poniedziałek, 16 lipca 2012

Anioł Stróż


Czas popołudniowej sjesty powoli dobiegał końca. Coraz więcej ludzi pojawiało się na ulicach, mrużąc oczy w ochronie przed oślepiającymi promieniami słonecznymi, zalewającymi złotą poświatą całe miasto. Bary tapas, restauracje i kluby przygotowywały się do przyjęcia tłumów gości, którzy z pewnością wypełnią ich wnętrza pod wieczór. Na jednym z placów w centrum stolicy pracownicy wracali z przerwy, by dokończyć rozkładanie sceny na wieczorny koncert muzyków jazzowych. Madryt budził się do życia, a jego mieszkańcy, jak co tydzień, celebrowali wolny czas, jaki niósł ze sobą pierwszy dzień weekendu, błogosławiona sobota.
Na obrzeżach miasta można było spotkać staruszki, siedzące w cieniu palm, posadzonych przed domami, wymieniające się z sąsiadkami najświeższymi plotkami z okolicy, oraz staruszków, dyskutujących o ostatnich sukcesach Realu Madryt. Dzieci spotykały się pod ulubionymi drzewami oliwnymi, wymyślając najróżniejsze zabawy.
Ulicą de Moreruela spacerowały dwie młode kobiety. Rozmawiały wesoło, dyskutując nad tym, jak będzie wyglądać ich praca w musicalu „No juegues con mi alma”.
- Ciągle nie wierzę, że naprawdę udało nam się dostać do obsady – Lia spojrzała w niebo, wyginając usta w szerokim uśmiechu. Jej blond włosy, sięgające pasa, zafalowały delikatnie, poruszane lekkim wiatrem. Złote refleksy zaigrały w nich radośnie.
- Cóż, po prostu jesteśmy najlepsze – odparła nieskromnie jej siostra. – A tak serio, też w to nie wierzę. I ciągle tego nie uczciłyśmy jak należy.
- Możemy dziś gdzieś skoczyć – zauważyła młodsza dziewczyna.
- Same? – June wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia. – Rodrigo coś wspominał o imprezie w następny weekend. O czym tak myślisz? – spytała po chwili milczenia, zauważając nieobecny wzrok siostry.
- Ja? O wszystkim i niczym.
- Jasne. To wszystko i nic ma na imię Antonio, jak rozumiem?
- Oj, tak tylko się zastanawiałam, jak spędza weekend… Pewnie się gdzieś wybiera z jakąś dziewczyną.
- Nie wiem, czy kogoś ma. Słyszałam, jak rozmawiał z Savierem, wyszło raczej na to, że jest sam – June uważnie obserwowała reakcję Lii. Oczy dziewczyny zdawały się rozbłysnąć na ułamek sekundy.
- Jak myślisz – zaczęła ostrożnie, przygryzając dolną wargę. – Consuela może mu się podobać?
- Oczywiście – przyznała szczerze starsza z sióstr, przeczesując dłonią swoje krótkie włosy, wciąż obserwując zachowanie Lii. – Jako kobieta na pewno. Jest piękna i ma świetne ciało, temu nikt chyba nie zaprzeczy. Właściwie, dlaczego nasze rozmowy ostatnio ciągle schodzą na jego temat?
- Przepraszam – szepnęła Lia, wykonując gest dłonią, mówiący „nieważne”. Spuściła głowę, wbijając wzrok w chodnik. Na jej policzkach wykwitły karmazynowe rumieńce. June miała rację. Za dużo o nim myśli i mówi. I miała rację, że Consuela z pewnością go pociąga. Spędzali razem dość dużo czasu, dziewczyna nie przepuszczała żadnej okazji, kiedy mogła z nim porozmawiać, nieustannie go kokietując. Lia nie potrafiła tego. Była zbyt nieśmiała i skromna. Poza tym nie czuła się na siłach, by konkurować z taką kobietą. Perez była parę lat starsza, na pewno miała duże doświadczenie w kontaktach z mężczyznami, była pewna siebie i śliczna. W dodatku, mimo wszystko, była też miłą i wesołą dziewczyną, którą dało się lubić, jeśli tylko nie czuło się tak silnej zazdrości, jaką czuła Lia.
- Ale to, że ona może mu się podobać, nie znaczy, że nie zwraca uwagi też na inne – odezwała się June, wyrywając tym samym siostrę z zamyślenia.
- Dzięki – prychnęła Lia, uznając te słowa za wyjątkowo marne pocieszenie.
- No nie patrz tak na mnie. Consuela może mu się przykładowo podobać tylko fizycznie, a przecież to nie wszystko. Poza tym zdaje się być facetem, który dużą uwagę zwraca na charakter dziewczyny, nie jej ciało.
- Ona się świetnie stara, żeby ją poznał z jak najlepszej strony.
- Oj, przestań. Myślisz, że on jest na tyle głupi, żeby nie widzieć, że to czysta gra? Poza tym nie mów mi, że czujesz się gorsza od niej, bo normalnie ci wkopię – June spojrzała na siostrę groźnym wzrokiem.
- Dziwisz mi się? – mruknęła Lia, przewracając oczami i wyłamując sobie palce.
- Bardzo – powiedziała pewnie June. – Jesteś śliczną, zgrabną dziewczyną, w dodatku w jego wieku, a nie cztery lata starszą. Jesteś blondynką i masz błękitne oczy, a Hiszpanie to uwielbiają.
- A skąd wiesz, że on nie woli brunetek o orzechowych oczach?
- Bo widzę, jak się zachowuje przy tobie i przy niej i przy każdej innej.
- Jak niby? Dużo lepiej dogaduje się nawet z tobą, niż ze mną – twarz Lii wyrażała smutek i złość. Czuła się bezsilna i zła na samą siebie.
- Brednie. Zawsze się do ciebie uśmiecha, rozmawia normalnie, jakbyście się znali kupę czasu…
- Tak samo rozmawia z tobą i Savierem.
- Eh, do ciebie nic nie dotrze – June westchnęła ciężko, przewracając oczami ze zniecierpliwieniem.
- Ja mam zwidy? – Lia zwolniła, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Jej siostra podążyła za jej wzrokiem.
- Nie masz – uśmiechnęła się szeroko, patrząc w stronę młodego mężczyzny, bawiącego się przed sklepem z wielkim psem, którego długa, złota sierść błyszczała w słońcu. – Chodź szybciej – pociągnęła Lię za rękę, przyspieszając. – Toni! – zawołała radosnym głosem w stronę chłopaka.
Antonio odwrócił się zaskoczony. Kiedy zauważył dwie znajome dziewczyny, uśmiechnął się i pomachał w ich stronę, starając się uspokoić Chucky’ego, który absolutnie nie miał w zamiarze zakończenia zabawy.
- Spacer z psem? – Lia z całych sił starała się nie dopuścić, aby jej twarz znów pokrył szkarłat rumieńców.
- Tak, w pewnym sensie – Toni uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób, zwalający z nóg niejedną kobietę. – Jego nie można na długo zostawić w domu, bo potem chce wariacji dostać, jak wracam – dodał, z trudem utrzymując się na nogach, kiedy pies skoczył w jego stronę, opierając przednie łapy na jego torsie. – Chucky, uspokój się w reszcie – jęknął, odsuwając się od pyska zwierzaka. Chucky za wszelką cenę chciał polizać go po twarzy.
- Uroczy – śmiała się June. – Ile ma?
- Niecały rok. No już, spokój. Bo kolacji nie dostaniesz, jak Boga kocham – blondyn spojrzał groźnie na psa. Ten natychmiast siadł grzecznie przy jego nodze, jakby groźba wieczornej głodówki przekonała go do spokojnego zachowania. Psie oczy zatrzymały się na dwóch kobietach, rozmawiających z jego właścicielem. Chucky szczeknął wesoło, wyciągając prawą łapę w ich stronę. Dziewczyny roześmiały się głośno, witając z czworonogiem.
- Ty go tego nauczyłeś? – zapytała Lia, ostrożnie głaszcząc łeb Chucky’ego, który przyjął pieszczotę z widocznym zadowoleniem.
- Tak, to lepsze, niż skakanie po wszystkich, którzy wchodzą do domu. Chociaż na mnie musi skoczyć choć raz dziennie, inaczej dzień się nie liczy. A tak właściwie, to wy się gdzieś wybieracie?
- No ładnie, wystarczy cię na chwilę spuścić z oczu i zostawić samego, a ty już sobie znajdujesz towarzystwo innych kobiet – za plecami Antonia pojawiła się średniego wzrostu dziewczyna o wesołych, piwnych oczach i falowanych, brązowych włosach, sięgających połowy smukłych pleców. Ramiona skrzyżowała na piersi i spojrzała na chłopaka karcąco, kręcąc głową z niedowierzaniem i wyrzutem.
- Ciągle nie wiem, jak ty to robisz – westchnął wysoki brunet, trzymający w rękach torby z zakupami.
- Zwyczajnie ma większy urok, niż ty – wysoka właścicielka wielkich, orzechowych oczu i długich, farbowanych, blond włosów, minęła bruneta i położyła dłoń na ramieniu Antonia. Ten roześmiał się lekko.
- To moi przyjaciele, nie mają do końca poukładane w głowie – wyjaśnił, widząc miny Lii i June.
- Jakbyś ty miał! – zawołał Pedro, przenosząc wzrok na dwie siostry.
- Nie twierdzę, że mam – Toni wzruszył ramionami z szerokim uśmiechem. Vane pokiwała głową ze śmiechem.
- Jestem Vanesa, ale wszyscy mówią na mnie Vane – podała rękę dwóm dziewczynom. – To Margarita, dla znajomych Marga i Pedro, nasz Don Juan od siedmiu boleści – uzupełniła. Pedro i Antonio spojrzeli na nią urażeni. Dziewczyny stłumiły wybuch śmiechu
- Przedstawiłbym was – mruknął Toni, a Pedro naburmuszony przełknął ślinę. – To Lia i June, pracujemy razem w musicalu – dodał szybko.
- Wiele o was słyszeliśmy już – uśmiechnęła się Marga, opierając na ramieniu Toniego.
- Nie odpowiedziałyście mi, czy macie jakieś plany na dziś? – odezwał się Antonio, chcąc powstrzymać dalszą wypowiedź Margi. Ciągle irytował go jej brak dyskrecji.
- Nie, raczej nie mamy żadnych – w sercu Lii urosła nadzieja, że to popołudnie i może wieczór uda się jej spędzić z Tonim i jego przyjaciółmi. Poczuła, że jej serce przestaje bić na moment w wyczekiwaniu, kiedy ponownie otworzył usta.
- To w takim razie może wpadniecie do mnie? Planujemy grilla, może się przyłączycie? – zaproponował blondyn. Trójka jego przyjaciół potwierdziła jego zaproszenie entuzjastycznym skinieniem głowy.
- Bardzo chętnie – June z chęcią przyjęła zaproszenie, wiedząc, ile szczęścia sprawi to jej młodszej siostrze.

Niska brunetka podeszła do trzydrzwiowej szafy ustawionej w jej sypialni, intensywnie nad czymś myśląc. W tafli lustra pokrywającego środkową parę drzwi ogromnej szafy odbijało się jej doskonałe ciało, zakryte jedynie czarną, koronkową bielizną. Dziewczyna zaczęła przeglądać swoją bogatą kolekcję ubrań, poszukując czegoś, co pozwoliłoby jej zwrócić na siebie uwagę jednego z aktorów i tancerzy „No juegues con mi alma”. Zazwyczaj nie miewała problemów z dobraniem odpowiedniego stroju, prawdę mówiąc, w każdym potrafiła zawrócić w głowie wybranemu mężczyźnie. Sama nie wiedziała, co kierowało nią tym razem. Nie potrafiła nazwać tego, jak się czuła przy blondynie o tajemniczym i namiętnym spojrzeniu, jednak wiedziała, że w zdobycie go będzie musiała włożyć bardzo dużo wysiłku. Był inny, niż mężczyźni, których znała, z którymi była. Przyjrzała się kremowej spódnicy, trzymanej w lewej dłoni. Skrzywiła się i rzuciła ją za siebie, przenosząc wzrok na parę dżinsów.
- Dla kogo się tak stroisz? – usłyszała za sobą głos przyjaciółki. – Dla tego tajemniczego Antonia, nad którym rozpływałaś się po pierwszym spotkaniu całej obsady? – ciemna brew szatynki powędrowała w górę, a stalowe oczy zatrzymały się na porozrzucanych częściach garderoby. – Ok, rozumiem, nie patrz tak na mnie – roześmiała się serdecznie, siadając na łóżku Consueli i oglądając dokładnie komplet czerwonej bielizny, który brunetka rzuciła między inne ubrania, jej zdaniem nie będące odpowiednimi na poniedziałkową próbę. – Więc w poniedziałek mam się zmyć na noc, tak? – westchnęła, rzucając współlokatorce wymowne spojrzenie.
- Nie wyganiam cię, ale jeśli miałabyś jakieś plany… - Consuela z niewinna miną założyła na siebie białą sukienkę z przewiewnego materiału.
- Nie mam, ale coś wymyślę. Głosuję na tę sukienkę, wyglądasz niewinnie i kobieco, to mu się spodoba – Olivia siliła się na szczery uśmiech. W głębi duszy jednak martwiła się o przyjaciółkę. Tak naprawdę nie była kobietą, której zależało na przeżywaniu kolejnych przygód bez zobowiązań, nie była obdarta z uczuć, ani nie brakowało jej romantyzmu. Bała się miłości, przez co maska zimnej piękności, zdobywającej kolejne ofiary przylgnęła do niej już zbyt mocno. Przynajmniej zdaniem Olivii.
- Tak sądzisz? – Consuela przyglądała się uważnie swojemu odbiciu w lustrze, odnajdując kolejne niedoskonałości swojej figury i twarzy. Wbrew temu, jak się zachowywała, nie uważała się za piękność. Widziała w sobie co najwyżej przeciętnej urody kobietę, która na marne wkłada w swój wygląd tyle wysiłku. Olivia skinęła głową, uśmiechając się delikatnie. Miała wielką nadzieję, że Antonio nie okaże się kolejnym draniem. Nie chciała kolejny raz patrzeć na łzy przyjaciółki.

Dom Antonia był ostatnim budynkiem na Calle Moreruela. Położony w cichej, pięknej okolicy zdawał się być idealnym miejscem do życia. Był dość duży, wybudowany w typowym dla południowej Europy stylu. Miał dwa duże tarasy i niewielki balkon. Okna pozasłaniane były szczelnie antywłamaniowymi roletami, chroniącymi wnętrze przed zbytnim nagrzaniem od promieni słonecznych. Budynek otoczony był sporych rozmiarów ogrodem. Za domem, na starannie przyciętej trawie, ustawiony był stolik i parę krzeseł, a za nimi grill, przygotowany już na wieczorną ucztę. Promienie słońca odbijały się w gładkiej tafli wody, wypełniającej niewielki basen, ulokowany w rogu podwórka. Oleandry o czerwonych, żółtych i białych kwiatach osłaniały dom przed oczami wścibskich przechodniów i sąsiadów, a rozłożyste liście palm dawały przyjemny cień, w którym można było schować się przed morderczym upałem. Brama okalana była pędami winorośli, obsypanymi drobnymi, pastelowo zielonymi kuleczkami, które wkrótce miały się zmienić w duże, smaczne owoce.
Lia i June w towarzystwie Antonia i jego przyjaciół czuły się wyjątkowo dobrze. Były traktowane jak stare, dobre znajome. Pedro okazał się bardzo wesołym, roztargnionym chłopakiem, nieco infantylnym w swoim sposobie bycia. Razem z Tonim tworzyli zgrany duet zgrywusów, potrafiących rozruszać nawet najsztywniejsze towarzystwo. June z ochotą dołączyła do wygłupów, czując się przy dwóch mężczyznach jak mała dziewczynka. Marga zdawała się najbardziej troszczyć o przyjaciół. Była osobą lubiącą mieć pewność, że jej bliskim nic nie grozi, że zadbają o siebie. Przy tym była bardzo otwartą i wesołą dziewczyną, której szlachetny charakter całkowicie nadrabiał braki w urodzie. Vane tryskała energią i wydawało się, że ma odpowiedź na wszystko. Jej wesołe oczy zarażały wszystkich dookoła optymizmem, a szeroki uśmiech i bezpośredniość sprawiały, że nie sposób było czuć się źle i obco w jej towarzystwie. Lii od razu rzuciły się w oczy luźny styl ubierania się i zachowania obu przyjaciółek Toniego, a także wyjątkowo silna więź, łącząca je z Pedrem i Antoniem.
- Dobra, koniec wygłupów, idziemy po jedzonko – Antonio wstał z jednego z krzeseł w ogrodzie, zacierając ręce. Zbliżała się godzina dziewiętnasta, choć nikt z gości blondyna nie odczuwał, że upłynęło już tyle czasu od spotkania pod sklepem. Czas płynął jakby gdzieś poza nimi, pędząc zdecydowanie zbyt szybko, nie pozwalając trwać zabawie w nieskończoność.
Nadchodzący wieczór dawał już swoje pierwsze oznaki. Trochę chłodniejszy, wciąż lekki wiatr, poruszał delikatnie grube liście palm i krzewy oleandra, a słońce powoli schodziło coraz niżej po niebie w stronę horyzontu.
- Tylko nie zjedzcie wszystkiego po drodze! – zawołała za dwójką mężczyzn Marga, śmiejąc się jeszcze z ich ostatniego żartu.
- Będziemy się starać! – odkrzyknął Pedro, znikając z przyjacielem za balkonowymi drzwiami, prowadzącymi do salonu domu.
- Wariaci – Vane pokręciła głową, śmiejąc się i sięgając po swoją szklankę, wypełnioną do połowy gazowanym płynem.
- Długo się znacie? – spytała Lia, odrywając wzrok od miejsca, w którym Antonio zniknął jej z pola widzenia.
- Całe życie. Wychowaliśmy się w jednym mieście, chodziliśmy do jednej szkoły, uczyliśmy się w jednej szkole tańca, razem pracowaliśmy – Marga uśmiechnęła się do wspomnień. – Znamy się na wylot.
- W naszej paczce są jeszcze dwie osoby, ale niestety nie dostali urlopu – uzupełniła Vane, odstawiając szklankę. – Toni dużo o was opowiadał – dodała, jakby trochę poważniejąc. – Wiem, że to co teraz powiem, zabrzmi dziwnie i może wyjdę na nawiedzoną, ale Toni jest dla nas jak brat, a nawet ktoś więcej i nie chcemy, żeby znów wpakował się w coś głupiego – ciągnęła, stukając palcami obu dłoni w szklankę. Lia i June spojrzały na nią pytająco, nie wiedząc, czego się spodziewać. – On naprawdę wiele przeszedł, wiele wycierpiał. Pewnie kiedyś wam o tym opowie… - zawiesiła na chwilę głos, dobierając odpowiednie słowa. – Toni nie jest facetem, który szybko obdarza ludzi zaufaniem, oduczył się tego. A o was obu mówi, że sprawiacie wrażenie osób, którym można zaufać. Zwłaszcza ty – dodała, patrząc na Lię dziwnym wzrokiem, w którym troska mieszała się z obawą. Blondynka poczuła niezrozumiałe poczucie radości i dumy, a jednocześnie lęku. – Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale proszę, nie zrań go. On jest trudnym człowiekiem i czasem naprawdę ciężko z nim wytrzymać, bo aż się prosi o porządnego kopniaka, zwłaszcza, jak nie chce powiedzieć, co się dzieje… I on sprawia wrażenie takiego silnego i samowystarczalnego, ale to tylko pozory. Drugiego tak wrażliwego faceta nie znam, naprawdę łatwo go zranić, choć tego nie pokazuje. Do niego trzeba anielskiej cierpliwości, żeby być przy nim nawet, kiedy twierdzi, że nikogo nie potrzebuje, albo nic nie mówi, a tak naprawdę szuka jakiegokolwiek wsparcia. Ten człowiek to chodzący paradoks – zaśmiała się, chcąc rozładować atmosferę, jednak szybko spoważniała.
- Wiem, że to zabrzmi, jakbyśmy były jego matkami, czy coś, ale on potrzebuje kogoś na kształt anioła stróża – Marga kontynuowała myśl przyjaciółki. – Kogoś, kto go trzepnie w łeb, kiedy znów wpadnie mu do głowy jeden z jego genialnych pomysłów, których, niestety, nigdy mu nie brakowało.
- Widzicie nas w roli takich aniołów? – spytała niepewnie June.
- Tak, wiemy, jak to brzmi. Ale martwimy się o niego. A niestety mieszkamy dość daleko – Vane uśmiechnęła się smutno do szklanki.
- Toni to najwspanialszy facet, jakiego znam – stwierdziła Marga, robiąc łyk coca-coli. – I niesamowity przyjaciel. Czasem aż za dużo poświęca dla innych.
- Właśnie – zgodziła się Vane, prostując na swoim krześle. – I przez to już nieźle dostał w tyłek. Wam zaufał aż dziwnie szybko, a my nie chcemy, żeby znów się na kimś zawiódł. Rozumiecie, o co nam chodzi?
- Rozumiemy – Lia skinęła powoli głową. – Podziwiam waszą przyjaźń – dodała, uśmiechając się delikatnie.
- Nie musicie się martwić – June uśmiechnęła się krzepiąco. – Od castingu miałam wrażenie, że to facet, z którym szybko się zaprzyjaźnimy. Nie znamy go zbyt długo, w sumie parę dni, ale już zależy nam na jego przyjaźni. To też zabrzmiało dziwnie – roześmiała się, rozładowując atmosferę. Cztery kobiety poczuły niezwykłą więź, jaka może połączyć jedynie kobiety, pragnące tego samego, dążące do jednego celu.
- Toni wspominał też o jakiejś Consueli, opowiadał o niej Pedrowi – Marga wróciła do beztroskiego tonu. – Podobno to jakaś olśniewająca piękność.
- A mnie wygląda na modliszkę – mruknęła Lia, ściskając szklankę w dłoniach.
- Może coś w tym jest. Ale ciężko coś o niej powiedzieć, Toni spędził z nią o wiele więcej czasu, niż my – zauważyła June, starając się nie oceniać dziewczyny.
- Jest niereformowalny – westchnęła Vane. – I wiecie, co jest irytujące? To, ile kobiet się przy nim kręci.
- Jak spotkaliśmy się pod sklepem, byłam pewna, że jesteś jego dziewczyną – przyznała Lia z lekkim śmiechem.
- Ja? – Vane roześmiała się głośno. – Nie, nie, nigdy nie byliśmy razem. Za dobrze się znamy. Marga z nim była kupę lat temu.
- Oj tam, stare czasy – Marga machnęła ręką, choć na jej twarzy pojawił się sentymentalny uśmiech. – On już pewnie tego nie pamięta.
- Kto czego nie pamięta? – zainteresował się Antonio, usiłując wyminąć czworonożnego przyjaciela, który wygrzewał się w ostatnich promieniach słońca, zaraz koło wyjścia z domu.
- Ty, że byłeś z Margą – odpowiedziała beztrosko Vane, obserwując Pedra, który niósł na tacy szklanki z drinkami, starając się ich nie rozlać.
- O wypraszam sobie, doskonale pamiętam – Toni puścił oko dziewczynom, kładąc na rozgrzanym grillu przygotowane wcześniej mięso.
- Apropo pamiętania, właśnie wspominaliśmy z Tonim, jak usiłowaliśmy zarobić parę groszy, tańcząc po chodnikach w mieście – Pedro z wyraźną ulgą postawił na stole szklanki wypełnione specjalnością Toniego, pysznym mojito. Vane i Marga parsknęły śmiechem.
- Niewinna mina Toniego, tłumaczącego policjantom, że to wolny kraj i każdy może sobie tańczyć na chodniku, a ta czapka, do której ludzie wrzucali pieniądze spadła mu z głowy, była bezcenna – Marga nie mogła powiedzieć ani słowa więcej, przez nagły atak śmiechu.
- To wcale nie było śmieszne. Wiecie, jak ciężko się ucieka przed policją w centrum Walencji? – Pedro spojrzał na Lię i June wzrokiem zbitego psa.
- Bredzisz – Antonio wrócił na swoje miejsce, siadając koło Lii. – Jest tyle zakamarków, że uciekliśmy im w wyjątkowo krótkim czasie. A to, że po drodze zgubiłeś połowę zarobionej kasy, to już kwestia twojej niezdarności – dodał ze śmiechem.
- Uciekaliście przed policją? Za taniec na chodniku? – Lia spojrzała na blondyna z rozbawieniem.
- Nie mieliśmy pozwolenia na zarobek w tym miejscu – wyjaśnił urzędowym tonem.
- Niestety policji w tym dniu na ulicach było o ten jeden patrol za dużo – odezwała się Vane. – Spytali o pozwolenie, chcieli dać nam mandat, ale Toni, mistrz wymówek, zaczął tłumaczyć, że wcale nie chcieliśmy zarabiać, my w tym czasie złapaliśmy czapkę z pieniędzmi i zaczęliśmy uciekać, Toni oczywiście za nami.
- A Pedro, mądrala, wywalił się na środku ulicy i nim się pozbierał, zgubił połowę pieniędzy. Oferma – zakończyła Marga wesołym tonem, rzucając w bruneta pustą butelką po coli.

Dzwonek do drzwi obudził drzemiącą na kanapie Perlę. Dziewczyna zerwała się z miejsca, z przerażeniem omiatając wzrokiem swoje niewielkie mieszkanie. Odetchnęła z ulgą, dochodząc do pocieszającego wniosku, że jednak zdążyła posprzątać przed przyjazdem rodziców, a zasnęła już po zakończeniu prac. Szybkim ruchem poprawiła włosy, podchodząc do drzwi i otwierając je.
- Witaj, kochanie – powitała ją serdecznie kobieta o dobrotliwej twarzy. Perla odziedziczyła po niej delikatny i ciepły charakter. Tak jak mama, była niepoprawną romantyczką, stawiającą rodzinę ponad wszystko. Z wyglądu jednak była wykapanym tatą. Przystojny mężczyzna, po którym nie było widać upływających lat, uścisnął mocno córkę, wręczając jej dużego, pluszowego misia.
- Dla mojej małej dziewczynki – uśmiechnął się.
- Tatoo – dziewczyna zaśmiała się, z lekkim grymasem na twarzy. – Już jestem duża.
- Tak, tak, wiem – westchnął. – Jak dla mnie za duża. Wolałem, jak biegałaś po domu, krzycząc, że gonią cię piraci.
Perla spojrzała na ojca z wyrzutem, zapraszając oboje rodziców do pokoju, w którym naszykowała już ciastka i zimne napoje.
- Napijecie się kawy, albo herbaty?
- Nie, nie, dziękujemy, za gorąco jest. Poza tym siądź z nami, tyle cię nie widzieliśmy – mama spojrzała na nią z troską, lustrując jej szczupłe ciało. – Dbasz o siebie? Jesz wystarczająco? I jak ci się pracuje? Ludzie fajni?
- Bardzo fajni, póki co jest wręcz idealnie – uśmiechnęła się dziewczyna, podając rodzicom swój egzemplarz scenariusza musicalu.
- Mój Boże, dziecko, w czym ty grasz? – pani Amistades złapała się za głowę, czytając kolejne linijki coraz szerzej otwartymi oczyma.
- Mamo, przecież moja rola jest wyjątkowo pozytywna. Poza tym nawet sobie nie wyobrażasz, z jakim rozmachem Rodrigo zamierza to wszystko zrobić. To będzie najgłośniejszy musical w Hiszpanii!
- A ten facet, który gra główną rolę, przyzwoity jakiś? – ojciec dziewczyny spojrzał na nią z krzywą miną.
- No właśnie? – żona poparła jego pytanie, także niezbyt zadowolona. – Nie podoba mi się, że będziesz się obściskiwać na scenie z jakimś mężczyzną. Bóg jeden wie, kim on jest i co mu będzie po głowie chodzić.
- Mamo, nie przesadzaj, proszę cię. Antonio nie wygląda na jakiegoś zboczeńca, to bardzo miły facet. Swoją drogą, ciągle mam wrażenie, że skądś go znam. A co do musicalu, najgorzej mają Savier i Nataniel, w końcu granie homoseksualistów dla facetów to nic przyjemnego – Perla roześmiała się, zastanawiając się, co rodzice by powiedzieli, gdyby dostała rolę Olai, graną przez Consuelę.
- Może ten cały Antonio też jest z Walencji? – podsunął jej ojciec, mając nadzieję, że żona przestanie myśleć o tematyce musicalu, w którym miała grać ich córka. Sam także uważał, że scenariusz jest nazbyt odważny, choć z drugiej strony, zawsze był zwolennikiem sztuki, która nie owijała niczego w bawełnę, a ukazywała prawdziwe oblicze świata i różnych aspektów życia, bez pomijania mniej przyjemnych kwestii. Nigdy też nie lubił szczęśliwych, przesłodzonych zakończeń, w związku z czym „No juegues con mi alma” wydawał mu się wspaniałym pomysłem. Pocieszał się myślą, że Perla mogła dostać rolę tej drugiej kobiety, a to byłoby dla niego zbyt wiele.
- A wiesz, że możliwe? – dziewczyna zamyśliła się. – Kurcze, nie mogę skojarzyć, skąd go znam.
- A jak wygląda? – jej mama odłożyła scenariusz, najwyraźniej nie chcąc się w niego dłużej wczytywać. I tak nie mogła niczego zmienić, w związku z czym wolała nie zagłębiać się dłużej w to, co i tak niedługo ujrzy na scenie madryckiego teatru.
- Wysoki blondyn, bardzo przystojny, szczupły, dobrze umięśniony, czekoladowe oczy.
Pani Amistades szukała w myślach chłopaka, mogącego pasować do opisu. Znała większość znajomych córki, często odbierała ją ze szkoły, widząc inne dzieci, których twarze z łatwością zapamiętywała.
- Nie łatwiej byłoby zapytać o nazwisko? – mężczyzna spojrzał na żonę i córkę, zastanawiając się, czy w sposobie myślenia kobiet jest jakakolwiek logika.
- Jedyny, kto mi się kojarzy, to Antonio de Ayer, ten właściciel posiadłości na obrzeżach miasta – mama Perli zupełnie zignorowała słowa męża. – Wiecie, ten, który ma te wielkie pola winogron i drzew oliwnych. Też jest wysokim blondynem i ma ciemne oczy, ale ma z czterdzieści lat. Ale miał syna w twoim wieku, chyba nawet dali mu z żoną imię po nim.
- No jasne! – Perla uderzyła się otwartą dłonią w czoło. – Toni właśnie tak się nazywa. Często przychodził z jakąś starszą od niego dziewczyną do naszej lodziarni, pamiętacie?
- To była jego kuzynka, o ile się nie mylę – odezwał się jej ojciec, przypominając sobie tego małego, uroczego chłopca, który zawsze zamawiał podwójną porcję śmietankowych, albo orzechowych lodów z karmelową polewą i jego towarzyszkę, zazwyczaj kupującą lody o smaku truskawkowym lub czekoladowym.
- Różne rzeczy ludzie o nim mówili – westchnęła starsza kobieta. – Chodził do tej szkoły, którą prowadzili zakonnicy, ale podobno wyrósł na niezłe ziółko.
- Mamo, ludzie wiele rzeczy mówią. Ja go pamiętam z zawodów sportowych i tanecznych, zazwyczaj wygrywał, był świetny. I nie wyglądał na bandytę. A z zazdrości ludzie uwielbiają wymyślać niestworzone historie – dziewczyna wróciła myślami do lat dzieciństwa, kiedy razem z przyjaciółką wpatrywała się z okna domu w chłopaka liżącego z ochotą lody, kupione u jej ojca. Sara, jej przyjaciółka, potajemnie się w nim podkochiwała, choć nigdy nie miała odwagi do niego podejść. Perla zaśmiała się do wspomnień. „Ach te pierwsze, dziecinne miłości” pomyślała z czułością. Antonia pamiętała też jako wspaniałego, nastoletniego tancerza i sportowca, zwykle odnoszącego sukcesy. Nigdy nie wyglądał na grzecznego chłopca, ale nie sądziła, by plotki, rozsiewane przez ludzi, były prawdą. Nie chciała nawet ich słuchać. O sobie też nie raz słyszała brednie, a jej starsze sąsiadki uwielbiały siedzieć w oknach, uważnie obserwując, z kim i o której godzinie wraca do domu. Mieszkała w wielkim mieście, gdzie ludzie się nie znali. Rodzina Antonia mieszkała niedaleko niej, po tej samej stronie Walencji, w pięknym, dużym domu. Przez swoją zamożność i szczęście, budzili wiele zazdrości w biedniejszych mieszkańcach kamienicy, w której wychowała się Perla, co w jej rozumieniu wystarczyło, by ludzie wymyślali kolejne plotki o młodym chłopaku. Nienawidziła takiego postępowania. Kojarzyło się jej zawsze z małą wsią, gdzie każdy znał każdego i o wszystkich się mówiło. Okazało się jednak, że i wielkie metropolie nie są wolne od plotek. Ludzie wszędzie są tacy sami. – A co u babci? Dobrze się już czuje? – dziewczyna wolała zmienić temat, bojąc się, że jej mama całkowicie zrazi się do jej nowej pracy. Nie chciała też psuć tych kilku dni, które mogła spędzić z rodzicami. Tęskniła za nimi, mieszkanie z dala od domu z pewnością nie służyło jej psychice.

Lia i June wróciły do domu późno w nocy, wciąż śmiejąc się i żartując. U Antonia spędziły kilka wspaniałych godzin. Obie poczuły, że chłopak staje się im coraz bliższy, choć znali się tak krótko. Wciąż nie dowiedziały się nim zbyt wiele, jednak po rozmowie z jego przyjaciółkami zrozumiały, że nie warto na siłę próbować się czegoś dowiedzieć. Lia wciąż rozmyślała nad słowami Vane i Margi. Toni uważał ją za osobę godną zaufania, a nawet bratnią duszę, jak określiła to Marga. Z jakichś niewyjaśnionych przyczyn czuła, że rola anioła stróża zmieni całkowicie jej życie. Wiedziała, że chce być blisko Toniego i pomóc mu, miała pewność, że tej pomocy potrzebuje. Jej wciąż niejasne uczucie do niego pogłębiało się z każdą chwilą. Nie miała pojęcia, co przyniesie jej ta znajomość, ale była pewna, że wiele się nauczy i wiele przejdzie, nim pozna człowieka, który tak zawrócił jej w głowie jednym jedynym spojrzeniem, rzuconym w jej stronę na castingu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz