, uciekając przed
June. Pokłóciłyśmy się na spacerze w dzieciństwie – wyjaśniła szybko, widząc
jego pytające spojrzenie. – Rodzice znaleźli mnie tam, gdzie zostawiłeś motor,
więc o tym sadzie nie wiedzą. A nie miałam ochoty ich uświadamiać.
Przychodziłam tu, gdy miałam jakiś problem, albo chciałam odciąć się od świata.
Dobrze się tu myśli.
Antonio
usiadł koło niej, wdzięczny, że nie namawiała go do powrotu na imprezę dla
obsady musicalu, a za to pokazała tak magiczne miejsce. Zastanawiało go tylko,
dlaczego go tu przyprowadziła. Dlaczego wpuściła go do swojego świata, do
którego nikt wcześniej nie miał dostępu. Nim zdążył ułożyć słowa, by zadać te
nurtujące go pytania, Lia znów otworzyła usta.
-
Widziałam, że jesteś zmęczony. Miałam wrażenie, że przyda ci się spokój tego
sadu.
-
I miałaś rację – przyznał, zaskoczony własnymi emocjami. Przy tej dziewczynie
czuł się zupełnie tak, jak przy starym, dobrym przyjacielu, którego zna na
wylot i przed którym sam nie ma żadnych tajemnic. Jednocześnie w jego sercu
zrodziła się dziwna czułość, skierowana właśnie do niej. – Dziękuję –
uśmiechnął się delikatnie, ale szczerze. – Kiedyś zabiorę cię w takie jedno
miejsce w Walencji. Odkryłem je z Pedrem, jak mieliśmy po jakieś pięć lat.
-
Długo się znacie?
-
Całe zakichane życie – spojrzał gdzieś przed siebie, wspominając minione lata,
spędzone z najbliższymi mu ludźmi. – Właściwie to urodziłaś się w Madrycie?
-
Tak, mieszkam tu całe życie. Ty się urodziłeś w Walencji? Czy gdzieś indziej? –
przeniosła na niego wzrok, czując, że w reszcie poczuł się przy niej swobodnie,
bezpiecznie. Nie chciała jednak przekraczać żadnej z wyznaczanych przez niego
granic. Szanowała jego prywatność i chęć zachowania wielu rzeczy dla siebie.
-
Tak, też tam całe życie mieszkałem – uśmiechnął się, spoglądając w jej błękitne
oczy, w których odbijały się wszystkie gwiazdy. – Kiedyś mieliśmy przeprowadzić
się do Sanlucar la Mayor, pod Sewillą, ale ojciec za nic nie chciał zostawić
swoich winogron i oliwek. No a potem… - chłopak urwał w pół zdania, zwieszając
smętny głos.
-
A potem? – Lia zachęcała go do skończenia zdania swoim łagodnym, ciepłym
głosem. Toni wziął głębszy oddech.
-
A potem się okazało, że mama jest chora – wbił wzrok w jakiś punkt, gdzieś
daleko przed sobą. – Miała białaczkę.
Dziewczyna
nie miała pojęcia, co powiedzieć. Z braku słów położyła delikatnie dłoń na jego
przedramieniu, chcąc pokazać mu swoje wsparcie. Uśmiechnął się lekko w
odpowiedzi, w głowie szukając zastępczego tematu.
-
Zapomniałem ci podziękować za obiad i miłe popołudnie. Masz wspaniałą rodzinę.
-
O tak, są cudowni – przyznała Lia, zastanawiając się, jaka jest rodzina
Antonia. Bardzo mało o nich mówił, praktycznie wcale. – Bardzo cię polubili.
Raula też. Swoją drogą, prawie zupełnie nie jesteście podobni.
-
Prawie? My wcale nie jesteśmy podobni – chłopak roześmiał się, a w jego oczach
pojawiły się sentymentalne iskierki. – Zawsze i w każdej kwestii byliśmy
przeciwieństwami.
-
Ale chyba dobrze się dogadujecie?
-
Tak, teraz już tak. Swoją drogą, wiesz, jaki szok przeżyłem, jak zobaczyłem
waszą ciotkę? – śmiech blondyna znów rozniósł się dźwięcznie po sadzie. Lia
zawtórowała mu, wspominając jego minę.
-
Domyślam się. Ja też się nieźle zdziwiłam. Dopiero później dotarło do mnie, ile
ciotka o was opowiadała. Byliście chyba najbardziej rozrywkową klasą, jaką
uczyła.
-
Najpewniej tak. Podziwiam ją, ja bym zwariował z taką bandą idiotów. A ty jakim
byłaś dzieckiem? – spytał nagle, spoglądając na nią zaczepnie.
-
Słodkim – posłała mu najsłodszy uśmiech, na jaki było ją stać, jednocześnie
przypominając sobie wszystkie opowieści o swoim dzieciństwie. – Wszędzie było
mnie pełno i ciągle kłóciłam się z June, bo ona zawsze wszystko wiedziała lepiej
i traktowała mnie jak małe dziecko – zakończyła z oburzeniem. Antonio spojrzał
na nią rozbawiony.
-
Byłaś małym dzieckiem – zauważył, wybuchając śmiechem na widok jej
zbulwersowanej miny.
-
Ale to nie powód, żeby mnie tak traktować! – zawołała, patrząc na niego niemal
oskarżycielsko. – Zmowa starszego rodzeństwa, ot co – pokazała mu język,
zakładając nogę na nogę i ręce na piersiach, odwracając przy tym od niego
obrażoną twarz. Chłopak z trudem powstrzymał się przed parsknięciem
niekontrolowanym śmiechem.
-
No dobra, już, dobra. Powinna cię traktować jak dorosłą, poważną osobę – po
dłuższej chwili usłyszała jego poważny głos i poczuła, jak trąca ją delikatnie
łokciem w żebra. Posłała mu nieprzejednane spojrzenie i ponownie pokazała
język, próbując się nie roześmiać. – Słodka jesteś, jak się złościsz –
stwierdził, wpatrując się w nią z niekrytym rozbawieniem. W odpowiedzi otrzymał
mocnego kuksańca. – A to za co?
-
Za żywota – wzruszyła niewinnie ramionami, ciesząc się, że ciemność nocy
zakryła przed Tonim rumiane wypieki na jej policzkach. – Poza tym od małego
ciągnęło mnie do muzyki. Z resztą, tak jak June. I do kuchni, ale zazwyczaj źle
się to kończyło. I uwielbiałam jeździć do babci i dziadka na wieś. Mieszkają na
totalnym odludziu w górach. Zawsze jeździmy do nich na Boże Narodzenie. Nigdzie
indziej nie ma takiej magii, jak tam – jej oczy zaszły mgiełką rozmarzenia i
sentymentu. – Spodobałoby ci się tam. A ty jakim byłeś dzieckiem? Pewnie
niezbyt spokojnym, co?
-
Oj nie, zdecydowanie nie. Byłem małym diabłem – Antonio wyszczerzył niewinnie
zęby. – Ale wszyscy mnie za to uwielbiali – dodał, przybierając minę małego
łobuza. – Też było mnie wszędzie pełno, nikt nie mógł za mną nadążyć. Wciąż
miałem mnóstwo pomysłów, które musiałem natychmiast zrealizować. Taki fajny
urwis ze mnie był. Strasznie ciekawski i
buntowniczy.
-
Musiałeś być uroczy – dziewczyna spojrzała na niego z lekkim śmiechem, z
rozczuleniem wyobrażając sobie małego Toniego, biegającego po domu i
dopytującego o wszystko, co tylko mogło go zainteresować.
-
Nadal jestem – Antonio posłał jej szelmowski uśmiech, uważniej przyglądając się
jej roześmianej twarzy, niknącej w mroku. Mimowolnie doszedł do wniosku, że
była wiele ładniejsza, niż Consuela. Miała delikatniejsze rysy, ciekawszy
kształt oczu i piękne usta, przy kącikach których za każdym razem, kiedy się
uśmiechała, tworzyły się pełne uroku dołeczki. – W ogóle to dziękuję, że
pomogłaś mi z Consuelą – odezwał się po chwili, ganiąc się w duchu za swoje
myśli.
-
Nie ma za co – Lia resztką silnej woli wykrzywiła wargi w czymś na kształt
uśmiechu. Jej serce zabiło niespokojnie, kiedy przypomniała sobie widok Perez,
całującej blondyna oraz podsłuchaną chwilę później jego rozmowę z Niguelem.
Spojrzała na chłopaka z lekkim smutkiem w oczach, zbierając resztkę odwagi, by
zadać choć jedno z pytań, na które tak bardzo pragnęła poznać odpowiedzieć. –
Powiedz mi… ja wiem, że to nie moja sprawa, ale – na ułamek sekundy zawiesiła
głos, wciąż onieśmielona jego tajemniczością. Była niemal pewna, że niczego się
od niego nie dowie. – Czy ciebie i Consuelę coś łączy? – wydusiła z siebie, z
niepokojem czekając na odpowiedź.
Toni
westchnął krótko i spojrzał gdzieś przed siebie.
-
Widziałaś nas na korytarzu? – bardziej stwierdził, niż spytał, znów przenosząc
wzrok na jej twarz. Skinęła nieśmiało głową, w duchu besztając się za to, że poszła
wtedy za nimi. – Nie, nic mnie z nią nie łączy. Była pijana, nie wiedziała, co
robi – dodał, próbując usprawiedliwić zachowanie dziewczyny przed samym sobą.
-
Jasne – prychnęła Lia, za późno gryząc się w język. Antonio spojrzał na nią
pytająco. – Nie patrz tak na mnie. Wszyscy widzą, że na ciebie leci.
-
No dobra, może zamierzała to zrobić – poddał się, opierając plecami o resztki
tego, co zostało z dawnej ściany domu. – Ale ja tego nie chciałem – uzupełnił
szybko, zauważając dziwny błysk w jej oczach. Poczuł nieprzyjemne ukłucie w
sercu. – Szczerze mówiąc nie mam ochoty pakować się w żadne związki –
powiedział, obserwując jej reakcję.
Blondynka
spuściła wzrok, przygryzając lekko wargę. Chwilowa radość natychmiast
wyparowała.
-
Wiesz, świat jest jednak pełen ironii – zaśmiała się, siląc na naturalność.
-
Cóż, wiem o tym. A czemu tym razem?
-
Znam wielu facetów, których powinno się wykastrować i utopić, albo chociaż
odizolować od świata, a którzy mają dziewczyny, żony, albo zmieniają je jak
rękawiczki. A jak już się trafi ktoś porządny, to jest zajęty, albo unika
związków.
-
Nie jestem taki porządny – puścił jej oko, odrobinę smutniejąc. – Ale miło mi,
że tak uważasz – dodał z uśmiechem. – I powiem ci, że z kobietami jest podobnie.
Jak już jest jakaś porządna, to zajęta, zazwyczaj przez jakiegoś dupka –
zaśmiał się lekko, bawiąc źdźbłem trawy. – Ty masz kogoś? – spytał, zaskakując
samego siebie.
-
Nie – wykrzywiła usta w bladym uśmiechu. – Mam pecha do facetów. Z resztą,
lista moich byłych ogranicza się aż do jednej pozycji. Był strasznym dupkiem.
June za to świetnie trafiła. Tyle że teraz jej chłopak wyjechał na Teneryfę do
rodziców, jego ojciec miał wypadek i potrzebuje pomocy przez jakiś czas. Pewnie
go poznasz, jak wróci. To znaczy Maria, nie jego ojca. Swoją drogą, tylko
czekam, aż się jej oświadczy – zaśmiała się, w duchu kibicując związkowi
siostry z całego serca.
Antonio
uśmiechnął się delikatnie, a oczami wyobraźni mimowolnie znów zobaczył
roześmianą twarz Brisy, spoglądającą na niego z czułością i miłością. Młodym
sercem wstrząsnął niemy krzyk rozpaczy. Zagnieżdżone w nim uczucie za nic nie
chciało opuścić swojego miejsca. Chłopak nie potrafił odciąć się od
przeszłości, choć usilnie się starał. Nie mógł oszukać serca.
Toni
wrócił do domu nad ranem. Sam nie wiedział, jak wiele czasu spędził z Lią w
opuszczonym sadzie, rozmawiając i śmiejąc się, jakby znali się od dziecka.
Witając
się z psem, zrzucił z siebie zabrudzoną koszulkę, zatrzymując wzrok na spodzie
swojego lewego nadgarstka. Pamiętał dokładnie okoliczności zrobienia tego
tatuażu. Zupełnie go nie planował, podobnie jak tego na ramieniu. Przyjrzał się
ozdobnej literze „A”, otoczonej niewielką gwiazdą, wspominając te kilka szczęśliwych
miesięcy. Westchnął, podnosząc brudne ubranie i udając się w stronę łazienki,
odprowadzany troskliwym spojrzeniem Chucky’ego.
Dobrze
wiedział, że zbyt dużo myślał o tym, co było, w zbyt wielu rzeczach doszukiwał
się analogii do przeszłości. Ciężar własnych błędów był jednak zbyt duży, by
tak po prostu go zrzucić, zapomnieć o nim.
Myślami
wrócił do imprezy, którą zorganizował Rodrigo.
- Nie uwierzysz, co znalazłam
wczoraj w starych płytach – Perla patrzyła na niego swoimi roześmianymi oczami,
sącząc słabego drinka. Spojrzał na nią pytająco, rozważając, jak bardzo jej
wygląd zmienił się od czasów szkolnych. – Nagrania z turniejów tanecznych.
Twoje występy też tam są.
- Naprawdę? Nigdy nie widziałem
tych nagrań – stwierdził po chwili namysłu, odstawiając pustą szklankę po coli.
- To może wpadniesz do mnie? –
zaproponowała, wciąż się uśmiechając i lekko przekrzywiając głowę. – Obejrzymy,
powspominamy.
Antonio kątem oka zauważył
zbliżającą się Consuelę. Wrócił wzrokiem do oczu Perli.
- Chętnie – uśmiechnął się. – Tylko
podaj termin i adres – dodał, puszczając jej oko. – Zatańczymy? – zaproponował,
podając rękę dziewczynie. Zgodziła się z wyraźną ochotą, nie zauważając
zawiedzionego spojrzenia Perez.
Niedługo
potem Consuela zaciągnęła go na parkiet, nie dając szans na znalezienie
jakiejkolwiek wymówki. Chłopak widział, że piła zdecydowanie za dużo i bał się,
co może z tego wyniknąć. Nie chciał też samemu zrobić jakiegoś głupstwa.
Jedyne, z czego się cieszył tego wieczoru, to że nie uległ jej, choć przez
krótką chwilę był temu bliski.
Spojrzał
na zegarek, zastanawiając się, czy jego przyjaciele już śpią. W tym samym
momencie usłyszał sygnał przychodzącej wiadomości. Wyjął telefon z kieszeni, odczytując
krótkiego smsa od Frana. Natychmiast oddzwonił do przyjaciela, odczuwając silną
potrzebę rozmowy.
-
No hej stary, jak impreza? – usłyszał w słuchawce wesoły głos Frana. – Jesteś
już w domu?
-
Ta, właśnie wróciłem – mruknął, opadając na łóżko.
-
Coś się stało? Masz dziwny głos – spytał zaniepokojony brunet.
-
No więc najpierw umówiłem się z Perlą.
-
To super!
-
Potem pocałowała mnie Consuela.
-
Wow, stary, szalejesz!
-
A na koniec Lia zabrała mnie w jakieś odludne miejsce.
-
No, no, widzę wracasz do siebie! – zaśmiał się ucieszony chłopak.
-
Nie dobijaj mnie, właśnie udało mi się dojść do wniosku, że wcale się nie
zmieniłem, a to mnie średnio pociesza – skrzywił się Toni, bawiąc sprzączką
swojego paska od spodni.
-
Eh – westchnął Fran, przybierając cierpliwy, niemal ojcowski ton. – Jesteś
pijany?
-
Nie! Odwoziłem pijaną Consuelę do domu, ale sam ani kropli nie wypiłem.
-
Przeleciałeś którąś z nich?
-
Nie! – zawołał oburzony blondyn. – Oszalałeś?
-
A miałeś ochotę? – spytał zaczepnie Fran, a Toni nie miał wątpliwości, że
właśnie poruszał wymownie brwiami. Sam wywrócił oczami zniecierpliwiony.
-
No, no! – zawołał przeciągle brunet, słysząc w słuchawce jedynie ciszę. – A
którą najbardziej?
-
Jezu, stary, daj spokój! Ja tu dzwonię się wyżalić, a ty sobie ze mnie jaja
robisz – stwierdził urażony Toni pół żartem.
-
Sorki, wybacz. Mówiąc poważnie – Fran wrócił do spokojnego tonu – sam popatrz;
nie piłeś, nie paliłeś, nie zaliczyłeś żadnej panienki. W dodatku odwiozłeś
pijaną dziewczynę, która się do ciebie przystawiała, nie korzystając z tego. Dwa,
trzy lata temu byłbyś zbyt pijany, żeby chociaż pomyśleć o jeździe samochodem.
I na pewno nie skończyłbyś… ej, co ty robiłeś z Lią na jakimś odludziu?
-
Rozmawiałem. Pomagała mi z Consuelą – wyjaśnił Antonio. – A potem ani ja, ani
ona nie mieliśmy nastroju, żeby wracać na imprezę.
-
I tak po prostu zabrała cię w odosobnione miejsce? – spytał z powątpiewaniem
Francisco.
-
No zasadniczo to tak. Podobno zauważyła, że potrzebuję spokoju. Swoją drogą,
nigdy wcześniej tam nikogo nie zabrała. To takie jej miejsce.
-
Nigdy nikogo, dopiero ciebie? Ty jesteś pewien, że jesteś dla niej tylko
kumplem?
-
Tak, bo w przeciwieństwie do was nie dopatruję się wszędzie historii wyjętych żywcem
z tych durnych romansideł – zironizował blondyn.
-
Dobra, dobra, nie denerwuj się. Ty wiesz lepiej, ty ją znasz. Fajnie się z nią
rozmawiało? – Fran dokładnie wsłuchiwał się w głos przyjaciela, próbując
dowiedzieć się, czy chłopak rzeczywiście traktuje wszystkie nowe znajomości tak
luźno, jak twierdzi, jednocześnie starając się na niego nie naciskać przy
dalszych pytaniach.
Rozmawiali
jeszcze długo. Antonio opowiadał o spotkaniu z ich wspólną wychowawczynią z
liceum, o ciąży Mili i wszystkim, co się ostatnio stało. Fran z kolei zdawał
relacje z życia swojego i czwórki przyjaciół, śmiejąc się z ostatnich wyczynów
kulinarnych Pedra, takich jak próba podgrzania mleka w zamkniętym kartonie w
mikrofalówce. Toniemu wrócił dobry nastrój, a po zakończonej rozmowie opadł bez
sił na łóżko, po raz pierwszy od dłuższego czasu spokojnie zasypiając.
-
Witam, kochani w nowym tygodniu pracy! – Rodrigo wkroczył na salę lustrzaną, w
której tancerze i aktorzy uczyli się choreografii do musicalu. Członkowie
obsady, gotowi do pracy i pełni energii, stanęli pod ścianą, słuchając uważnie
reżysera. – Tradycyjnie zaczniemy od ćwiczenia choreografii. Severo już się
przygotowuje i zaraz się wami zajmie.
-
A Niguel? – spytała nieśmiało Pilar, spoglądając pytająco na Rodriga. Mężczyzna
westchnął.
-
Nie jestem pewien, czy się dziś pojawi – odpowiedział wymijająco. Antonio
przyjrzał się jego zmartwionej minie i zastanowił chwilę, co mogłoby być
przyczyną nieobecności choreografa. Odpowiedź nasunęła się sama. „Jej urodziny”
pomyślał, smutniejąc. Bardzo chciał pojechać na jej grób, złożyć na nim
herbaciane róże, które tak kochała. Niestety praca mu to uniemożliwiła. Był
pewien, że gdyby powiedział Rodrigowi, o co chodzi i dlaczego chciałby wziąć
dzień wolnego, ten natychmiast pozwoliłby mu na to, jednak blondyn wolał
zachować to dla siebie.
-
Dzień dobry wszystkim – na salę wszedł uśmiechnięty szeroko Severo. – To co,
bierzemy się do pracy? – rozejrzał się po twarzach zebranych, z zapałem
zacierając ręce.
Trening
szedł znakomicie. Tancerze doskonale rozumieli się z drugim choreografem, czuli
też mniejszą presję, niż podczas ćwiczeń z Niguelem. Atmosfera stała się nagle
czysta i przyjazna, zachęcająca do pracy.
Po
godzinie jednak wszystko miało się zmienić. Antonio i Perla wykonywali właśnie
fragment układu, który przysparzał im największych problemów, gdy drzwi na salę
otwarły się z hukiem. Po chwili stanął w nich Niguel, z trudem utrzymując się
na chwiejących nogach.
-
Niguel? – Rodrigo z niepokojem spojrzał na starego przyjaciela, trzymającego w
dłoni pustą butelkę po winie.
-
Przerwa – zarządził szybko Severo, wyłączając muzykę i nie spuszczając oczu z del
Prade.
-
Ty – Niguel wyciągnął przed siebie trzęsącą się rękę, palcem wskazującym
celując w Antonia oskarżycielskim gestem. – Wiesz, co dziś jest? – spytał, nie
opuszczając dłoni i robiąc kilka niepewnych kroków w przód. Antonio poruszył
się niespokojnie, zasłaniając wystraszoną Perlę, która odruchowo schowała się
za jego plecami. – Właściwie, co powinno być? – kontynuował choreograf, nie
czekając nawet na odpowiedź blondyna. – Ale nie ma. Przez kogo? –
niebezpiecznie zbliżał się do Toniego, nie przestając mówić, a właściwie
bełkotać, pełnym wściekłości i nienawiści głosem. – Przez ciebie – warknął,
stając twarzą w twarz z Antoniem, który nie ruszył się ani o krok. Perla
odsunęła się szybko, stając między innymi, zszokowanymi i zdezorientowanymi
członkami obsady. – Morderca! – wrzasnął Niguel w twarz blondyna. Na sali
zapadła głucha cisza. Wszyscy spojrzeli wystraszeni na stojącego na środku
Toniego.
-
Niguel, uspokój się – odezwał się Rodrigo, próbując zachować spokojny ton. Del
Prade całkowicie go zignorował.
-
Jesteś mordercą! Zabiłeś ją! Powiedz im, co zrobiłeś! – krzyczał mężczyzna,
rzucając butelką o ścianę. Kilka osób skuliło się, osłaniając dłońmi przed
rozpryskującym się szkłem.
-
To nie ja jestem winien – chłód i opanowanie głosu Toniego zaskoczyły jego
samego. Za wszelką cenę nie chciał pozwolić wyprowadzić się z równowagi. Bał
się, do czego mógłby być zdolny.
-
Kłamiesz! – zarzucił mu choreograf. – Gdyby nie ty, żyłaby do dziś! Dziś
kończyłaby dwadzieścia lat! Byłaby szczęśliwa! Zabiłeś ją, gnoju! – Niguel
zamachnął się, z całej siły uderzając blondyna pięścią w twarz. Krew trysnęła z
nosa chłopaka, uwalniając całą nienawiść, jaka kryła się w jego sercu. Jego
oczy zabłyszczały wściekłością, a skóra pojaśniała z nadmiaru emocji.
W
jednej chwili złapał del Prade za kołnierz brudnej i pomiętej koszuli,
uderzając nim o ścianę i przytrzymując go parę centymetrów nad podłogą, tak,
aby ich twarze były na tej samej wysokości. Nie przejmował się krwią,
spływającą po jego ustach i brodzie prosto na białą koszulkę.
-
To przez ciebie nie żyje – warknął głosem przepełnionym jadem i skargą. – To ty
nigdy nie potrafiłeś jej dać tego, czego potrzebowała. Spójrz na siebie, to ty
jesteś skończonym gnojem! Ty nigdy nie potrafiłeś być ojcem!
-
Co ty możesz o tym wiedzieć? – Niguel zmrużył nienawistnie oczy, próbując
złapać oddech. – Może ty jesteś lepszy?
-
Przynajmniej próbowałem dać jej szczęście. Próbowałem ją chronić, kiedy ty ją
zostawiłeś! Zawsze potrafiłeś tylko wymagać i tresować, nigdy nie potrafiłeś
jej docenić i o nią zadbać! Przypomniałeś sobie, że masz córkę dopiero po jej
śmierci, myślisz, że tego nie widziałem? Wiesz, że ona nigdy nie potrafiła
powiedzieć o tobie „tata”? – spytał po krótkiej chwili milczenia już
spokojniej, luzując uścisk. Zapomniał, że obserwuje ich cała obsada, trzęsąca
się niemal ze strachu, zupełnie nie wiedząca, co myśleć. – A mimo to nie
pozwalała mi powiedzieć o tobie złego słowa – dodał, wykrzywiając usta w
ironicznym grymasie bezradności. – Powinieneś być przy niej, nie zabraniać jej
szczęścia. Jeśli któryś z nas jest winien, to ty. Potrzebowała cię – zakończył,
z zaskoczeniem obserwując, jak wyraz sinej już twarzy Niguela się zmienia. Z
jasnych oczu mężczyzny popłynęły łzy.
-
Nienawidzę cię – wysyczał, próbując wyrwać się z uścisku blondyna. –
Nienawidzę! Zabrałeś mi wszystko!
-
Nie, sam to zmarnowałeś. Na własne życzenie. Zrozum to wreszcie – Antonio
puścił koszulę choreografa, nie spuszczając z niego pełnego pogardy spojrzenia.
Oddychał szybko, a serce waliło mocno pod białą koszulką, poplamioną krwią.
Czuł, że zaraz oszaleje z nadmiaru emocji. Krew pulsowała w jego żyłach,
uderzając do mózgu, adrenalina wyzwoliła wszystko, co tak długo próbował
trzymać na wodzy. Nozdrza rozdymały się w rytm niespokojnego oddechu, a oczy
zwęziły się niebezpiecznie. Lia wpatrywała się w niego, czując mętlik w głowie.
Współczuła mu, jednocześnie bojąc się go. Nigdy nie widziała kogoś tak
rozwścieczonego.
Niguel
niezgrabnie wstał z podłogi, mierząc Toniego wzrokiem. Jeszcze raz podjął próbę
ataku, niczym tygrys rzucając się w stronę chłopaka. Tym razem poczuł jednak
uścisk silnych rąk na obu ramionach. Runął na ziemię, rozpaczliwie próbując
wyrwać się z uścisku dwóch mężczyzn.
Rodrigo
i Severo wyprowadzili go przed salę, ignorując jego krzyki i szamotanie.
Aktorzy i tancerze musicalu odprowadzili ich wzrokiem, a gdy drzwi się
zamknęły, w ciszy przenieśli spojrzenie na stojącego po środku Antonia,
próbującego się opanować i złapać oddech. Krew wciąż ciekła z jego nosa,
plamiąc ubranie. Spuścił oczy, zbierając w sobie resztkę sił. Wiedział, że
należą się im wyjaśnienia.
-
Byłem z jego córką – odezwał się cicho, podnosząc wzrok. Wciąż bezwiednie
zaciskał mocno dłonie w pięści. – Popełniła samobójstwo. Według niego przeze
mnie – zakończył, rozkładając bezradnie ręce i odwracając się w stronę wyjścia.
Po
tym wyznaniu nikt nie był w stanie wydusić słowa, ani choćby drgnąć. Nie
spodziewali się takiego początku tygodnia. Wpatrywali się tępo w Toniego,
odczuwając jedynie głębokie współczucie.
Lia
odruchowo sięgnęła do kieszeni, wyciągając paczkę chusteczek i doganiając
blondyna. Bez słowa zabrała go do łazienki.
Nie
była w stanie określić tego, co czuła. Zrozumiała, dlaczego unikał związków,
skąd ból i smutek w jego oczach. Jej serce ścisnął potężny żal. Zrobiłaby wszystko,
byle sprawić, by był szczęśliwy. Chciała za wszelką cenę ulżyć mu w bólu, stać
się jego wsparciem.
Antonio
także się nie odzywał. Szedł, wbijając wzrok w podłogę. W jej obecności powoli
się uspokajał, odzyskując kontrolę nad własnym ciałem i myślami. Zaskoczony
doszedł do wniosku, że jej towarzystwo było lepsze, niż samotność. O nic nie
pytała, nie pocieszała go na siłę, nie udawała, że rozumie. W milczeniu
namoczyła chusteczkę zimną wodą, delikatnie przykładając ją do jego twarzy,
patrząc na niego z troską. Zdobył się na ledwie widoczny uśmiech, próbując
okazać swoją wdzięczność.
-
Nie powinno być siniaka – odezwała się łagodnie, delikatnie dotykając jego
policzka. – Bardzo boli? – spytała z niepokojem, zmywając resztki krwi z
rozciętej wargi chłopaka.
-
Nie – odpowiedział lekko zachrypniętym głosem. – Słyszałaś naszą rozmowę w
sobotę? – bardziej stwierdził, niż spytał po krótkiej chwili ciszy, patrząc w
jej oczy bez cienia pretensji. Skinęła lekko głową, robiąc okład na rozbity
nos. – I nie wystraszyłaś się mnie? – próbował zażartować, jednocześnie czując
dziwną ulgę. Lia była jedną z niewielu osób, jakie znał, które nie próbowały go
oceniać.
-
Czemu bym miała? Tak naprawdę nie wiem, jaka była sytuacja. Teraz tylko Niguel
udowodnił mi, że to jego można się bać i go unikać, na pewno nie ciebie –
odpowiedziała spokojnie, patrząc na jego koszulkę. – Lepiej namoczyć to w
zimnej wodzie – orzekła, wracając wzrokiem do jego twarzy. – I zapewniam cię,
że takie jest zdanie całej obsady – dodała, jakby odczytując jego myśli.
Uśmiechnął się blado, ściągając koszulkę. Lia poczuła dziwne ukłucie w
okolicach serca i żołądka.
-
Dziękuję – powiedział, gdy wzięła od niego T-shirt i podłożyła go pod strumień
zimnej wody.
-
Nie masz za co – posłała mu ciepły uśmiech, mając nadzieję, że szybko uda mu
się wrócić do siebie. Odwzajemnił gest, milknąc. Ciszę przerywał jedynie
strumień wody, uderzający o biały materiał i rozpryskujący się na jasne płytki
oraz ubranie dziewczyny, próbującej przy pomocy mydła wywabić plamę krwi.
-
Wyszedłem wtedy tylko po bułki – głos chłopaka, przesiąknięty tęsknotą i
smutkiem, rozniósł się po pomieszczeniu, przerywając zalegające milczenie. Lia
zwróciła na Antonia parę błękitnych oczu. – Chciałem, żeby w końcu zjadła
porządne śniadanie. Próbowałem się nią opiekować, pomóc dojść do siebie. Miała
depresję, a ja naprawdę traciłem siły – słowa płynęły z jego ust, przynosząc
chwilowe ukojenie. Nie dał rady dłużej milczeć, przed nią jedną nie chciał
milczeć, chciał jej wyjaśnić choć część swojej przeszłości. Ona cierpliwie
czekała na każde jego kolejne słowo, nie naciskając i nie ponaglając. Czuł, że
uszanowałaby, gdyby w połowie zdania zamilkł i nie kontynuował opowieści. Czuł
też, że nie musiał niczego ukrywać. Tę jedną część historii chciał jej zdradzić.
– Starałem się jej pomóc, byłem przy niej cały czas. Prawie pracę straciłem.
Ale ważne było tylko to, żeby wróciła do normy. Tak naprawdę sam siebie
oszukiwałem, próbując wierzyć, że się uda. Ja widziałem, jak życie w niej
gaśnie. Ja czułem, że to się stanie. Wyszedłem tylko na parę minut, do sklepu
naprzeciwko kamienicy, w której mieszkaliśmy – zawiesił na chwilę głos, jeszcze
raz odtwarzając w myślach każdą sekundę tego feralnego dnia. Lia patrzyła na
niego, trzymając w dłoniach jego mokrą koszulkę. Czuła, jak w oczach zbierają
się łzy, ale nawet nie starała się ich zatrzymać. W końcu ponownie otworzył
usta. – Schowałem przed nią wszystko, czym mogłaby sobie zrobić krzywdę. Przed
wyjściem pięć razy upewniałem się, czy naprawdę śpi i czy o niczym nie zapomniałem,
czy wszystko nadal jest schowane. Zapomniałem o jednej rzeczy. Powiesiła się na
prześcieradle na moim drążku do ćwiczeń w przedpokoju.
Lia
wciągnęła szybko powietrze, przymykając oczy. Nie chciała się nawet domyślać,
co chłopak musiał przeżyć po powrocie do domu. Po jej policzkach potoczyło się
kilka szczerych łez.
-
Jak wróciłem, już nie żyła – powiedział ledwie słyszalnie, próbując powstrzymać
łzy. Mrugnął kilka razy powiekami, spoglądając w sufit. – Próbowałem ją ocucić,
udzielić pomocy, ale wszystko było na nic. Spóźniłem się – szepnął, spuszczając
wzrok. Po krótkiej chwili poczuł na ramieniu dotyk jej ciepłej, delikatnej
dłoni. Spojrzał w jej oczy, błyszczące od łez. Objęła go w milczeniu,
pozwalając na chwilę słabości. Delikatnie gładziła jego włosy, samej próbując
uspokoić rozkołatane serce. W tym jednym momencie zrozumiała dokładnie, jak
bardzo jej na nim zależało i jak bardzo stał się jej bliski. Dotarło też do
niej, czego naprawdę potrzebował. Postanowiła ofiarować mu swoje wsparcie, bliskość
i ciepło, by pomóc mu odzyskać równowagę i pogodzić się w jak największym
stopniu z przeszłością. Czuła, że to tylko mała część jego historii, ale na tę
chwilę nie chciała wiedzieć więcej. Była przekonana, że gdy tylko będzie
gotowy, gdy tylko odczuje taką potrzebę, podzieli się z nią wszystkim, co go
trapi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz