poniedziałek, 16 lipca 2012

Pozorne szczęście


Rodrigo wyjął z kieszeni paczkę papierosów, wyciągając rękę w stronę Antonia i patrząc na niego z niemal ojcowską troską w oczach. Chłopak pokiwał przecząco głową.
- Chociaż tej obietnicy chcę dotrzymać – powiedział wciąż nieco nieswoim głosem.
- Rozumiem – Cavez schował papierosy, na chwilę milknąc.
- Myślałem, że nie palisz – Toni uśmiechnął się blado, chcąc choć odrobinę rozluźnić atmosferę.
- Bo nie palę – Rodrigo wyszczerzył białe zęby. – Ale mam ze sobą zawsze paczkę. Czasem pomagają mi myśleć.
Blondyn skinął głową ze zrozumieniem. Na krótką chwilę zapadła niekrępująca cisza.
- Nie wiedziałem, że to ty byłeś z Brisą – odezwał się Rodrigo, przyglądając młodemu mężczyźnie z poczuciem winy, wymalowanym w jasnych oczach. – Niguel dużo o tym mówił. Ale tylko mnie – dodał szybko, dostrzegając cień na twarzy Antonia. – Nigdy nie miałem odwagi mu powiedzieć, co naprawdę myślę o jego zachowaniu i stosunku do rodziny.
- Do niego i tak by to nie trafiło – głos blondyna przesiąknięty był goryczą. – Zawsze zrzucał winę na innych. Na żonę, na współpracowników… na wszystkich dookoła.
- Wiem – przyznał Cavez ze smutkiem. – Ale sądzę, że w głębi duszy zdawał sobie sprawę, jak wiele spieprzył.
- I pewnie dlatego wyżywał się na innych.
- Dokładnie – zgodził się Rodrigo, znów milknąc. – Już nie będzie pracował z nami.
Antonio spojrzał na niego zaskoczony, trochę nieufnie.
- Nie patrz tak na mnie. Mówię poważnie. Nie chcę, żeby wszystko rozwalił. Severo doskonale sobie poradzi. Z resztą, sam wiesz, jaką atmosferę Niguel wprowadzał. Wszyscy na tym cierpieli.
- Nie mogę się nie zgodzić.
- Więc nie powinna cię dziwić moja decyzja. A dziś chyba będzie lepiej, jeśli wszyscy wrócimy do domów.
- Nie – zaoponował szybko Toni, czują jeszcze większe wyrzuty sumienia. – Mamy dużo pracy, a o mnie się nie martw, poradzę sobie. Naprawdę – zapewniał, nie chcąc być przyczyną kolejnych problemów i opóźnień w pracy.
- Wiem – Cavez uśmiechnął się do niego ciepło. – Ale myślę, że to wyjdzie na dobre wszystkim. Dziś już byśmy wiele nie zrobili. I nie martw się, zaciągnę was do pracy w sobotę – dodał, klepiąc chłopaka przyjacielsko po ramieniu. Ten odpowiedział nikłym uśmiechem, powoli ruszając za reżyserem z powrotem w stronę sali treningowej.

Silnik motoru zagrzmiał na parkingu teatru Alcàzar, przecinając zalegającą ciszę. Czarna hayabusa niemal z piskiem opon ruszyła w stronę wschodniej części miasta, odprowadzana zafrapowanymi spojrzeniami członków obsady musicalu „No juegues con mi alma”, nie mogących dojść do siebie po incydencie, jaki zaszedł na porannym treningu.
Antonio starał się nie patrzeć na zmartwione twarze, odbijające się w lusterkach motoru. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim domu, przywitać z bratem i psem, którzy z pewnością ucieszą się na jego widok. Miał nadzieję, że uda mu się nie myśleć o Niguelu. Pocieszał się myślą, że mężczyzna mógł powiedzieć kilka zdań więcej, że mógł zdradzić zbyt wiele bolesnych szczegółów, ale nie zdążył. Nie był też pewien, jak wiele choreograf opowiedział Rodrigowi. Nie mógł uwierzyć, że los potrafi być aż tak perfidny. Uciekając, wciąż trafiał na ludzi, przypominających mu o przeszłości, o której rozpaczliwie chciał zapomnieć.
Chłopak potrząsnął lekko głową, jakby chciał wyrzucić z głowy wszystkie przygnębiające myśli. Próbował znaleźć jasne strony, jakieś pocieszenie. Lia. Uśmiechnął się lekko do siebie na samą myśl o dziewczynie. Nie sądził, że ktoś może stać się dla niego tak bliski, po tak krótkim czasie znajomości. Był jej niewymownie wdzięczny. W jej oczach widział zrozumienie i troskę. Jej obecność sama w sobie przynosiła swego rodzaju ukojenie, pocieszenie. Nie zadawała pytań, nie wydawała osądów. Czuł, że może na nią liczyć, zaufać. Miał nadzieję, że będzie w stanie odwdzięczyć się za wszystko, co już dla niego zrobiła.
Z ulgą zsiadł z motoru, parkując na podwórku swojego domu. Zdjął kask, przeczesując dłonią włosy.
Kiedy zamknął za sobą drzwi wejściowe, poczuł nagłe rozluźnienie. Odetchnął, ruszając w stronę salonu, w którym spodziewał się zastać młodszego brata. Uśmiechnął się na widok psa, pędzącego w jego kierunku i szczekającego wesoło.
- Też się cieszę, że cię widzę – zaśmiał się, witając z czworonogiem.
- Toni? Kolejna awaria w teatrze? – Raul wszedł do przedpokoju, trzymając w dłoniach jakąś książkę. Na widok Toniego uśmiechnął się szeroko, mając nadzieję, że chłopak zostanie z nim do końca dnia.
- Powiedzmy. Choreograf odwalił nam numer i przyszedł nachlany – wyjaśnił blondyn, rozcierając kark.
- No co ty? – młodszy chłopak zrobił wielkie oczy, odkładając książkę na najbliższą szafkę. – Ale wszystko w porządku? Kiepsko wyglądasz.
- Tak, już ok – Antonio uspokoił brata, czochrając jego czarne włosy. – Rodrigo go zwolnił. Co czytasz?
- Twoją książkę o filozofii. Leżała w salonie.
- No proszę, młody, jednak cię zainteresowała – zaśmiał się Toni, wspominając dawny stosunek brata do nauk humanistycznych. – Co z twoim duchem matematyka?
- Jest na swoim miejscu – brunet wyszczerzył wesoło zęby, wypinając klatkę piersiową. – Ale ta książka jest nawet ciekawa. I naprawdę nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby wpaść na to wszystko.
- A co trzeba mieć w głowie, żeby wymyśleć całki? Bogu dziękuję, że nie musiałem się tego uczyć.
- To przynajmniej jest potrzebne – zauważył Raul, idąc za bratem w stronę kuchni. – A co komu po tym, że dla jakiegoś nawiedzeńca arke to ogień?
- Nie arke, tylko arche – Antonio roześmiał się na widok podnieconej i wzburzonej miny chłopaka. – I wierz mi, że dużo. Gdyby nie zaczęli się zastanawiać, jak powstał świat, dziś byśmy nie żyli tak, jak żyjemy. Tak naprawdę wszystkie podstawowe nauki wywodzą się z filozofii. Poza tym nie zapomnij, że twój idol Pitagoras też był filozofem. I też miał swoje arche.
- Jakie?
- Liczbę.
- Chociaż jeden normalny – mruknął Raul. – Idziesz gdzieś jeszcze dziś? – spytał, z nadzieją wyczekując przeczącą odpowiedź.
- Nie wybieram się – blondyn uśmiechnął się do brata, z czułością odnotowując radość błyszczącą w jego oczach. – Ale wieczorem możemy się wybrać na spacer po stolicy, co ty na to? Madryt nocą jest przepiękny.
- Super! – ucieszył się Raul, podskakując na parę centymetrów w górę. – Ty miałeś filozofię w szkole średniej, prawda?
- Miałem. Świetny facet nas uczył. Zawsze chodził w takim wielkim kapeluszu, trochę jak jakiś wujek z Ameryki. I miał oliwkowy garnitur. Zawsze – podkreślił Antonio, śmiejąc się pod nosem. – Ale nic nie przebije babki od rysunku. Chodziła w takich kwiecistych sukienkach i szalach. Czasem się zastanawialiśmy, czy ma równo pod sufitem.
- Artyści – westchnął Raul, siadając na krześle i wpatrując się w blondyna. Wciąż nie mógł uwierzyć, że może z nim rozmawiać, że ich relacje układają się tak dobrze.
- A Einstein to niby normalnie wyglądał? – Toni posłał mu powątpiewające spojrzenie, rozbawiony. – Dobra, młody, myj ręce i wyjmij talerze, jakiś obiad zjemy – dodał, otwierając lodówkę i zastanawiając się, co mógłby najszybciej ugotować.

Zawiasy metalowej bramki skrzypnęły cicho, wpuszczając niewysoką blondynkę na podwórko domu Antonia. Dziewczyna powoli ruszyła przed siebie, pełna wątpliwości, czy na pewno powinna zakłócać spokój blondyna. Chęć sprawdzenia, czy dobrze się czuje, była jednak silniejsza od niej. Pewniejszym krokiem podeszła do drzwi wejściowych, delikatnie pukając w nie zgiętymi palcami. Przygryzła lekko wargi, czekając cierpliwie. Po krótkiej chwili usłyszała odgłosy szybkich kroków. Uśmiechnęła się mimowolnie na samą myśl o chłopaku. Na moment straciła mowę, kiedy jej oczom ukazał się Toni, ubrany jedynie w krótkie spodenki, przecierający mokry jeszcze kark beżowym ręcznikiem. Najwyraźniej dopiero co wyszedł spod prysznica. Z krótkich włosów blondyna ściekały resztki wody, tors błyszczał od zaległych na nim kropelek. Lia przełknęła ślinę, przenosząc wzrok na twarz chłopaka, na której pojawił się ciepły uśmiech.
- Cześć, przeszkadzam? – wydusiła z siebie, z całych sił próbując powstrzymać rumieńce, rozlewające się gorącą falą po jej policzkach. – Przechodziłam niedaleko i pomyślałam, że zajrzę – słowa płynęły z jej ust niekontrolowanym strumieniem.
- Nie przeszkadzasz – Antonio z lekkim rozbawieniem otworzył szerzej drzwi, wpuszczając zakłopotaną dziewczynę do środka. – Właśnie miałem do ciebie dzwonić. Chciałem ci podziękować.
- Nie masz za co. Ja chciałam tylko sprawdzić, jak się czujesz? – spojrzała na niego z troską, ostatkiem woli powstrzymując się przed wpatrywaniem się w jego półnagie, wilgotne ciało.
- W porządku – uśmiechnął się z wdzięcznością, gestem zapraszając ją do salonu. – W dużym stopniu dzięki tobie – dodał szczerze.
- Nie żartuj, nic nie zrobiłam – spuściła zawstydzony wzrok, mimowolnie zerkając na doskonale wyrzeźbione mięśnie jego brzucha. Poczuła dziwne mrowienie wzdłuż kręgosłupa.
- To twoje zdanie – puścił jej oko, sięgając po czystą, czarną koszulę z małym, srebrnym nadrukiem na lewej piersi. – Właśnie wybieraliśmy się z młodym na spacer…
- Więc jednak przeszkadzam – przerwała mu, cofając się krok w stronę wyjścia.
- Nie – zaprzeczył z lekkim śmiechem. – Chciałem spytać, czy nie poszłabyś z nami?
Lia spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie chciałabym wam przeszkadzać – odpowiedziała powoli.
- Nie proponowałbym ci tego, gdybyś miała przeszkadzać – zauważył z uśmiechem. – Daj nam sekundę. Młody przebiera się u siebie, ja tylko zmienię spodnie i możemy iść – dodał, udając się w stronę schodów.

Blade światła latarni oświetlały zabytkowe mury madryckiej starówki. Mieszkańcy miasta i turyści spacerowali wąskimi uliczkami, zachwycając się niepowtarzalną atmosferą tego miejsca oraz jego niewątpliwym pięknem. Wiele osób zatrzymywało się co chwila, uwieczniając te wszystkie wspaniałe obrazy na cyfrowych fotografiach. Jednym z fotografów - amatorów był nastoletni brunet, biegając wokół jednego z placów, niemal maniakalnie wykonując kolejne zdjęcia. Poprosił brata i jego przyjaciółkę, aby na niego nie czekali i zajęli stolik w pizzerii, w której do nich dołączy.
Antonio nie opierał się zbytnio propozycji Raula, upewniając się jednak, czy chłopak ma ze sobą włączony telefon, w razie, gdyby się zgubił. Chwilę później spacerował już tylko z Lią, kątem oka obserwując uważnie zmiany na jej twarzy. Dziewczyna była jakby nieobecna, lekko zawstydzona. Toni miał wrażenie, że przestała czuć się przy nim swobodnie. Zaniepokojony zwolnił kroku.
- Wszystko w porządku? – spytał z troską, którą nieporadnie starał się ukryć.
- Tak, w najlepszym – uśmiechnęła się lekko, przyglądając mu z dziwnym zastanowieniem. Chłopak dojrzał w jej oczach ciepłe ogniki, klnąc w duchu. Pospiesznie odwracając wzrok wmawiał sobie, że to zwykłe przewidzenie. – Po prostu cieszę się, że poszłam z wami na ten spacer.
- Dziwnie okazujesz radość – zaśmiał się lekko, posyłając jej podejrzliwe spojrzenie. – Ale my też się cieszymy, że z nami poszłaś – dodał, wyginając usta w szczerym uśmiechu. Jej delikatna twarz i złote włosy odznaczały się na tle jednej z kamienic, oświetlonej snopem dyskretnego światła jednej z latarni. Zmrużył lekko oczy, mimowolnie zapamiętując ten obraz z najdrobniejszymi szczegółami, oczyma wyobraźni widząc go przelanego na niewielkie płótno.
- O czym myślisz? – usłyszał głos Lii, nagle wracając do rzeczywistości. Spojrzał na nią bardziej przytomnie, po chwili spuszczając lekko zawstydzony wzrok.
- Niczym mądrym – mruknął, dostrzegając szyld restauracji, do której zmierzali. – Malować mi się zachciało – wyjaśnił trochę niezrozumiale.
- Chciałabym zobaczyć twoje prace – przyznała ciepłym tonem, patrząc na niego z nadzieją.
- Nie mam żadnej właściwie – westchnął. – Nie zabrałem nic ze starego mieszkania. Prócz psa i albumu – dodał z lekkim śmiechem, nieco sztucznym.
- Możesz namalować coś nowego. Jak widzę jakiś pomysł już nawet masz – uśmiechnęła się, spoglądając figlarnie w jego czekoladowe oczy. W odpowiedzi mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Zaśmiała się lekko, dostrzegając w głębi ulicy znajomą, męską sylwetkę. Zamarła, a jej skóra nagle pobladła. Niewiele myśląc, złapała dłoń Antonia, ignorując zaskoczenie, wymalowane na jego twarzy.
- Ratuj – jęknęła, wskazując nieznacznym ruchem głowy zbliżającego się mężczyznę, który najwyraźniej również ją rozpoznał, uśmiechając się nieco ironicznie pod nosem.
- Kogo ja widzę – zawołał sztucznie serdecznym głosem, rozkładając ramiona. – Kopę lat!
- O kolejną kopę za mało – burknęła blondynka, kurczowo uczepiając się dłoni Toniego.
- Jak zawsze miła – zaśmiał się mężczyzna, przyglądając podejrzliwie towarzyszącemu Lii chłopakowi. – Zdążyłem się za tobą stęsknić.
- Wybacz, spieszymy się – dziewczyna spróbowała go wyminąć, ignorując jego słowa, jednak on skutecznie zagrodził jej drogę.
- Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu narzeczonemu? – spytał natarczywie. Lia spojrzała bezradnie na Antonia. – No nic, sam to zrobię. Jestem Edgardo, były chłopak Lii – wyciągnął prawą rękę w kierunku blondyna, podkreślając wyraźnie słowo „chłopak”. Toni zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
- Antonio. Obecny chłopak Lii – odpowiedział, w zamian kładąc nacisk na „obecny”, obejmując dziewczynę ramieniem. Nie podał mu dłoni. W myślach przywołał wszystko, co o nim słyszał z jej ust, kiedy mimochodem wspominała o zakończonym dawno związku, albo raczej tworze, związek mającym przypominać.
Edgardo zaśmiał się zjadliwie.
- No byłaby pora, żeby w końcu kogoś znalazła – powiedział, mrużąc oczy w wyrazie zniewagi. Lia zacisnęła mocno pięści, próbując opanować targające nią emocje. Przed rzuceniem się na mężczyznę powstrzymywało ją jedynie silne ramię Toniego. – I przyznaję, że jestem zaskoczony. Myślałem, że zadowoli się byle kujonem, a tu proszę.
- Dam ci małą radę – odezwał się Antonio lodowatym tonem, nie dając po sobie poznać wściekłości, jaka się w nim narodziła. – Nie lecz swoich kompleksów na innych. Rozumiem, że możesz mieć problemy z kobietami i patrząc na ciebie nawet się temu nie dziwię, ale to nie znaczy, że masz się tak odnosić do innych – wykrzywił usta w przesłodzonym uśmiechu fałszywego zrozumienia, wymijając zaskoczonego chłopaka. Mimowolnie mocniej objął blondynkę, zaszczycając Edgarda ostatnim, ostrzegawczym spojrzeniem.
- Sugerujesz, że coś ze mną nie tak? – warknął brunet, łapiąc Antonia za ramię i odwracając go w swoją stronę. Chłopak spokojnie ściągnął z siebie jego dłoń.
- Nie sugeruję, stwierdzam fakt, a to zasadnicza różnica.
- Toni, chodźmy  - wystraszona blondynka próbowała odciągnąć przyjaciela od byłego chłopaka. Oni obaj jednak zupełnie przestali zwracać na nią uwagę, mierząc się nienawistnymi spojrzeniami.
- Teraz ja ci dam radę – syknął przez zęby Edgardo, podchodząc niebezpiecznie blisko Antonia. – Nie zadzieraj ze mną, bo skończysz źle.
Toni roześmiał się szczerze, jakby miał przed sobą małe dziecko.
- Nie licz na to, że się wystraszę – powiedział spokojnie, przygotowany na każdą ewentualną reakcję napastnika. Nie pomylił się, uznając za najbardziej prawdopodobne, iż chłopak rzuci się na niego z pięściami.
- Toni! – krzyknęła wystraszona Lia, obserwując, jak Edgardo próbuje uderzyć blondyna. Ten jednak zdążył zrobić szybki unik, przechwytując rękę agresora i sprawnie zakładając mu dźwignię na prawy bark. Dziewczyna usłyszała cichy trzask, przywodzący na myśl pękanie kości i wrzask pełen wściekłości, wydobywający się z ust bruneta.
- Lepiej wracaj do domu i trzymaj się od niej z daleka, rozumiesz? Następnym razem mogę być mniej delikatny – warknął Antonio, tym razem już nie kryjąc złości. – Spierdalaj stąd – dodał dobitnym tonem, puszczając byłego chłopaka Lii. Ten wysyczał pod nosem jakieś groźby, łapiąc się za obolałe ramię i szybko oddając w stronę głównego placu.
- Boże, Toni, cały jesteś? – przerażona Lia doskoczyła do chłopaka, biorąc jego twarz w dłonie i dokładnie ją oglądając. Nie była pewna, czy uniknął ciosu.
- Tak, w porządku. Jedno uderzenie dziennie mi starczy – blondyn uśmiechnął się uspokajająco, delikatnie zdejmując jej ciepłe dłonie z twarzy.
- Przepraszam, nie miałam pojęcia, że będzie aż tak agresywny – szepnęła ciągle spanikowana, czując ogromne poczucie winy. – I dziękuję – spojrzała w jego oczy, próbując się opanować. – Gdyby nie ty, pewnie rzuciłby się na mnie – uzupełniła ciszej.
Antonio spojrzał na nią z powagą, bardzo uważnie.
- Uderzył cię kiedyś? – spytał powoli, marszcząc lekko czoło, wzrokiem niemal zmuszając ją do szczerej odpowiedzi.
- To było dawno – odpowiedziała wymijająco, przenosząc wzrok na szyld restauracji, do której się wybierali.
- Co za… - urwał w połowie zdania, nie chcąc używać przy niej słów, jakie jako jedyne nasuwały mu się na język, by opisać, co myślał o Edgardzie. – Gdybym wiedział, to…
- Dlatego dobrze, że nie wiedziałeś – przerwała mu, delikatnie łapiąc jego dłoń w swoje ręce. – Nie warto, Toni. To by nic nie dało. Dziękuję.
Blondyn spojrzał w jej twarz, lekko wzdychając.
- Masz rację – przyznał, uznając, że najlepiej będzie zakończyć ten temat. – Ale gdyby cokolwiek…
- Powiem ci – ponownie mu przerwała, z ulgą dostrzegając, jak złość całkowicie opuszcza jego oczy.
- Trzymam za słowo. A teraz już lepiej chodźmy coś zjeść. Umieram z głodu przez te dzisiejsze bójki – zaśmiał się lekko, prowadząc ją w stronę wejścia do restauracji. – Swoją drogę, nie uczestniczyłem w tylu bójkach od szkoły średniej – dodał z namysłem, otwierając przed nią drzwi dość eleganckiej pizzerii, której wnętrze kusiło ciepłym wystrojem, utrzymanym w karmelowo – cynamonowych tonacjach. Lia zaśmiała się lekko, kiwając głową z dezaprobatą.
- Chyba nie ma miejsc – spojrzała nieco zawiedziona na chłopaka, chcąc wycofać się z lokalu.
- Zrobiłem rezerwację – puścił jej oko, wskazując na jeden ze stolików, ustawiony w najdalszym kącie restauracji. – Tu wiecznie jest pełno ludzi – uzupełnił.
- Co najbardziej lubiłeś malować? – spytała, kiedy zajęli już miejsca i złożyli zamówienie. Chciała jak najszybciej zapomnieć o incydencie z Edgardem. Chłopak zastanowił się chwilę.
- Czy ja wiem – odezwał się przerywając zalegające milczenie, ściągając lekko brwi. – Portrety chyba. Podobno dobrze mi wychodziły. Ale ciężko mi powiedzieć jednoznacznie. Zależy, co mi akurat w głowie siedziało. Młody idzie – zauważył, wskazując głową postać swojego młodszego brata, zmierzającego w ich kierunku z szerokim uśmiechem na dziecinnej jeszcze twarzy.
- Mili do mnie dzwoniła. Do ciebie nie mogła się dodzwonić – chłopak spojrzał wymownie na blondyna, zajmując miejsce naprzeciwko niego.
- No co ty? Niemożliwe – zaskoczony Antonio wyjął z kieszeni swój telefon. – O cholera – wielkimi oczyma spojrzał na wyświetlacz, informujący o pięciu nieodebranych połączeniach. – Miałem wyłączone dźwięki – usprawiedliwił się szybko. – A co mówiła?
- Pytała, czy mogliby dołączyć do nas z Sergiem. Powiedziałem, że wydaje mi się, że tak – Raul popatrzył na brata niepewnie. Ten uśmiechnął się delikatnie i skinął lekko głową na znak zgody.

Lia wróciła do domu późno w nocy, wciąż mając na twarzy szeroki, błogi uśmiech, a w dłoniach ściskała białą serwetkę, zarysowaną przez dłonie Toniego. Z zaskoczeniem stwierdziła, że nikt z jej rodziny nie poszedł jeszcze spać. June z rodzicami, ciotką i kuzynkami rozmawiali wesoło w salonie, sącząc czerwone wino.
- No na reszcie jesteś! – zawołała Jennifer, na widok córki szeroko rozkładając ręce.
- Co tak ściskasz w tej ręce? – Renata przyjrzała się prawej pięści kuzynki. Blondynka spojrzała na nią trochę nieprzytomnie. Dopiero po chwili roześmiała się lekko, jakby dopiero zrozumiała, o co ją pytano.
- Toniego napadła wena twórcza w pizzerii – wyjaśniła z wdzięcznym uśmiechem, rozprostowując serwetkę, na której chłopak niebieskim długopisem narysował jedną z madryckich uliczek.
- Mój Boże, piękne – przyznała z podziwem Jennifer, przypatrując się rysunkowi. – Naprawdę ma niesamowity talent.
- Widzę randka idealna była – Salia uniosła znacząco brwi, wyginając usta w zaczepnym uśmiechu.
- To nie była randka – zaperzyła się Lia, choć w głębi duszy chciałaby przyznać kuzynce rację. – Był jeszcze Raul i jego kuzynka z mężem. I nie było idealnie, bo spotkaliśmy Edgardo – zakończyła, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia.
- Tego gnoja? – Armando poprawił się nerwowo w fotelu, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. – Zrobił ci coś? Jak go kiedyś dorwę…
- Tato, spokojnie – dziewczyna spojrzała na ojca uspokajająco. – Nic mi nie zrobił, za to Toni chyba mu przestawił bark – dodała niewinnym tonem.
- Siły też mu nigdy nie brakowało – westchnęła ciotka Donella, przypominając sobie liczne szkolne bójki, w których uczestniczył Antonio.
- Jemu nic się nie stało? – spytała troskliwym tonem Jennifer, w duchu wychwalając chłopaka pod niebiosa i dziękując mu za obronę córki. Pamiętała doskonale, ile przeżyć zapewnił dziewczynie Edgardo.
- Nie, tym razem już nie – uśmiechnęła się Lia, mimowolnie wspominając poranny incydent między Tonim i Niguelem. Cieszyła się, że chłopak szybko doszedł po nim do siebie. – Idę się umyć i spać, bo rano nie wstanę. Dobranoc – pożegnała się z rodziną, udając w kierunku schodów. June, nie mogąc się powstrzymać, pobiegła za nią, chcąc poznać więcej szczegółów wizyty siostry u Antonia. Dobrze wiedziała, że dziewczyna i tak nie zaśnie tej nocy, a z pewnością chce się z kimś podzielić swoimi przeżyciami i przemyśleniami. Nie pomyliła się w swojej ocenie, co zaowocowało długą, szczerą rozmową, nieprzespaną nocą i nieśmiałym wyznaniem Lii, która wreszcie wypowiedziała na głos to, czego June od początku znajomości z Tonim się spodziewała – Chyba naprawdę się w nim zakochałam.

Antonio leżał w swoim łóżku, wpatrując się w śpiącego spokojnie w psim kojcu Chucky’ego. Chłopak analizował dokładnie miniony wieczór, wciąż mając w uszach to, co powiedziała mu Mili. Kobieta ukradkiem obserwowała jego i Lię, przy pożegnaniu cicho mówiąc mu, że tworzyliby wspaniałą parę. Toni poczuł wtedy dziwny ucisk w żołądku, w odpowiedzi zmuszając się jedynie do krótkiego śmiechu, udając, że potraktował słowa kuzynki jako żart. Nie szukał nikogo i nikogo już nie chciał skrzywdzić. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że potrzebował Lii, jej wsparcia i zwyczajnej obecności. Jej przyjaźni. Miał nadzieję, że i ona nie oczekuje od niego niczego więcej. Kiedy jednak patrzył w jej oczy, ogarniały go co do tego coraz większe wątpliwości. Widział w jej błękitnych tęczówkach troskę i ciepło. Te same, z jakimi patrzyła na niego Brisa. Przymknął powieki, potrząsając głową. „Zwykłe przewidzenie” pomyślał, odwracając się na drugi bok. Bał się jej uczuć, których nie byłby w stanie odwzajemnić, wciąż nosząc w sercu głęboką ranę. Westchnął ciężko, wmawiając sobie, że zaczyna pleść od rzeczy ze zmęczenia. Rano, kiedy już się wyśpi i pojedzie do pracy, wszystko będzie wyglądać inaczej. „Mam o sobie zbyt wysokie mniemanie” pomyślał, szczelniej zawijając się w kołdrę. „Taka kobieta nie mogłaby nic do mnie poczuć.” Stwierdził z całą stanowczością, ignorując natrętną myśl o Brisie. O niej mówił tak samo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz