poniedziałek, 16 lipca 2012

Śmiertelne spóźnienie


Księżyc zawisł wysoko na niebie, otoczony wiernym wianuszkiem swoich odwiecznych kompanek, gwiazd. Jego blade światło oświetlało zapomniany sad oliwny, otaczający ruiny zabytkowej willi, której mury porośnięte były gęstym bluszczem i pędami winorośli. Głucha cisza, przerywana jedynie dalekimi pohukiwaniami sowy, potęgowała tajemniczy nastrój tego miejsca, a stare drzewa, których gałęzie zawijały się i przeplatały w najdziwniejsze kształty, zdawały się strzec jego spokoju i bronić dostępu do niego.
Antonio, zupełnie oczarowany magią sadu, podążał za Lią w milczeniu, jakby bojąc się, że każdy dźwięk, wydobywający się w z jego ust, może zniszczyć to wszystko, co rozpościerało się przed jego zmęczonymi oczyma.
- Pięknie tu, prawda? – blondynka zatrzymała się tuż koło starych murów, rozglądając wokół. Kochała to miejsce. Do tej pory pozostawało jej tajemnicą.
- Gdybym nie widział tego na własne oczy, w życiu bym ci nie uwierzył, że to ciągle Madryt – powiedział powoli Toni, jakby dokładnie ważąc każde słowo. – Nie miałem pojęcia, że tu jest coś takiego.
- Mało kto wie – dziewczyna uśmiechnęła się, siadając na starych kamieniach. – Nigdy nikogo tu nie widziałam. Sama trafiłam tu przypadkiem, uciekając przed June. Pokłóciłyśmy się na spacerze w dzieciństwie – wyjaśniła szybko, widząc jego pytające spojrzenie. – Rodzice znaleźli mnie tam, gdzie zostawiłeś motor, więc o tym sadzie nie wiedzą. A nie miałam ochoty ich uświadamiać. Przychodziłam tu, gdy miałam jakiś problem, albo chciałam odciąć się od świata. Dobrze się tu myśli.
Antonio usiadł koło niej, wdzięczny, że nie namawiała go do powrotu na imprezę dla obsady musicalu, a za to pokazała tak magiczne miejsce. Zastanawiało go tylko, dlaczego go tu przyprowadziła. Dlaczego wpuściła go do swojego świata, do którego nikt wcześniej nie miał dostępu. Nim zdążył ułożyć słowa, by zadać te nurtujące go pytania, Lia znów otworzyła usta.
- Widziałam, że jesteś zmęczony. Miałam wrażenie, że przyda ci się spokój tego sadu.
- I miałaś rację – przyznał, zaskoczony własnymi emocjami. Przy tej dziewczynie czuł się zupełnie tak, jak przy starym, dobrym przyjacielu, którego zna na wylot i przed którym sam nie ma żadnych tajemnic. Jednocześnie w jego sercu zrodziła się dziwna czułość, skierowana właśnie do niej. – Dziękuję – uśmiechnął się delikatnie, ale szczerze. – Kiedyś zabiorę cię w takie jedno miejsce w Walencji. Odkryłem je z Pedrem, jak mieliśmy po jakieś pięć lat.
- Długo się znacie?
- Całe zakichane życie – spojrzał gdzieś przed siebie, wspominając minione lata, spędzone z najbliższymi mu ludźmi. – Właściwie to urodziłaś się w Madrycie?
- Tak, mieszkam tu całe życie. Ty się urodziłeś w Walencji? Czy gdzieś indziej? – przeniosła na niego wzrok, czując, że w reszcie poczuł się przy niej swobodnie, bezpiecznie. Nie chciała jednak przekraczać żadnej z wyznaczanych przez niego granic. Szanowała jego prywatność i chęć zachowania wielu rzeczy dla siebie.
- Tak, też tam całe życie mieszkałem – uśmiechnął się, spoglądając w jej błękitne oczy, w których odbijały się wszystkie gwiazdy. – Kiedyś mieliśmy przeprowadzić się do Sanlucar la Mayor, pod Sewillą, ale ojciec za nic nie chciał zostawić swoich winogron i oliwek. No a potem… - chłopak urwał w pół zdania, zwieszając smętny głos.
- A potem? – Lia zachęcała go do skończenia zdania swoim łagodnym, ciepłym głosem. Toni wziął głębszy oddech.
- A potem się okazało, że mama jest chora – wbił wzrok w jakiś punkt, gdzieś daleko przed sobą. – Miała białaczkę.
Dziewczyna nie miała pojęcia, co powiedzieć. Z braku słów położyła delikatnie dłoń na jego przedramieniu, chcąc pokazać mu swoje wsparcie. Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, w głowie szukając zastępczego tematu.
- Zapomniałem ci podziękować za obiad i miłe popołudnie. Masz wspaniałą rodzinę.
- O tak, są cudowni – przyznała Lia, zastanawiając się, jaka jest rodzina Antonia. Bardzo mało o nich mówił, praktycznie wcale. – Bardzo cię polubili. Raula też. Swoją drogą, prawie zupełnie nie jesteście podobni.
- Prawie? My wcale nie jesteśmy podobni – chłopak roześmiał się, a w jego oczach pojawiły się sentymentalne iskierki. – Zawsze i w każdej kwestii byliśmy przeciwieństwami.
- Ale chyba dobrze się dogadujecie?
- Tak, teraz już tak. Swoją drogą, wiesz, jaki szok przeżyłem, jak zobaczyłem waszą ciotkę? – śmiech blondyna znów rozniósł się dźwięcznie po sadzie. Lia zawtórowała mu, wspominając jego minę.
- Domyślam się. Ja też się nieźle zdziwiłam. Dopiero później dotarło do mnie, ile ciotka o was opowiadała. Byliście chyba najbardziej rozrywkową klasą, jaką uczyła.
- Najpewniej tak. Podziwiam ją, ja bym zwariował z taką bandą idiotów. A ty jakim byłaś dzieckiem? – spytał nagle, spoglądając na nią zaczepnie.
- Słodkim – posłała mu najsłodszy uśmiech, na jaki było ją stać, jednocześnie przypominając sobie wszystkie opowieści o swoim dzieciństwie. – Wszędzie było mnie pełno i ciągle kłóciłam się z June, bo ona zawsze wszystko wiedziała lepiej i traktowała mnie jak małe dziecko – zakończyła z oburzeniem. Antonio spojrzał na nią rozbawiony.
- Byłaś małym dzieckiem – zauważył, wybuchając śmiechem na widok jej zbulwersowanej miny.
- Ale to nie powód, żeby mnie tak traktować! – zawołała, patrząc na niego niemal oskarżycielsko. – Zmowa starszego rodzeństwa, ot co – pokazała mu język, zakładając nogę na nogę i ręce na piersiach, odwracając przy tym od niego obrażoną twarz. Chłopak z trudem powstrzymał się przed parsknięciem niekontrolowanym śmiechem.
- No dobra, już, dobra. Powinna cię traktować jak dorosłą, poważną osobę – po dłuższej chwili usłyszała jego poważny głos i poczuła, jak trąca ją delikatnie łokciem w żebra. Posłała mu nieprzejednane spojrzenie i ponownie pokazała język, próbując się nie roześmiać. – Słodka jesteś, jak się złościsz – stwierdził, wpatrując się w nią z niekrytym rozbawieniem. W odpowiedzi otrzymał mocnego kuksańca. – A to za co?
- Za żywota – wzruszyła niewinnie ramionami, ciesząc się, że ciemność nocy zakryła przed Tonim rumiane wypieki na jej policzkach. – Poza tym od małego ciągnęło mnie do muzyki. Z resztą, tak jak June. I do kuchni, ale zazwyczaj źle się to kończyło. I uwielbiałam jeździć do babci i dziadka na wieś. Mieszkają na totalnym odludziu w górach. Zawsze jeździmy do nich na Boże Narodzenie. Nigdzie indziej nie ma takiej magii, jak tam – jej oczy zaszły mgiełką rozmarzenia i sentymentu. – Spodobałoby ci się tam. A ty jakim byłeś dzieckiem? Pewnie niezbyt spokojnym, co?
- Oj nie, zdecydowanie nie. Byłem małym diabłem – Antonio wyszczerzył niewinnie zęby. – Ale wszyscy mnie za to uwielbiali – dodał, przybierając minę małego łobuza. – Też było mnie wszędzie pełno, nikt nie mógł za mną nadążyć. Wciąż miałem mnóstwo pomysłów, które musiałem natychmiast zrealizować. Taki fajny urwis ze mnie był. Strasznie  ciekawski i buntowniczy.
- Musiałeś być uroczy – dziewczyna spojrzała na niego z lekkim śmiechem, z rozczuleniem wyobrażając sobie małego Toniego, biegającego po domu i dopytującego o wszystko, co tylko mogło go zainteresować.
- Nadal jestem – Antonio posłał jej szelmowski uśmiech, uważniej przyglądając się jej roześmianej twarzy, niknącej w mroku. Mimowolnie doszedł do wniosku, że była wiele ładniejsza, niż Consuela. Miała delikatniejsze rysy, ciekawszy kształt oczu i piękne usta, przy kącikach których za każdym razem, kiedy się uśmiechała, tworzyły się pełne uroku dołeczki. – W ogóle to dziękuję, że pomogłaś mi z Consuelą – odezwał się po chwili, ganiąc się w duchu za swoje myśli.
- Nie ma za co – Lia resztką silnej woli wykrzywiła wargi w czymś na kształt uśmiechu. Jej serce zabiło niespokojnie, kiedy przypomniała sobie widok Perez, całującej blondyna oraz podsłuchaną chwilę później jego rozmowę z Niguelem. Spojrzała na chłopaka z lekkim smutkiem w oczach, zbierając resztkę odwagi, by zadać choć jedno z pytań, na które tak bardzo pragnęła poznać odpowiedzieć. – Powiedz mi… ja wiem, że to nie moja sprawa, ale – na ułamek sekundy zawiesiła głos, wciąż onieśmielona jego tajemniczością. Była niemal pewna, że niczego się od niego nie dowie. – Czy ciebie i Consuelę coś łączy? – wydusiła z siebie, z niepokojem czekając na odpowiedź.
Toni westchnął krótko i spojrzał gdzieś przed siebie.
- Widziałaś nas na korytarzu? – bardziej stwierdził, niż spytał, znów przenosząc wzrok na jej twarz. Skinęła nieśmiało głową, w duchu besztając się za to, że poszła wtedy za nimi. – Nie, nic mnie z nią nie łączy. Była pijana, nie wiedziała, co robi – dodał, próbując usprawiedliwić zachowanie dziewczyny przed samym sobą.
- Jasne – prychnęła Lia, za późno gryząc się w język. Antonio spojrzał na nią pytająco. – Nie patrz tak na mnie. Wszyscy widzą, że na ciebie leci.
- No dobra, może zamierzała to zrobić – poddał się, opierając plecami o resztki tego, co zostało z dawnej ściany domu. – Ale ja tego nie chciałem – uzupełnił szybko, zauważając dziwny błysk w jej oczach. Poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu. – Szczerze mówiąc nie mam ochoty pakować się w żadne związki – powiedział, obserwując jej reakcję.
Blondynka spuściła wzrok, przygryzając lekko wargę. Chwilowa radość natychmiast wyparowała.
- Wiesz, świat jest jednak pełen ironii – zaśmiała się, siląc na naturalność.
- Cóż, wiem o tym. A czemu tym razem?
- Znam wielu facetów, których powinno się wykastrować i utopić, albo chociaż odizolować od świata, a którzy mają dziewczyny, żony, albo zmieniają je jak rękawiczki. A jak już się trafi ktoś porządny, to jest zajęty, albo unika związków.
- Nie jestem taki porządny – puścił jej oko, odrobinę smutniejąc. – Ale miło mi, że tak uważasz – dodał z uśmiechem. – I powiem ci, że z kobietami jest podobnie. Jak już jest jakaś porządna, to zajęta, zazwyczaj przez jakiegoś dupka – zaśmiał się lekko, bawiąc źdźbłem trawy. – Ty masz kogoś? – spytał, zaskakując samego siebie.
- Nie – wykrzywiła usta w bladym uśmiechu. – Mam pecha do facetów. Z resztą, lista moich byłych ogranicza się aż do jednej pozycji. Był strasznym dupkiem. June za to świetnie trafiła. Tyle że teraz jej chłopak wyjechał na Teneryfę do rodziców, jego ojciec miał wypadek i potrzebuje pomocy przez jakiś czas. Pewnie go poznasz, jak wróci. To znaczy Maria, nie jego ojca. Swoją drogą, tylko czekam, aż się jej oświadczy – zaśmiała się, w duchu kibicując związkowi siostry z całego serca.
Antonio uśmiechnął się delikatnie, a oczami wyobraźni mimowolnie znów zobaczył roześmianą twarz Brisy, spoglądającą na niego z czułością i miłością. Młodym sercem wstrząsnął niemy krzyk rozpaczy. Zagnieżdżone w nim uczucie za nic nie chciało opuścić swojego miejsca. Chłopak nie potrafił odciąć się od przeszłości, choć usilnie się starał. Nie mógł oszukać serca.

Toni wrócił do domu nad ranem. Sam nie wiedział, jak wiele czasu spędził z Lią w opuszczonym sadzie, rozmawiając i śmiejąc się, jakby znali się od dziecka.
Witając się z psem, zrzucił z siebie zabrudzoną koszulkę, zatrzymując wzrok na spodzie swojego lewego nadgarstka. Pamiętał dokładnie okoliczności zrobienia tego tatuażu. Zupełnie go nie planował, podobnie jak tego na ramieniu. Przyjrzał się ozdobnej literze „A”, otoczonej niewielką gwiazdą, wspominając te kilka szczęśliwych miesięcy. Westchnął, podnosząc brudne ubranie i udając się w stronę łazienki, odprowadzany troskliwym spojrzeniem Chucky’ego.
Dobrze wiedział, że zbyt dużo myślał o tym, co było, w zbyt wielu rzeczach doszukiwał się analogii do przeszłości. Ciężar własnych błędów był jednak zbyt duży, by tak po prostu go zrzucić, zapomnieć o nim.
Myślami wrócił do imprezy, którą zorganizował Rodrigo.
- Nie uwierzysz, co znalazłam wczoraj w starych płytach – Perla patrzyła na niego swoimi roześmianymi oczami, sącząc słabego drinka. Spojrzał na nią pytająco, rozważając, jak bardzo jej wygląd zmienił się od czasów szkolnych. – Nagrania z turniejów tanecznych. Twoje występy też tam są.
- Naprawdę? Nigdy nie widziałem tych nagrań – stwierdził po chwili namysłu, odstawiając pustą szklankę po coli.
- To może wpadniesz do mnie? – zaproponowała, wciąż się uśmiechając i lekko przekrzywiając głowę. – Obejrzymy, powspominamy.
Antonio kątem oka zauważył zbliżającą się Consuelę. Wrócił wzrokiem do oczu Perli.
- Chętnie – uśmiechnął się. – Tylko podaj termin i adres – dodał, puszczając jej oko. – Zatańczymy? – zaproponował, podając rękę dziewczynie. Zgodziła się z wyraźną ochotą, nie zauważając zawiedzionego spojrzenia Perez.
Niedługo potem Consuela zaciągnęła go na parkiet, nie dając szans na znalezienie jakiejkolwiek wymówki. Chłopak widział, że piła zdecydowanie za dużo i bał się, co może z tego wyniknąć. Nie chciał też samemu zrobić jakiegoś głupstwa. Jedyne, z czego się cieszył tego wieczoru, to że nie uległ jej, choć przez krótką chwilę był temu bliski.
Spojrzał na zegarek, zastanawiając się, czy jego przyjaciele już śpią. W tym samym momencie usłyszał sygnał przychodzącej wiadomości. Wyjął telefon z kieszeni, odczytując krótkiego smsa od Frana. Natychmiast oddzwonił do przyjaciela, odczuwając silną potrzebę rozmowy.
- No hej stary, jak impreza? – usłyszał w słuchawce wesoły głos Frana. – Jesteś już w domu?
- Ta, właśnie wróciłem – mruknął, opadając na łóżko.
- Coś się stało? Masz dziwny głos – spytał zaniepokojony brunet.
- No więc najpierw umówiłem się z Perlą.
- To super!
- Potem pocałowała mnie Consuela.
- Wow, stary, szalejesz!
- A na koniec Lia zabrała mnie w jakieś odludne miejsce.
- No, no, widzę wracasz do siebie! – zaśmiał się ucieszony chłopak.
- Nie dobijaj mnie, właśnie udało mi się dojść do wniosku, że wcale się nie zmieniłem, a to mnie średnio pociesza – skrzywił się Toni, bawiąc sprzączką swojego paska od spodni.
- Eh – westchnął Fran, przybierając cierpliwy, niemal ojcowski ton. – Jesteś pijany?
- Nie! Odwoziłem pijaną Consuelę do domu, ale sam ani kropli nie wypiłem.
- Przeleciałeś którąś z nich?
- Nie! – zawołał oburzony blondyn. – Oszalałeś?
- A miałeś ochotę? – spytał zaczepnie Fran, a Toni nie miał wątpliwości, że właśnie poruszał wymownie brwiami. Sam wywrócił oczami zniecierpliwiony.
- No, no! – zawołał przeciągle brunet, słysząc w słuchawce jedynie ciszę. – A którą najbardziej?
- Jezu, stary, daj spokój! Ja tu dzwonię się wyżalić, a ty sobie ze mnie jaja robisz – stwierdził urażony Toni pół żartem.
- Sorki, wybacz. Mówiąc poważnie – Fran wrócił do spokojnego tonu – sam popatrz; nie piłeś, nie paliłeś, nie zaliczyłeś żadnej panienki. W dodatku odwiozłeś pijaną dziewczynę, która się do ciebie przystawiała, nie korzystając z tego. Dwa, trzy lata temu byłbyś zbyt pijany, żeby chociaż pomyśleć o jeździe samochodem. I na pewno nie skończyłbyś… ej, co ty robiłeś z Lią na jakimś odludziu?
- Rozmawiałem. Pomagała mi z Consuelą – wyjaśnił Antonio. – A potem ani ja, ani ona nie mieliśmy nastroju, żeby wracać na imprezę.
- I tak po prostu zabrała cię w odosobnione miejsce? – spytał z powątpiewaniem Francisco.
- No zasadniczo to tak. Podobno zauważyła, że potrzebuję spokoju. Swoją drogą, nigdy wcześniej tam nikogo nie zabrała. To takie jej miejsce.
- Nigdy nikogo, dopiero ciebie? Ty jesteś pewien, że jesteś dla niej tylko kumplem?
- Tak, bo w przeciwieństwie do was nie dopatruję się wszędzie historii wyjętych żywcem z tych durnych romansideł – zironizował blondyn.
- Dobra, dobra, nie denerwuj się. Ty wiesz lepiej, ty ją znasz. Fajnie się z nią rozmawiało? – Fran dokładnie wsłuchiwał się w głos przyjaciela, próbując dowiedzieć się, czy chłopak rzeczywiście traktuje wszystkie nowe znajomości tak luźno, jak twierdzi, jednocześnie starając się na niego nie naciskać przy dalszych pytaniach.
Rozmawiali jeszcze długo. Antonio opowiadał o spotkaniu z ich wspólną wychowawczynią z liceum, o ciąży Mili i wszystkim, co się ostatnio stało. Fran z kolei zdawał relacje z życia swojego i czwórki przyjaciół, śmiejąc się z ostatnich wyczynów kulinarnych Pedra, takich jak próba podgrzania mleka w zamkniętym kartonie w mikrofalówce. Toniemu wrócił dobry nastrój, a po zakończonej rozmowie opadł bez sił na łóżko, po raz pierwszy od dłuższego czasu spokojnie zasypiając.

- Witam, kochani w nowym tygodniu pracy! – Rodrigo wkroczył na salę lustrzaną, w której tancerze i aktorzy uczyli się choreografii do musicalu. Członkowie obsady, gotowi do pracy i pełni energii, stanęli pod ścianą, słuchając uważnie reżysera. – Tradycyjnie zaczniemy od ćwiczenia choreografii. Severo już się przygotowuje i zaraz się wami zajmie.
- A Niguel? – spytała nieśmiało Pilar, spoglądając pytająco na Rodriga. Mężczyzna westchnął.
- Nie jestem pewien, czy się dziś pojawi – odpowiedział wymijająco. Antonio przyjrzał się jego zmartwionej minie i zastanowił chwilę, co mogłoby być przyczyną nieobecności choreografa. Odpowiedź nasunęła się sama. „Jej urodziny” pomyślał, smutniejąc. Bardzo chciał pojechać na jej grób, złożyć na nim herbaciane róże, które tak kochała. Niestety praca mu to uniemożliwiła. Był pewien, że gdyby powiedział Rodrigowi, o co chodzi i dlaczego chciałby wziąć dzień wolnego, ten natychmiast pozwoliłby mu na to, jednak blondyn wolał zachować to dla siebie.
- Dzień dobry wszystkim – na salę wszedł uśmiechnięty szeroko Severo. – To co, bierzemy się do pracy? – rozejrzał się po twarzach zebranych, z zapałem zacierając ręce.

Trening szedł znakomicie. Tancerze doskonale rozumieli się z drugim choreografem, czuli też mniejszą presję, niż podczas ćwiczeń z Niguelem. Atmosfera stała się nagle czysta i przyjazna, zachęcająca do pracy.
Po godzinie jednak wszystko miało się zmienić. Antonio i Perla wykonywali właśnie fragment układu, który przysparzał im największych problemów, gdy drzwi na salę otwarły się z hukiem. Po chwili stanął w nich Niguel, z trudem utrzymując się na chwiejących nogach.
- Niguel? – Rodrigo z niepokojem spojrzał na starego przyjaciela, trzymającego w dłoni pustą butelkę po winie.
- Przerwa – zarządził szybko Severo, wyłączając muzykę i nie spuszczając oczu z del Prade.
- Ty – Niguel wyciągnął przed siebie trzęsącą się rękę, palcem wskazującym celując w Antonia oskarżycielskim gestem. – Wiesz, co dziś jest? – spytał, nie opuszczając dłoni i robiąc kilka niepewnych kroków w przód. Antonio poruszył się niespokojnie, zasłaniając wystraszoną Perlę, która odruchowo schowała się za jego plecami. – Właściwie, co powinno być? – kontynuował choreograf, nie czekając nawet na odpowiedź blondyna. – Ale nie ma. Przez kogo? – niebezpiecznie zbliżał się do Toniego, nie przestając mówić, a właściwie bełkotać, pełnym wściekłości i nienawiści głosem. – Przez ciebie – warknął, stając twarzą w twarz z Antoniem, który nie ruszył się ani o krok. Perla odsunęła się szybko, stając między innymi, zszokowanymi i zdezorientowanymi członkami obsady. – Morderca! – wrzasnął Niguel w twarz blondyna. Na sali zapadła głucha cisza. Wszyscy spojrzeli wystraszeni na stojącego na środku Toniego.
- Niguel, uspokój się – odezwał się Rodrigo, próbując zachować spokojny ton. Del Prade całkowicie go zignorował.
- Jesteś mordercą! Zabiłeś ją! Powiedz im, co zrobiłeś! – krzyczał mężczyzna, rzucając butelką o ścianę. Kilka osób skuliło się, osłaniając dłońmi przed rozpryskującym się szkłem.
- To nie ja jestem winien – chłód i opanowanie głosu Toniego zaskoczyły jego samego. Za wszelką cenę nie chciał pozwolić wyprowadzić się z równowagi. Bał się, do czego mógłby być zdolny.
- Kłamiesz! – zarzucił mu choreograf. – Gdyby nie ty, żyłaby do dziś! Dziś kończyłaby dwadzieścia lat! Byłaby szczęśliwa! Zabiłeś ją, gnoju! – Niguel zamachnął się, z całej siły uderzając blondyna pięścią w twarz. Krew trysnęła z nosa chłopaka, uwalniając całą nienawiść, jaka kryła się w jego sercu. Jego oczy zabłyszczały wściekłością, a skóra pojaśniała z nadmiaru emocji.
W jednej chwili złapał del Prade za kołnierz brudnej i pomiętej koszuli, uderzając nim o ścianę i przytrzymując go parę centymetrów nad podłogą, tak, aby ich twarze były na tej samej wysokości. Nie przejmował się krwią, spływającą po jego ustach i brodzie prosto na białą koszulkę.
- To przez ciebie nie żyje – warknął głosem przepełnionym jadem i skargą. – To ty nigdy nie potrafiłeś jej dać tego, czego potrzebowała. Spójrz na siebie, to ty jesteś skończonym gnojem! Ty nigdy nie potrafiłeś być ojcem!
- Co ty możesz o tym wiedzieć? – Niguel zmrużył nienawistnie oczy, próbując złapać oddech. – Może ty jesteś lepszy?
- Przynajmniej próbowałem dać jej szczęście. Próbowałem ją chronić, kiedy ty ją zostawiłeś! Zawsze potrafiłeś tylko wymagać i tresować, nigdy nie potrafiłeś jej docenić i o nią zadbać! Przypomniałeś sobie, że masz córkę dopiero po jej śmierci, myślisz, że tego nie widziałem? Wiesz, że ona nigdy nie potrafiła powiedzieć o tobie „tata”? – spytał po krótkiej chwili milczenia już spokojniej, luzując uścisk. Zapomniał, że obserwuje ich cała obsada, trzęsąca się niemal ze strachu, zupełnie nie wiedząca, co myśleć. – A mimo to nie pozwalała mi powiedzieć o tobie złego słowa – dodał, wykrzywiając usta w ironicznym grymasie bezradności. – Powinieneś być przy niej, nie zabraniać jej szczęścia. Jeśli któryś z nas jest winien, to ty. Potrzebowała cię – zakończył, z zaskoczeniem obserwując, jak wyraz sinej już twarzy Niguela się zmienia. Z jasnych oczu mężczyzny popłynęły łzy.
- Nienawidzę cię – wysyczał, próbując wyrwać się z uścisku blondyna. – Nienawidzę! Zabrałeś mi wszystko!
- Nie, sam to zmarnowałeś. Na własne życzenie. Zrozum to wreszcie – Antonio puścił koszulę choreografa, nie spuszczając z niego pełnego pogardy spojrzenia. Oddychał szybko, a serce waliło mocno pod białą koszulką, poplamioną krwią. Czuł, że zaraz oszaleje z nadmiaru emocji. Krew pulsowała w jego żyłach, uderzając do mózgu, adrenalina wyzwoliła wszystko, co tak długo próbował trzymać na wodzy. Nozdrza rozdymały się w rytm niespokojnego oddechu, a oczy zwęziły się niebezpiecznie. Lia wpatrywała się w niego, czując mętlik w głowie. Współczuła mu, jednocześnie bojąc się go. Nigdy nie widziała kogoś tak rozwścieczonego.
Niguel niezgrabnie wstał z podłogi, mierząc Toniego wzrokiem. Jeszcze raz podjął próbę ataku, niczym tygrys rzucając się w stronę chłopaka. Tym razem poczuł jednak uścisk silnych rąk na obu ramionach. Runął na ziemię, rozpaczliwie próbując wyrwać się z uścisku dwóch mężczyzn.
Rodrigo i Severo wyprowadzili go przed salę, ignorując jego krzyki i szamotanie. Aktorzy i tancerze musicalu odprowadzili ich wzrokiem, a gdy drzwi się zamknęły, w ciszy przenieśli spojrzenie na stojącego po środku Antonia, próbującego się opanować i złapać oddech. Krew wciąż ciekła z jego nosa, plamiąc ubranie. Spuścił oczy, zbierając w sobie resztkę sił. Wiedział, że należą się im wyjaśnienia.
- Byłem z jego córką – odezwał się cicho, podnosząc wzrok. Wciąż bezwiednie zaciskał mocno dłonie w pięści. – Popełniła samobójstwo. Według niego przeze mnie – zakończył, rozkładając bezradnie ręce i odwracając się w stronę wyjścia.
Po tym wyznaniu nikt nie był w stanie wydusić słowa, ani choćby drgnąć. Nie spodziewali się takiego początku tygodnia. Wpatrywali się tępo w Toniego, odczuwając jedynie głębokie współczucie.
Lia odruchowo sięgnęła do kieszeni, wyciągając paczkę chusteczek i doganiając blondyna. Bez słowa zabrała go do łazienki.
Nie była w stanie określić tego, co czuła. Zrozumiała, dlaczego unikał związków, skąd ból i smutek w jego oczach. Jej serce ścisnął potężny żal. Zrobiłaby wszystko, byle sprawić, by był szczęśliwy. Chciała za wszelką cenę ulżyć mu w bólu, stać się jego wsparciem.
Antonio także się nie odzywał. Szedł, wbijając wzrok w podłogę. W jej obecności powoli się uspokajał, odzyskując kontrolę nad własnym ciałem i myślami. Zaskoczony doszedł do wniosku, że jej towarzystwo było lepsze, niż samotność. O nic nie pytała, nie pocieszała go na siłę, nie udawała, że rozumie. W milczeniu namoczyła chusteczkę zimną wodą, delikatnie przykładając ją do jego twarzy, patrząc na niego z troską. Zdobył się na ledwie widoczny uśmiech, próbując okazać swoją wdzięczność.
- Nie powinno być siniaka – odezwała się łagodnie, delikatnie dotykając jego policzka. – Bardzo boli? – spytała z niepokojem, zmywając resztki krwi z rozciętej wargi chłopaka.
- Nie – odpowiedział lekko zachrypniętym głosem. – Słyszałaś naszą rozmowę w sobotę? – bardziej stwierdził, niż spytał po krótkiej chwili ciszy, patrząc w jej oczy bez cienia pretensji. Skinęła lekko głową, robiąc okład na rozbity nos. – I nie wystraszyłaś się mnie? – próbował zażartować, jednocześnie czując dziwną ulgę. Lia była jedną z niewielu osób, jakie znał, które nie próbowały go oceniać.
- Czemu bym miała? Tak naprawdę nie wiem, jaka była sytuacja. Teraz tylko Niguel udowodnił mi, że to jego można się bać i go unikać, na pewno nie ciebie – odpowiedziała spokojnie, patrząc na jego koszulkę. – Lepiej namoczyć to w zimnej wodzie – orzekła, wracając wzrokiem do jego twarzy. – I zapewniam cię, że takie jest zdanie całej obsady – dodała, jakby odczytując jego myśli. Uśmiechnął się blado, ściągając koszulkę. Lia poczuła dziwne ukłucie w okolicach serca i żołądka.
- Dziękuję – powiedział, gdy wzięła od niego T-shirt i podłożyła go pod strumień zimnej wody.
- Nie masz za co – posłała mu ciepły uśmiech, mając nadzieję, że szybko uda mu się wrócić do siebie. Odwzajemnił gest, milknąc. Ciszę przerywał jedynie strumień wody, uderzający o biały materiał i rozpryskujący się na jasne płytki oraz ubranie dziewczyny, próbującej przy pomocy mydła wywabić plamę krwi.
- Wyszedłem wtedy tylko po bułki – głos chłopaka, przesiąknięty tęsknotą i smutkiem, rozniósł się po pomieszczeniu, przerywając zalegające milczenie. Lia zwróciła na Antonia parę błękitnych oczu. – Chciałem, żeby w końcu zjadła porządne śniadanie. Próbowałem się nią opiekować, pomóc dojść do siebie. Miała depresję, a ja naprawdę traciłem siły – słowa płynęły z jego ust, przynosząc chwilowe ukojenie. Nie dał rady dłużej milczeć, przed nią jedną nie chciał milczeć, chciał jej wyjaśnić choć część swojej przeszłości. Ona cierpliwie czekała na każde jego kolejne słowo, nie naciskając i nie ponaglając. Czuł, że uszanowałaby, gdyby w połowie zdania zamilkł i nie kontynuował opowieści. Czuł też, że nie musiał niczego ukrywać. Tę jedną część historii chciał jej zdradzić. – Starałem się jej pomóc, byłem przy niej cały czas. Prawie pracę straciłem. Ale ważne było tylko to, żeby wróciła do normy. Tak naprawdę sam siebie oszukiwałem, próbując wierzyć, że się uda. Ja widziałem, jak życie w niej gaśnie. Ja czułem, że to się stanie. Wyszedłem tylko na parę minut, do sklepu naprzeciwko kamienicy, w której mieszkaliśmy – zawiesił na chwilę głos, jeszcze raz odtwarzając w myślach każdą sekundę tego feralnego dnia. Lia patrzyła na niego, trzymając w dłoniach jego mokrą koszulkę. Czuła, jak w oczach zbierają się łzy, ale nawet nie starała się ich zatrzymać. W końcu ponownie otworzył usta. – Schowałem przed nią wszystko, czym mogłaby sobie zrobić krzywdę. Przed wyjściem pięć razy upewniałem się, czy naprawdę śpi i czy o niczym nie zapomniałem, czy wszystko nadal jest schowane. Zapomniałem o jednej rzeczy. Powiesiła się na prześcieradle na moim drążku do ćwiczeń w przedpokoju.
Lia wciągnęła szybko powietrze, przymykając oczy. Nie chciała się nawet domyślać, co chłopak musiał przeżyć po powrocie do domu. Po jej policzkach potoczyło się kilka szczerych łez.
- Jak wróciłem, już nie żyła – powiedział ledwie słyszalnie, próbując powstrzymać łzy. Mrugnął kilka razy powiekami, spoglądając w sufit. – Próbowałem ją ocucić, udzielić pomocy, ale wszystko było na nic. Spóźniłem się – szepnął, spuszczając wzrok. Po krótkiej chwili poczuł na ramieniu dotyk jej ciepłej, delikatnej dłoni. Spojrzał w jej oczy, błyszczące od łez. Objęła go w milczeniu, pozwalając na chwilę słabości. Delikatnie gładziła jego włosy, samej próbując uspokoić rozkołatane serce. W tym jednym momencie zrozumiała dokładnie, jak bardzo jej na nim zależało i jak bardzo stał się jej bliski. Dotarło też do niej, czego naprawdę potrzebował. Postanowiła ofiarować mu swoje wsparcie, bliskość i ciepło, by pomóc mu odzyskać równowagę i pogodzić się w jak największym stopniu z przeszłością. Czuła, że to tylko mała część jego historii, ale na tę chwilę nie chciała wiedzieć więcej. Była przekonana, że gdy tylko będzie gotowy, gdy tylko odczuje taką potrzebę, podzieli się z nią wszystkim, co go trapi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz