Rodrigo
wyjął z kieszeni paczkę papierosów, wyciągając rękę w stronę Antonia i patrząc
na niego z niemal ojcowską troską w oczach. Chłopak pokiwał przecząco głową.
-
Chociaż tej obietnicy chcę dotrzymać – powiedział wciąż nieco nieswoim głosem.
-
Rozumiem – Cavez schował papierosy, na chwilę milknąc.
-
Myślałem, że nie palisz – Toni uśmiechnął się blado, chcąc choć odrobinę
rozluźnić atmosferę.
-
Bo nie palę – Rodrigo wyszczerzył białe zęby. – Ale mam ze sobą zawsze paczkę.
Czasem pomagają mi myśleć.
Blondyn
skinął głową ze zrozumieniem. Na krótką chwilę zapadła niekrępująca cisza.
-
Nie wiedziałem, że to ty byłeś z Brisą – odezwał się Rodrigo, przyglądając
młodemu mężczyźnie z poczuciem winy, wymalowanym w jasnych oczach. – Niguel
dużo o tym mówił. Ale tylko mnie – dodał szybko, dostrzegając cień na twarzy
Antonia. – Nigdy nie miałem odwagi mu powiedzieć, co naprawdę myślę o jego
zachowaniu i stosunku do rodziny.
-
Do niego i tak by to nie trafiło – głos blondyna przesiąknięty był goryczą. –
Zawsze zrzucał winę na innych. Na żonę, na współpracowników… na wszystkich
dookoła.
-
Wiem – przyznał Cavez ze smutkiem. – Ale sądzę, że w głębi duszy zdawał sobie
sprawę, jak wiele spieprzył.
-
I pewnie dlatego wyżywał się na innych.
-
Dokładnie – zgodził się Rodrigo, znów milknąc. – Już nie będzie pracował z
nami.
Antonio
spojrzał na niego zaskoczony, trochę nieufnie.
-
Nie patrz tak na mnie. Mówię poważnie. Nie chcę, żeby wszystko rozwalił. Severo
doskonale sobie poradzi. Z resztą, sam wiesz, jaką atmosferę Niguel wprowadzał.
Wszyscy na tym cierpieli.
-
Nie mogę się nie zgodzić.
-
Więc nie powinna cię dziwić moja decyzja. A dziś chyba będzie lepiej, jeśli
wszyscy wrócimy do domów.
-
Nie – zaoponował szybko Toni, czują jeszcze większe wyrzuty sumienia. – Mamy
dużo pracy, a o mnie się nie martw, poradzę sobie. Naprawdę – zapewniał, nie
chcąc być przyczyną kolejnych problemów i opóźnień w pracy.
-
Wiem – Cavez uśmiechnął się do niego ciepło. – Ale myślę, że to wyjdzie na
dobre wszystkim. Dziś już byśmy wiele nie zrobili. I nie martw się, zaciągnę
was do pracy w sobotę – dodał, klepiąc chłopaka przyjacielsko po ramieniu. Ten
odpowiedział nikłym uśmiechem, powoli ruszając za reżyserem z powrotem w stronę
sali treningowej.
Silnik
motoru zagrzmiał na parkingu teatru Alcàzar, przecinając zalegającą ciszę.
Czarna hayabusa niemal z piskiem opon ruszyła w stronę wschodniej części
miasta, odprowadzana zafrapowanymi spojrzeniami członków obsady musicalu „No
juegues con mi alma”, nie mogących dojść do siebie po incydencie, jaki zaszedł
na porannym treningu.
Antonio
starał się nie patrzeć na zmartwione twarze, odbijające się w lusterkach
motoru. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim domu, przywitać z bratem i psem,
którzy z pewnością ucieszą się na jego widok. Miał nadzieję, że uda mu się nie
myśleć o Niguelu. Pocieszał się myślą, że mężczyzna mógł powiedzieć kilka zdań
więcej, że mógł zdradzić zbyt wiele bolesnych szczegółów, ale nie zdążył. Nie
był też pewien, jak wiele choreograf opowiedział Rodrigowi. Nie mógł uwierzyć,
że los potrafi być aż tak perfidny. Uciekając, wciąż trafiał na ludzi,
przypominających mu o przeszłości, o której rozpaczliwie chciał zapomnieć.
Chłopak
potrząsnął lekko głową, jakby chciał wyrzucić z głowy wszystkie przygnębiające
myśli. Próbował znaleźć jasne strony, jakieś pocieszenie. Lia. Uśmiechnął się lekko do siebie na samą myśl o dziewczynie. Nie
sądził, że ktoś może stać się dla niego tak bliski, po tak krótkim czasie
znajomości. Był jej niewymownie wdzięczny. W jej oczach widział zrozumienie i
troskę. Jej obecność sama w sobie przynosiła swego rodzaju ukojenie,
pocieszenie. Nie zadawała pytań, nie wydawała osądów. Czuł, że może na nią
liczyć, zaufać. Miał nadzieję, że będzie w stanie odwdzięczyć się za wszystko,
co już dla niego zrobiła.
Z
ulgą zsiadł z motoru, parkując na podwórku swojego domu. Zdjął kask,
przeczesując dłonią włosy.
Kiedy
zamknął za sobą drzwi wejściowe, poczuł nagłe rozluźnienie. Odetchnął, ruszając
w stronę salonu, w którym spodziewał się zastać młodszego brata. Uśmiechnął się
na widok psa, pędzącego w jego kierunku i szczekającego wesoło.
-
Też się cieszę, że cię widzę – zaśmiał się, witając z czworonogiem.
-
Toni? Kolejna awaria w teatrze? – Raul wszedł do przedpokoju, trzymając w
dłoniach jakąś książkę. Na widok Toniego uśmiechnął się szeroko, mając
nadzieję, że chłopak zostanie z nim do końca dnia.
-
Powiedzmy. Choreograf odwalił nam numer i przyszedł nachlany – wyjaśnił
blondyn, rozcierając kark.
-
No co ty? – młodszy chłopak zrobił wielkie oczy, odkładając książkę na
najbliższą szafkę. – Ale wszystko w porządku? Kiepsko wyglądasz.
-
Tak, już ok – Antonio uspokoił brata, czochrając jego czarne włosy. – Rodrigo
go zwolnił. Co czytasz?
-
Twoją książkę o filozofii. Leżała w salonie.
-
No proszę, młody, jednak cię zainteresowała – zaśmiał się Toni, wspominając
dawny stosunek brata do nauk humanistycznych. – Co z twoim duchem matematyka?
-
Jest na swoim miejscu – brunet wyszczerzył wesoło zęby, wypinając klatkę piersiową.
– Ale ta książka jest nawet ciekawa. I naprawdę nie wiem, co trzeba mieć w
głowie, żeby wpaść na to wszystko.
-
A co trzeba mieć w głowie, żeby wymyśleć całki? Bogu dziękuję, że nie musiałem
się tego uczyć.
-
To przynajmniej jest potrzebne – zauważył Raul, idąc za bratem w stronę kuchni.
– A co komu po tym, że dla jakiegoś nawiedzeńca arke to ogień?
-
Nie arke, tylko arche – Antonio roześmiał się na widok podnieconej i wzburzonej
miny chłopaka. – I wierz mi, że dużo. Gdyby nie zaczęli się zastanawiać, jak
powstał świat, dziś byśmy nie żyli tak, jak żyjemy. Tak naprawdę wszystkie
podstawowe nauki wywodzą się z filozofii. Poza tym nie zapomnij, że twój idol
Pitagoras też był filozofem. I też miał swoje arche.
-
Jakie?
-
Liczbę.
-
Chociaż jeden normalny – mruknął Raul. – Idziesz gdzieś jeszcze dziś? – spytał,
z nadzieją wyczekując przeczącą odpowiedź.
-
Nie wybieram się – blondyn uśmiechnął się do brata, z czułością odnotowując
radość błyszczącą w jego oczach. – Ale wieczorem możemy się wybrać na spacer po
stolicy, co ty na to? Madryt nocą jest przepiękny.
-
Super! – ucieszył się Raul, podskakując na parę centymetrów w górę. – Ty miałeś
filozofię w szkole średniej, prawda?
-
Miałem. Świetny facet nas uczył. Zawsze chodził w takim wielkim kapeluszu,
trochę jak jakiś wujek z Ameryki. I miał oliwkowy garnitur. Zawsze – podkreślił
Antonio, śmiejąc się pod nosem. – Ale nic nie przebije babki od rysunku.
Chodziła w takich kwiecistych sukienkach i szalach. Czasem się zastanawialiśmy,
czy ma równo pod sufitem.
-
Artyści – westchnął Raul, siadając na krześle i wpatrując się w blondyna. Wciąż
nie mógł uwierzyć, że może z nim rozmawiać, że ich relacje układają się tak
dobrze.
-
A Einstein to niby normalnie wyglądał? – Toni posłał mu powątpiewające
spojrzenie, rozbawiony. – Dobra, młody, myj ręce i wyjmij talerze, jakiś obiad
zjemy – dodał, otwierając lodówkę i zastanawiając się, co mógłby najszybciej
ugotować.
Zawiasy
metalowej bramki skrzypnęły cicho, wpuszczając niewysoką blondynkę na podwórko
domu Antonia. Dziewczyna powoli ruszyła przed siebie, pełna wątpliwości, czy na
pewno powinna zakłócać spokój blondyna. Chęć sprawdzenia, czy dobrze się czuje,
była jednak silniejsza od niej. Pewniejszym krokiem podeszła do drzwi
wejściowych, delikatnie pukając w nie zgiętymi palcami. Przygryzła lekko wargi,
czekając cierpliwie. Po krótkiej chwili usłyszała odgłosy szybkich kroków.
Uśmiechnęła się mimowolnie na samą myśl o chłopaku. Na moment straciła mowę,
kiedy jej oczom ukazał się Toni, ubrany jedynie w krótkie spodenki, przecierający
mokry jeszcze kark beżowym ręcznikiem. Najwyraźniej dopiero co wyszedł spod
prysznica. Z krótkich włosów blondyna ściekały resztki wody, tors błyszczał od
zaległych na nim kropelek. Lia przełknęła ślinę, przenosząc wzrok na twarz
chłopaka, na której pojawił się ciepły uśmiech.
-
Cześć, przeszkadzam? – wydusiła z siebie, z całych sił próbując powstrzymać
rumieńce, rozlewające się gorącą falą po jej policzkach. – Przechodziłam
niedaleko i pomyślałam, że zajrzę – słowa płynęły z jej ust niekontrolowanym
strumieniem.
-
Nie przeszkadzasz – Antonio z lekkim rozbawieniem otworzył szerzej drzwi,
wpuszczając zakłopotaną dziewczynę do środka. – Właśnie miałem do ciebie
dzwonić. Chciałem ci podziękować.
-
Nie masz za co. Ja chciałam tylko sprawdzić, jak się czujesz? – spojrzała na
niego z troską, ostatkiem woli powstrzymując się przed wpatrywaniem się w jego
półnagie, wilgotne ciało.
-
W porządku – uśmiechnął się z wdzięcznością, gestem zapraszając ją do salonu. –
W dużym stopniu dzięki tobie – dodał szczerze.
-
Nie żartuj, nic nie zrobiłam – spuściła zawstydzony wzrok, mimowolnie zerkając
na doskonale wyrzeźbione mięśnie jego brzucha. Poczuła dziwne mrowienie wzdłuż
kręgosłupa.
-
To twoje zdanie – puścił jej oko, sięgając po czystą, czarną koszulę z małym,
srebrnym nadrukiem na lewej piersi. – Właśnie wybieraliśmy się z młodym na
spacer…
-
Więc jednak przeszkadzam – przerwała mu, cofając się krok w stronę wyjścia.
-
Nie – zaprzeczył z lekkim śmiechem. – Chciałem spytać, czy nie poszłabyś z
nami?
Lia
spojrzała na niego zaskoczona.
-
Nie chciałabym wam przeszkadzać – odpowiedziała powoli.
-
Nie proponowałbym ci tego, gdybyś miała przeszkadzać – zauważył z uśmiechem. –
Daj nam sekundę. Młody przebiera się u siebie, ja tylko zmienię spodnie i
możemy iść – dodał, udając się w stronę schodów.
Blade
światła latarni oświetlały zabytkowe mury madryckiej starówki. Mieszkańcy
miasta i turyści spacerowali wąskimi uliczkami, zachwycając się niepowtarzalną
atmosferą tego miejsca oraz jego niewątpliwym pięknem. Wiele osób zatrzymywało
się co chwila, uwieczniając te wszystkie wspaniałe obrazy na cyfrowych
fotografiach. Jednym z fotografów - amatorów był nastoletni brunet, biegając
wokół jednego z placów, niemal maniakalnie wykonując kolejne zdjęcia. Poprosił
brata i jego przyjaciółkę, aby na niego nie czekali i zajęli stolik w pizzerii,
w której do nich dołączy.
Antonio
nie opierał się zbytnio propozycji Raula, upewniając się jednak, czy chłopak ma
ze sobą włączony telefon, w razie, gdyby się zgubił. Chwilę później spacerował
już tylko z Lią, kątem oka obserwując uważnie zmiany na jej twarzy. Dziewczyna
była jakby nieobecna, lekko zawstydzona. Toni miał wrażenie, że przestała czuć
się przy nim swobodnie. Zaniepokojony zwolnił kroku.
-
Wszystko w porządku? – spytał z troską, którą nieporadnie starał się ukryć.
-
Tak, w najlepszym – uśmiechnęła się lekko, przyglądając mu z dziwnym
zastanowieniem. Chłopak dojrzał w jej oczach ciepłe ogniki, klnąc w duchu.
Pospiesznie odwracając wzrok wmawiał sobie, że to zwykłe przewidzenie. – Po
prostu cieszę się, że poszłam z wami na ten spacer.
-
Dziwnie okazujesz radość – zaśmiał się lekko, posyłając jej podejrzliwe
spojrzenie. – Ale my też się cieszymy, że z nami poszłaś – dodał, wyginając
usta w szczerym uśmiechu. Jej delikatna twarz i złote włosy odznaczały się na
tle jednej z kamienic, oświetlonej snopem dyskretnego światła jednej z latarni.
Zmrużył lekko oczy, mimowolnie zapamiętując ten obraz z najdrobniejszymi
szczegółami, oczyma wyobraźni widząc go przelanego na niewielkie płótno.
-
O czym myślisz? – usłyszał głos Lii, nagle wracając do rzeczywistości. Spojrzał
na nią bardziej przytomnie, po chwili spuszczając lekko zawstydzony wzrok.
-
Niczym mądrym – mruknął, dostrzegając szyld restauracji, do której zmierzali. –
Malować mi się zachciało – wyjaśnił trochę niezrozumiale.
-
Chciałabym zobaczyć twoje prace – przyznała ciepłym tonem, patrząc na niego z
nadzieją.
-
Nie mam żadnej właściwie – westchnął. – Nie zabrałem nic ze starego mieszkania.
Prócz psa i albumu – dodał z lekkim śmiechem, nieco sztucznym.
-
Możesz namalować coś nowego. Jak widzę jakiś pomysł już nawet masz –
uśmiechnęła się, spoglądając figlarnie w jego czekoladowe oczy. W odpowiedzi
mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Zaśmiała się lekko, dostrzegając w głębi
ulicy znajomą, męską sylwetkę. Zamarła, a jej skóra nagle pobladła. Niewiele
myśląc, złapała dłoń Antonia, ignorując zaskoczenie, wymalowane na jego twarzy.
-
Ratuj – jęknęła, wskazując nieznacznym ruchem głowy zbliżającego się mężczyznę,
który najwyraźniej również ją rozpoznał, uśmiechając się nieco ironicznie pod
nosem.
-
Kogo ja widzę – zawołał sztucznie serdecznym głosem, rozkładając ramiona. –
Kopę lat!
-
O kolejną kopę za mało – burknęła blondynka, kurczowo uczepiając się dłoni
Toniego.
-
Jak zawsze miła – zaśmiał się mężczyzna, przyglądając podejrzliwie
towarzyszącemu Lii chłopakowi. – Zdążyłem się za tobą stęsknić.
-
Wybacz, spieszymy się – dziewczyna spróbowała go wyminąć, ignorując jego słowa,
jednak on skutecznie zagrodził jej drogę.
-
Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu narzeczonemu? – spytał natarczywie. Lia
spojrzała bezradnie na Antonia. – No nic, sam to zrobię. Jestem Edgardo, były
chłopak Lii – wyciągnął prawą rękę w kierunku blondyna, podkreślając wyraźnie
słowo „chłopak”. Toni zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
-
Antonio. Obecny chłopak Lii – odpowiedział, w zamian kładąc nacisk na „obecny”,
obejmując dziewczynę ramieniem. Nie podał mu dłoni. W myślach przywołał
wszystko, co o nim słyszał z jej ust, kiedy mimochodem wspominała o zakończonym
dawno związku, albo raczej tworze, związek mającym przypominać.
Edgardo
zaśmiał się zjadliwie.
-
No byłaby pora, żeby w końcu kogoś znalazła – powiedział, mrużąc oczy w wyrazie
zniewagi. Lia zacisnęła mocno pięści, próbując opanować targające nią emocje.
Przed rzuceniem się na mężczyznę powstrzymywało ją jedynie silne ramię Toniego.
– I przyznaję, że jestem zaskoczony. Myślałem, że zadowoli się byle kujonem, a
tu proszę.
-
Dam ci małą radę – odezwał się Antonio lodowatym tonem, nie dając po sobie
poznać wściekłości, jaka się w nim narodziła. – Nie lecz swoich kompleksów na
innych. Rozumiem, że możesz mieć problemy z kobietami i patrząc na ciebie nawet
się temu nie dziwię, ale to nie znaczy, że masz się tak odnosić do innych –
wykrzywił usta w przesłodzonym uśmiechu fałszywego zrozumienia, wymijając
zaskoczonego chłopaka. Mimowolnie mocniej objął blondynkę, zaszczycając Edgarda
ostatnim, ostrzegawczym spojrzeniem.
-
Sugerujesz, że coś ze mną nie tak? – warknął brunet, łapiąc Antonia za ramię i
odwracając go w swoją stronę. Chłopak spokojnie ściągnął z siebie jego dłoń.
-
Nie sugeruję, stwierdzam fakt, a to zasadnicza różnica.
-
Toni, chodźmy - wystraszona blondynka
próbowała odciągnąć przyjaciela od byłego chłopaka. Oni obaj jednak zupełnie
przestali zwracać na nią uwagę, mierząc się nienawistnymi spojrzeniami.
-
Teraz ja ci dam radę – syknął przez zęby Edgardo, podchodząc niebezpiecznie
blisko Antonia. – Nie zadzieraj ze mną, bo skończysz źle.
Toni
roześmiał się szczerze, jakby miał przed sobą małe dziecko.
-
Nie licz na to, że się wystraszę – powiedział spokojnie, przygotowany na każdą
ewentualną reakcję napastnika. Nie pomylił się, uznając za najbardziej
prawdopodobne, iż chłopak rzuci się na niego z pięściami.
-
Toni! – krzyknęła wystraszona Lia, obserwując, jak Edgardo próbuje uderzyć
blondyna. Ten jednak zdążył zrobić szybki unik, przechwytując rękę agresora i
sprawnie zakładając mu dźwignię na prawy bark. Dziewczyna usłyszała cichy
trzask, przywodzący na myśl pękanie kości i wrzask pełen wściekłości,
wydobywający się z ust bruneta.
-
Lepiej wracaj do domu i trzymaj się od niej z daleka, rozumiesz? Następnym
razem mogę być mniej delikatny – warknął Antonio, tym razem już nie kryjąc
złości. – Spierdalaj stąd – dodał dobitnym tonem, puszczając byłego chłopaka
Lii. Ten wysyczał pod nosem jakieś groźby, łapiąc się za obolałe ramię i szybko
oddając w stronę głównego placu.
-
Boże, Toni, cały jesteś? – przerażona Lia doskoczyła do chłopaka, biorąc jego
twarz w dłonie i dokładnie ją oglądając. Nie była pewna, czy uniknął ciosu.
-
Tak, w porządku. Jedno uderzenie dziennie mi starczy – blondyn uśmiechnął się
uspokajająco, delikatnie zdejmując jej ciepłe dłonie z twarzy.
-
Przepraszam, nie miałam pojęcia, że będzie aż tak agresywny – szepnęła ciągle
spanikowana, czując ogromne poczucie winy. – I dziękuję – spojrzała w jego
oczy, próbując się opanować. – Gdyby nie ty, pewnie rzuciłby się na mnie –
uzupełniła ciszej.
Antonio
spojrzał na nią z powagą, bardzo uważnie.
-
Uderzył cię kiedyś? – spytał powoli, marszcząc lekko czoło, wzrokiem niemal zmuszając
ją do szczerej odpowiedzi.
-
To było dawno – odpowiedziała wymijająco, przenosząc wzrok na szyld
restauracji, do której się wybierali.
-
Co za… - urwał w połowie zdania, nie chcąc używać przy niej słów, jakie jako
jedyne nasuwały mu się na język, by opisać, co myślał o Edgardzie. – Gdybym
wiedział, to…
-
Dlatego dobrze, że nie wiedziałeś – przerwała mu, delikatnie łapiąc jego dłoń w
swoje ręce. – Nie warto, Toni. To by nic nie dało. Dziękuję.
Blondyn
spojrzał w jej twarz, lekko wzdychając.
-
Masz rację – przyznał, uznając, że najlepiej będzie zakończyć ten temat. – Ale
gdyby cokolwiek…
-
Powiem ci – ponownie mu przerwała, z ulgą dostrzegając, jak złość całkowicie
opuszcza jego oczy.
-
Trzymam za słowo. A teraz już lepiej chodźmy coś zjeść. Umieram z głodu przez
te dzisiejsze bójki – zaśmiał się lekko, prowadząc ją w stronę wejścia do
restauracji. – Swoją drogę, nie uczestniczyłem w tylu bójkach od szkoły
średniej – dodał z namysłem, otwierając przed nią drzwi dość eleganckiej
pizzerii, której wnętrze kusiło ciepłym wystrojem, utrzymanym w karmelowo –
cynamonowych tonacjach. Lia zaśmiała się lekko, kiwając głową z dezaprobatą.
-
Chyba nie ma miejsc – spojrzała nieco zawiedziona na chłopaka, chcąc wycofać
się z lokalu.
-
Zrobiłem rezerwację – puścił jej oko, wskazując na jeden ze stolików, ustawiony
w najdalszym kącie restauracji. – Tu wiecznie jest pełno ludzi – uzupełnił.
-
Co najbardziej lubiłeś malować? – spytała, kiedy zajęli już miejsca i złożyli
zamówienie. Chciała jak najszybciej zapomnieć o incydencie z Edgardem. Chłopak
zastanowił się chwilę.
-
Czy ja wiem – odezwał się przerywając zalegające milczenie, ściągając lekko
brwi. – Portrety chyba. Podobno dobrze mi wychodziły. Ale ciężko mi powiedzieć
jednoznacznie. Zależy, co mi akurat w głowie siedziało. Młody idzie – zauważył,
wskazując głową postać swojego młodszego brata, zmierzającego w ich kierunku z
szerokim uśmiechem na dziecinnej jeszcze twarzy.
-
Mili do mnie dzwoniła. Do ciebie nie mogła się dodzwonić – chłopak spojrzał
wymownie na blondyna, zajmując miejsce naprzeciwko niego.
-
No co ty? Niemożliwe – zaskoczony Antonio wyjął z kieszeni swój telefon. – O
cholera – wielkimi oczyma spojrzał na wyświetlacz, informujący o pięciu
nieodebranych połączeniach. – Miałem wyłączone dźwięki – usprawiedliwił się
szybko. – A co mówiła?
-
Pytała, czy mogliby dołączyć do nas z Sergiem. Powiedziałem, że wydaje mi się,
że tak – Raul popatrzył na brata niepewnie. Ten uśmiechnął się delikatnie i
skinął lekko głową na znak zgody.
Lia
wróciła do domu późno w nocy, wciąż mając na twarzy szeroki, błogi uśmiech, a w
dłoniach ściskała białą serwetkę, zarysowaną przez dłonie Toniego. Z
zaskoczeniem stwierdziła, że nikt z jej rodziny nie poszedł jeszcze spać. June
z rodzicami, ciotką i kuzynkami rozmawiali wesoło w salonie, sącząc czerwone
wino.
-
No na reszcie jesteś! – zawołała Jennifer, na widok córki szeroko rozkładając
ręce.
-
Co tak ściskasz w tej ręce? – Renata przyjrzała się prawej pięści kuzynki.
Blondynka spojrzała na nią trochę nieprzytomnie. Dopiero po chwili roześmiała
się lekko, jakby dopiero zrozumiała, o co ją pytano.
-
Toniego napadła wena twórcza w pizzerii – wyjaśniła z wdzięcznym uśmiechem,
rozprostowując serwetkę, na której chłopak niebieskim długopisem narysował
jedną z madryckich uliczek.
-
Mój Boże, piękne – przyznała z podziwem Jennifer, przypatrując się rysunkowi. –
Naprawdę ma niesamowity talent.
-
Widzę randka idealna była – Salia uniosła znacząco brwi, wyginając usta w
zaczepnym uśmiechu.
-
To nie była randka – zaperzyła się Lia, choć w głębi duszy chciałaby przyznać
kuzynce rację. – Był jeszcze Raul i jego kuzynka z mężem. I nie było idealnie,
bo spotkaliśmy Edgardo – zakończyła, wykrzywiając usta w grymasie
niezadowolenia.
-
Tego gnoja? – Armando poprawił się nerwowo w fotelu, a w jego oczach pojawiły
się niebezpieczne błyski. – Zrobił ci coś? Jak go kiedyś dorwę…
-
Tato, spokojnie – dziewczyna spojrzała na ojca uspokajająco. – Nic mi nie
zrobił, za to Toni chyba mu przestawił bark – dodała niewinnym tonem.
-
Siły też mu nigdy nie brakowało – westchnęła ciotka Donella, przypominając
sobie liczne szkolne bójki, w których uczestniczył Antonio.
-
Jemu nic się nie stało? – spytała troskliwym tonem Jennifer, w duchu
wychwalając chłopaka pod niebiosa i dziękując mu za obronę córki. Pamiętała
doskonale, ile przeżyć zapewnił dziewczynie Edgardo.
-
Nie, tym razem już nie – uśmiechnęła się Lia, mimowolnie wspominając poranny
incydent między Tonim i Niguelem. Cieszyła się, że chłopak szybko doszedł po
nim do siebie. – Idę się umyć i spać, bo rano nie wstanę. Dobranoc – pożegnała
się z rodziną, udając w kierunku schodów. June, nie mogąc się powstrzymać,
pobiegła za nią, chcąc poznać więcej szczegółów wizyty siostry u Antonia.
Dobrze wiedziała, że dziewczyna i tak nie zaśnie tej nocy, a z pewnością chce
się z kimś podzielić swoimi przeżyciami i przemyśleniami. Nie pomyliła się w
swojej ocenie, co zaowocowało długą, szczerą rozmową, nieprzespaną nocą i
nieśmiałym wyznaniem Lii, która wreszcie wypowiedziała na głos to, czego June
od początku znajomości z Tonim się spodziewała – Chyba naprawdę się w nim zakochałam.
Antonio
leżał w swoim łóżku, wpatrując się w śpiącego spokojnie w psim kojcu
Chucky’ego. Chłopak analizował dokładnie miniony wieczór, wciąż mając w uszach
to, co powiedziała mu Mili. Kobieta ukradkiem obserwowała jego i Lię, przy
pożegnaniu cicho mówiąc mu, że tworzyliby wspaniałą parę. Toni poczuł wtedy
dziwny ucisk w żołądku, w odpowiedzi zmuszając się jedynie do krótkiego
śmiechu, udając, że potraktował słowa kuzynki jako żart. Nie szukał nikogo i nikogo
już nie chciał skrzywdzić. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że potrzebował Lii, jej
wsparcia i zwyczajnej obecności. Jej przyjaźni. Miał nadzieję, że i ona nie
oczekuje od niego niczego więcej. Kiedy jednak patrzył w jej oczy, ogarniały go
co do tego coraz większe wątpliwości. Widział w jej błękitnych tęczówkach
troskę i ciepło. Te same, z jakimi patrzyła na niego Brisa. Przymknął powieki,
potrząsając głową. „Zwykłe przewidzenie” pomyślał, odwracając się na drugi bok.
Bał się jej uczuć, których nie byłby w stanie odwzajemnić, wciąż nosząc w sercu
głęboką ranę. Westchnął ciężko, wmawiając sobie, że zaczyna pleść od rzeczy ze
zmęczenia. Rano, kiedy już się wyśpi i pojedzie do pracy, wszystko będzie
wyglądać inaczej. „Mam o sobie zbyt wysokie mniemanie” pomyślał, szczelniej
zawijając się w kołdrę. „Taka kobieta nie mogłaby nic do mnie poczuć.”
Stwierdził z całą stanowczością, ignorując natrętną myśl o Brisie. O niej mówił
tak samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz