czwartek, 23 sierpnia 2012

Dzika Plaża

Witajcie! :)
W końcu udało mi się skończyć nowy post. Jest krótki, jak na mnie. W dodatku naciągany, niedopracowany. Pewnie jest w nim mnóstwo błędów. Przepraszam za to wszystko. Pisałam go dosłownie po dwa zdania, stąd te niedociągnięcia. Nie miałam czasu, żeby po prostu siąść i pisać. Mam nadzieję, że kolejny rozdział to wynagrodzi. Póki co zapraszam do czytania! :)
Ach, byłabym zapomniała. Zapraszam również na mój nowy blog z luźnymi zapiskami "Przez sen pisane".
______________________
- Gdzie ty znowu byłeś? – głos mężczyzny przesiąknięty był złością oraz troską. Patrzył na swojego syna, załamując ręce z bezradności. Nie miał już siły do tego chłopaka.
- Od kiedy cię to interesuje? – mruknął nastoletni blondyn, wymijając ojca w progu salonu. Był zmęczony, podenerwowany i śpiący. Marzył jedynie o ciepłym prysznicu i miękkim łóżku. Nie miał siły na kolejną awanturę – ten dzień był wystarczająco wyczerpujący.
- Od zawsze – warknął Antonio senior, tracąc resztki cierpliwości. – Za to ciebie powinno w końcu zacząć obchodzić cokolwiek poza czubkiem twojego nosa.
- Właśnie przez to, że obchodzi mnie nieco więcej, jestem wykończony i chcę iść spać, w porządku? – zirytowany chłopak spojrzał na ojca nieco zbyt prowokującym wzrokiem.
- Czym jesteś taki zmęczony? – zaśmiał się pogardliwie mężczyzna. – Uganianiem się za kolejnymi naiwnymi dziewczynami, czy kolejną imprezą? Czekaj, niech zgadnę… Jednym i drugim! – zawołał tonem odkrywcy. – Powinieneś zajmować się…
- … winogronami, oliwkami, końmi i resztą naszej jakże wspaniałej posiadłości, należącej do rodziny od wieków. Wiem – dokończył za ojca Toni, rozumiejąc, że nie uniknie ostrej wymiany zdań. – Ale na razie nie chcę, rozumiesz? Naprawdę tak ciężko ci pojąć, że na tym świat się nie kończy? Że ja mogę mieć inne marzenia?
- Chcesz zostać alfonsem?
- Proszę? – Antonio junior spojrzał na ojca, jakby ten wymierzył mu policzek. – Aż tak wysoko mnie cenisz? – zironizował, czując bolesne ukłucie w okolicach serca.
- A jak mam inaczej? Kim innym jesteś? Nie tak cię wychowywałem. Chciałem, razem z twoją matką…
-… którą waszym zdaniem wpędziłem do grobu – mruknął pod nosem chłopak, po raz kolejny przerywając wypowiedź ojca.
- Dodałeś jej mnóstwo zmartwień. I mnie też. Nam wszystkim. W sumie cieszę się, że dziś nie musiałem odbierać cię z komisariatu, jak już się parokrotnie zdarzało – prychnął Antonio senior. – Pytam jeszcze raz, gdzie byłeś?
- W pracy – odpowiedział zdawkowo Toni, biorąc głęboki oddech. Ten temat był wyjątkowo drażliwy.
- Po cholerę ty pracujesz?! – wybuchnął jego ojciec. – Mało ci pieniędzy?! Czy kiedykolwiek ci na coś brakowało? Powinieneś się uczyć, zdobyć wykształcenie! Żałuję, że zgodziłem się na te durne artystyczne fanaberie! Nigdy nie wyżywisz rodziny śpiewając, malując i tańcząc! Z resztą… Żeby założyć rodzinę, trzeba mieć poukładane w głowie – dodał, kiwając głową z dezaprobatą.
- Twoim zdaniem ja mam gówno w głowie, prawda? – blondyn uniósł prawy kącik ust, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Nie dbał już o reakcję ojca.
- Jak widać na załączonym obrazku. Na to wydajesz zarobione pieniądze? Na to i te dziwki, tak?
- To nie są dziwki do cholery!
- Dzięki tobie, synu, są. Dzięki tobie i takim, jak ty.
- Co ty sugerujesz?
- Do tej godziny byłeś w pracy?
- Nie zmieniaj tematu.
- Nie tym tonem do ojca. Gdzie byłeś do jasnej cholery?!
- U znajomych.
- Czy ty możesz w końcu normalnie ze mną rozmawiać? Jakich znajomych? Co ty na Boga robiłeś u znajomych o takiej porze?
- Czy to ważne…
- Nie. Smród alkoholu wyczuję bez twojej odpowiedzi. A reszty mogę się domyślić. Pracujesz po to, żeby móc imprezować? Tak?
- Nie. Pracuję, bo chcę być chociaż trochę niezależny. Nie chcę cię o nic prosić. Przecież i tak jestem darmozjadem i czarną owcą – prychnął Toni, patrząc na ojca wyzywająco.
- Niezależny? – powtórzył powoli Antonio senior, ignorując dalsze słowa syna. – Chcesz być niezależny?
- Mam to napisać, żebyś zrozumiał?
- I według ciebie niezależność polega na tym, że zaczniesz być bezczelny i opryskliwy w stosunku do rodziny, pomalujesz parę karoserii motorów i pouczysz tańczyć jakieś dzieci, a potem wszystko przepieprzysz na alkohol, fajki i Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze?
- A niby na czym innym? Na doglądaniu winogron i oliwek całe życie? – blondyn roześmiał się ironicznie.
Twarz starszego mężczyzny przybrała w jednym niemal momencie kolor głębokiej purpury, po czym całkiem zbladła. Jedynie na policzkach pozostały sino-zielonkawe plamy. Usta zwarły się w idealnie prostej, cienkiej linii, a oczy zdawały się ciskać piorunami.
- Gardzisz tym, co robię? – spytał niebezpiecznie ściszonym głosem. Brak odpowiedzi ze strony syna był jasnym sygnałem. – Całe życie zażynam się, żebyś miał co wsadzić w ten niewdzięczny pysk. Twoja matka poświęciła wszystko, żeby cię wychować. Nasza rodzina od pokoleń zajmuje się produkcją wina i oliwy najlepszej jakości. Wszyscy włożyliśmy całe serca w ten dom i pola, ale przede wszystkim w twoje i Raula wychowanie. A ty, gówniarzu, masz to wszystko za nic, tak? Wolisz się nachlać z kumplami i srać na rodzinę, tak? Chcesz być niezależny? To się pakuj. Pakuj się i wynoś z mojego domu!
Antonio junior wytrzeźwiał w jednym momencie. Nie wierzył własnym uszom. Patrzył na ojca szeroko otwartymi oczyma.
- Nie słyszałeś?! – krzyknął jego ojciec, bliski prawdziwej furii. – Wynoś się stąd, gówniarzu!

- Mniej więcej tak wyglądała nasza ostatnia rozmowa – Antonio przetarł zmęczoną twarz dłońmi. Lia, wciąż milcząc, położyła dłoń na jego ramieniu, gładząc je delikatnie. – Tam się nic nie zmieniło – chłopak wykrzywił usta w gorzkim grymasie, przypominającym uśmiech. – Zupełnie nic. Nawet drzewa specjalnie nie urosły.
- Może jednak za szybko odjechałeś? – zasugerowała dziewczyna, próbując wczuć się w sytuację ojca chłopaka i zastanawiając się, co mężczyzna mógł czuć. – Może gdybyś chwilę poczekał, wyszedłby z tobą porozmawiać?
- Może – poddał się blondyn, wciąż wściekając na samego siebie. – Głupi jestem.
- Chyba nie mogę zaprzeczyć – westchnęła Lia. – Chociaż nie, głupi to ty byłeś. Ale najważniejsze, że chcesz wszystko naprawić, prawda?
- Ale czy oni chcą? Ja już nie raz próbowałem.
- Minęło już wiele czasu. Jestem pewna, że za tobą tęsknią.
- Też chciałbym mieć tę pewność.
- Toni, skrzywdziłeś ich – Lia spojrzała na niego wzrokiem pełnym zrozumienia, mieszającego się z troską. Mówiła spokojnie, tonem pewnym, choć wciąż łagodnym. – A oni ciebie. I nie sądzę, żeby nie zdawali sobie sprawy z własnych błędów. Podejrzewam, że każde z nich marzy o tym, że któregoś dnia po prostu wrócisz do domu. Nie jestem w stanie uwierzyć, że ludzie, dla których rodzina i tradycja są tak ważne, tak po prostu potrafiliby wykreślić kogoś z serca i pamięci. Mówiłeś, że twój ojciec, tak jak ty, jest człowiekiem impulsywnym, prawda? W nerwach mówi się rzeczy, których się wcale nie myśli. Skąd wiesz, czy po twoim odejściu nie żałował swoich słów? A potem nie wiedział, jak to odkręcić? Toni, nie możesz się tak męczyć całe życie.
- Wiem – westchnął cicho. – Spróbuję jeszcze raz. Ale nie mam pojęcia kiedy. Jutro cały dzień mamy zawalony, a zaraz po koncercie wracamy do Madrytu. Swoją drogą… - zawiesił na chwilę głos, smutniejąc jeszcze bardziej. – Ciekawe, czy ktoś z mojej rodziny przyjdzie na ten koncert.
- Ja myślę, że będą wszyscy – dziewczyna uśmiechnęła się krzepiąco, przyjacielskim gestem łapiąc w obie dłonie jego dłoń. – Nie martw się. Jestem pewna, że niedługo się wszystko rozjaśni.
- Obyś miała rację – odwzajemnił uśmiech, patrząc na nią z wdzięcznością. – Dziękuję.
- Za co?
- Sam bym tu oszalał. Trochę za dużo się wszystkiego uzbierało.
- Od tego są przyjaciele – Lia puściła mu oko, przenosząc wzrok w stronę morza. – Naprawdę tu pięknie. Od dziecka tu przychodziłeś, tak?
- Tak. Tata pokazał mi to miejsce – Toni uśmiechnął się sentymentalnie. – Miałem jakieś pięć lat. Podobne, kawałek stąd, odkryłem z Pedrem. Ale tam zabiorę cię w dzień. W południe słońce tak oświetla wodę, że doskonale widać wszystkie ryby i inne żyjątka przy skałach. National geografic na żywo – zaśmiał się, kładąc na chłodnym piasku i patrząc w gwiazdy. Zamyślił się na chwilę, wspominając, jak wiele ważnych rzeczy zdarzyło się na tej dzikiej plaży. Przymknął oczy, próbując skupić się na tych dobrych rzeczach.
- Mogę cię o coś spytać? – Lia przygryzła dolną wargę, wpatrując się w twarz chłopaka. Jej serce reagowało coraz żywiej na jego widok. Teraz spokojnie mogła studiować wszystkie rysy jego twarzy, oświetlonej bladym światłem księżyca. – Mówiłeś, że twój ojciec nazwał cię alfonsem – kontynuowała niepewnie, gdy skinął lekko głową, otwierając oczy i przypatrując się jej uważnie. – Wiem, że to nie moja sprawa i w ogóle, ale… ile właściwie miałeś dziewczyn?
- Stanowczo za dużo – odpowiedział enigmatycznie, podnosząc się do pozycji siedzącej. – I nie jestem z tego dumny. To raczej nie były długie związki z potrzeby serca – dodał z lekkim przekąsem, raz jeszcze nie mogąc uwierzyć w to, jakim był człowiekiem.
- Rozumiem – mruknęła, bawiąc się znalezionym skrawkiem palmowego liścia.
- Byłem skończonym dupkiem. Nie każ mi ich wszystkich liczyć, bo zwyczajnie się w tym pogubię – dodał zupełnie szczerze, z dziwną bezradnością w głosie. – Trochę ci zazdroszczę tego, że byłaś tylko z jedną osobą.
- Mógłbyś mi tego zazdrościć, gdyby to było coś trwałego – stwierdziła, spuszczając wzrok. – Nigdy nie byłam w takim prawdziwym związku. Jakoś nigdy nie mogłam trafić na kogoś, komu na mnie zależałoby tak, jak mnie na nim – uzupełniła, wykrzywiając usta w gorzkim uśmiechu. W duchu ponownie prosiła los, aby choć przez chwilę mogła stać się dla Toniego kimś tak ważnym, jak kiedyś była Brisa. – Ironia losu – zaśmiała się lekko nienaturalnie, bawiąc pierścionkiem.
Toni uśmiechnął się pod nosem, spoglądając w jej stronę. Poczuł dziwne ciepło w okolicach serca. Sam był zdziwiony, jak bardzo cieszyła go jej obecność. Musiał przyznać, choć próbował oszukać samego siebie, że dawno nie spotkał kobiety takiej, jak ona. Tak ciepłej, wyrozumiałej i tak doskonale potrafiącej słuchać. Dawno nikomu tak nie zaufał.
- O czym myślisz? – spytała przekrzywiając głowę i przypatrując mu się z zainteresowaniem.
- O niczym mądrym – puścił jej oko, momentalnie schodząc na ziemię. Zasługiwała na kogoś lepszego. „O czym ty durniu myślisz?” skarcił się w myślach, zaskoczony własnymi wnioskami. „To jest twoja PRZYJACIÓŁKA. Powinieneś się porządnie wyspać, po prostu.” – A ty? – spojrzał na nią w podobny sposób, zauważając jej nieco nieobecny wzrok.
- Też o niczym mądrym. Ani realnym – dodała, zbyt późno gryząc się w język.
- Realnym? – powtórzył, ściągając brwi.
- Powiedzmy, że od dawna nie wierzę w bajki i hollywoodzkie zakończenia – odpowiedziała wymijająco, podkulając kolana.
Antonio skinął głową ze zrozumieniem.
- Ja też nie – przyznał, obejmując ją ramieniem i przygarniając do siebie. – Ale moja męska intuicja mówi mi, że akurat ty powinnaś w to wierzyć – powiedział szeptem, tonem, jakby mówił do dziecka, wyjawiając mu jakąś ważną tajemnicę. Lia zaśmiała się lekko, wtulając w jego tors. Czuła się bezpiecznie. Niezależnie od tego, kim był kiedyś, teraz wydawał się jej ideałem mężczyzny.
Otulił ją ramionami, opierając brodę o jej głowę. Wbił wzrok daleko w horyzont, obserwując falującą taflę wody. Czuł, jak ogarnia go błogi spokój, jakiego nie czuł już od bardzo dawna. Powoli docierało do niego, jak bardzo potrzebował bliskości Lii. Jednocześnie poczuł napływający strach przed uczuciami, jakie mogły wykiełkować w jego sercu. W tym jednym jednak momencie nie chciał z nimi walczyć. Chciał choć chwilę móc delektować się spokojem i radością, jakie daje jedynie obecność kogoś, na kim mu w taki, bądź inny sposób zależało.

- Miałeś rację, że najlepszą paellę zje się tylko w Walencji – przyznał Savier, wychodząc z jednej z restauracji w centrum miasta, w towarzystwie znajomych z obsady musicalu. – Nie jadłem jeszcze czegoś takiego – dodał zachwycony. – Idealne proporcje ryżu i warzyw, odpowiednia ilość szafranu i te owoce morza… Niebo w gębie!
- No widzisz, a tak się ze mną kłóciłeś – zaśmiał się Antonio, ciesząc się, że miał ponownie okazję najeść się do syta swoją ulubioną potrawą w doskonałym wykonaniu kucharzy walencjańskiej restauracji. Swego czasu dość często odwiedzał to miejsce ze swoimi znajomymi i przyjaciółmi. Mimo wszystko jednak zatęsknił za paellą, robioną przez jego mamę i babcię. Nic nie mogło równać się z tym smakiem.
- Toni? – ktoś odezwał się za ich plecami, zwracając na siebie uwagę całej grupy. W kobiecym głosie dało się wyczuć zaskoczenie i radość, mieszające się z pewną dozą nieśmiałości.
Blondyn, przeczuwając najgorsze, odwrócił się w stronę kobiety. Zaklął w myślach, nie mogąc uwierzyć we własnego pecha. Nie pomylił się, zgadując, kto wypowiedział jego imię.
- Risa – uśmiechnął się, siląc na naturalność. Grymas jego ust nie był jednak w stanie zakryć niechęci.
- Nie widziałam cię całe wieki, strasznie się zmieniłeś – spojrzała na niego pojednawczym wzrokiem, nie zdejmując dłoni z oparcia spacerowego, głębokiego wózka dziecięcego.
- Cóż, ty też – przyznał z niekrytym zaskoczeniem w głosie.
Jego znajomi taktownie odeszli parę kroków dalej, rzucając w ich stronę jedynie ukradkowe spojrzenia.
- Dziecko zmienia wszystko w życiu człowieka – uśmiechnęła się delikatnie, a w jej twarzy nie było już dawnej zadziorności, spojrzenie przestało prowokować. Włosy z płomienną rudych zmieniły się w naturalnie mahoniowe, paznokcie miała starannie spiłowane, pomalowane jedynie delikatnym, mlecznym lakierem. Jej ubranie także znacznie różniło się od tego, do jakiego był u niej przyzwyczajony. Toni musiał przyznać, że gdyby go nie zawołała, nie poznałby jej, mijając ją. – Z resztą, sam wiesz.
- Ile ma? – spytał chłopak, zbliżając się o krok. – Mogę? – spytał wskazując na wózek.
- Jasne – posłała mu ciepły uśmiech, jakiego jeszcze nigdy nie widział na jej ustach. Nachylił się lekko, zaglądając pod budę, chroniącą dziecko przed promieniami słońca. Dziewczynka leżała spokojnie, obserwując bacznie otoczenie parą wielkich oczu, koloru płynnej, gorzkiej czekolady, które do złudzenia przypominały oczy jej mamy. Zatrzymała ciekawe spojrzenie na twarzy chłopaka, a małą twarzyczkę rozjaśnił promienny, wdzięczny uśmiech. Antonio odwzajemnił uśmiech, przybierając jedną z tych min, które wywołują u dzieci napad niekontrolowanego śmiechu. Dziewczynka roześmiała się, a perlisty, dźwięczny śmiech rozniósł się po pustawej ulicy.
- Już cię lubi – Risa z czułością wzięła córeczkę w ramiona. Mała ani myślała jednak oderwać spojrzenia od blondyna. – Sonia ma siedem miesięcy – kobieta odpowiedziała na zadane dłuższą chwilę temu pytanie. – Chcesz? – spytała wskazując głową na dziecko. Nie czekając na odpowiedź, podała Sonię zdezorientowanemu Toniemu.
- Widzę, że ryzyko lubisz nadal – mruknął, biorąc małą na ręce. – Trzymaj się mocno, dobra? – zwrócił się zupełnie poważnie do Soni, która ten ton również uznała za niezwykle zabawny. – Muszę być wybitnie śmiesznym facetem – westchnął chłopak, mimowolnie wyginając usta w uśmiechu. Sonia już zdążyła go zauroczyć.
- Masz po prostu dobre podejście do dzieci – wzruszyła ramionami Risa. – Żałuję, że nie ty jesteś jej ojcem – dodał trochę ciszej, wbijając wzrok w szare płyty chodnika.
- Przestań, sama wiesz, jak było – szorstki ton zaskoczył jego samego.
- Wiem – przyznała. – I wiem, że byłam winna, ale…
- To nie ma znaczenia, też nie byłem w porządku – przerwał jej zdecydowanym, ale łagodniejszym już głosem. – Możemy do tego nie wracać? Samo to miasto mnie dobija, nie potrzebuję kolejnych powodów do rozmyślań. Lepiej mi powiedz, co u ciebie, prócz tego małego skarbu? – przybierając przyjaźniejszą minę, wskazał ruchem głowy na trzymaną w ramionach dziewczynkę, która zajęła się skrawkiem jego koszuli, co chwila łaskocząc go w szyję.
- Pracuję w szkole baletu, mama pomaga mi w opiece nad Sonią. Rodrigo nie płaci nawet alimentów – skrzywiła się z goryczą, nie mogąc uwierzyć, że pozwoliła odejść Toniemu, w zamian zadowalając się człowiekiem bez grama ambicji, czy choćby śladowej inteligencji. – A ja nie mam siły, ani ochoty latać po sądach. Nawet lepiej, żeby nie miał kontaktu z małą. On się ani trochę nie zmienił. Niedługo pewnie i tak wszyscy spotkamy się na jego pogrzebie, jak znów przesadzi z dragami – prychnęła. – I w zasadzie nic więcej się nie zmieniło. Wiele zrozumiałam, pewnie tak samo, jak ty. A co u ciebie? Jak się trzymasz po tym wszystkim? – zmieniła temat, przyglądając mu się ze zmartwioną miną.
- Jakoś się trzymam – posłał jej uspokajający uśmiech, widząc troskę w jej oczach. – Wyjechałem, zacząłem nowe życie. Powoli wracam do siebie – zakończył, uświadamiając sobie, jak wiele rzeczy może zmienić się w życiu człowieka w tak krótkim czasie.

Lia w zamyśleniu przyglądała się Toniemu, rozmawiającemu z kilkoma tancerzami. Wszyscy byli już gotowi do wyjścia na scenę, by po raz pierwszy zaprezentować się większej publiczności, na dzień przed premierą musicalu. Dziewczyna niepokoiła się, jak Antonio zniesie widok starych znajomych, przyjaciół, a za pewne także rodziny wśród publiczności. Martwiła się o niego. Nie znała szczegółów jego życiorysu, jednak dobrze wiedziała, jak ciężko znosił przyjazd do jego rodzinnego miasta. Lia bała się, czy po występie chłopak od nowa nie zamknie się całkowicie w sobie. Teraz, kiedy w końcu udawało się jej krok po kroku do niego zbliżyć i zdobyć jego zaufanie. Kiedy w końcu powoli zaczął się przed nią otwierać. Kiedy wraz z coraz większą wiedzą na jego temat, pojawiało się coraz więcej pytań. Blondynka zastanawiała się, jak dużą wolę w życiu chłopaka odegrała Risa. Antonio nie cieszył się na jej widok, a na pytanie Saviera, kim była, zdawkowo odpowiedział: „Moja była”. Miała cichą nadzieję, że chłopak nie miał nic wspólnego z córeczką szatynki.
Lia musiała przyznać, że z dzieckiem na rękach wyglądał wiele poważniej, odpowiedzialnej. Uśmiech sam wypełzł na twarz dziewczyny. W pamięci, niczym fotografię, zachowała widok Antonia, trzymającego w ramionach małe, bezbronne stworzonko, śmiejące się do niego perliście. Jeden z najpiękniejszych i najpełniejszych uroku widoków, jakie w życiu widziała. Przez myśl przeszło jej, że właśnie takiego mężczyznę wymarzyła sobie na ojca swoich dzieci.
Lia westchnęła cicho, wspominając miniony wieczór, który spędzili na dzikiej plaży, na obrzeżach miasta. Czuła się tak bezpiecznie, tak wyjątkowo w jego ramionach. Przez krótką chwilę mogła poczuć się kimś dla niego ważnym, kimś szczególnym w jego życiu. W jej sercu zakiełkowała naiwna nadzieja, że któregoś dnia on poczuje do niej to samo, co ona do niego. Nie próbowała się dłużej oszukiwać. Kochała go.
- Przygotujcie się, zaraz wychodzicie! – zawołał rozentuzjazmowany Rodrigo, przyglądając się całej obsadzie „No juegues con mi alma”. Był z nich dumny. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ten występ mógłby wypaść źle. Był pewien, że jego ludzie, jak zwykł ich nazywać, wypadną rewelacyjnie. Wierzył w nich dokładnie tak, jak ojciec wierzy w swoje dzieci. Ze wzruszeniem obserwował, jak nawzajem się uspokajali, powtarzając, że wszystko wyjdzie jak powinno. – Jesteście najlepsi, pamiętajcie – reżyser uśmiechnął się szczerze, nie mając najmniejszych wątpliwości co do prawdziwości swoich słów.
Toni podszedł do Lii, kładąc dłoń na jej ramieniu, tym samym wyrywając ją z zamyślenia.
- Wszystko w porządku? – spytał łagodnym tonem, patrząc na nią uważnie.
Poczuła, jak jej serce topi się niemalże pod wpływem jego spojrzenia. Skinęła lekko głową, uśmiechając się przy tym.
- A ty? Trzymasz się? – spojrzała w jego oczy, wstając z miejsca. Krótką chwilę nie odrywał wzroku od jej błękitnych tęczówek, bijąc się z myślami.
- Jasne – uśmiechnął się szeroko, decydując na kłamstwo. I tak wiedział, że mu nie uwierzy. Zbyt dobrze zdążyła go poznać. Zbyt wiele jej o sobie powiedział. – Chodźmy – złapał delikatnie jej dłoń, ciągnąc w stronę sceny.
Posłusznie poszła za nim, zastanawiając się, czym zakończy się i zaowocuje wizyta w Walencji. Miała niejasne przeczucie, że najbliższe dni przyniosą wiele zmian. Nie potrafiła jednak określić, czy będą to zmiany na lepsze.

czwartek, 19 lipca 2012

W cieniu wspomnień


Witajcie, Kochani! W końcu udało mi się dokończyć tę notkę. Naprawdę w ostatnim czasie ciężko mi było znaleźć chwilę dla pisania i czytania Waszych blogów. Starałam się nadrobić zaległości, ale wiem, że jeszcze nie wszystkie mi się udało. Bardzo Was proszę, w komentarzu napiszcie, jeśli nie odwiedziłam jeszcze Waszego bloga i jeśli nie dodałam któregoś do linków. Bardzo przepraszam za zaniedbanie i przeoczenie.
Z luźniejszych spraw, to Bogu dziękuję za każdy dzień wakacji :D
Em, chyba tylko tyle chciałam napisać. Aha, no chyba każdy wie, dlaczego przeniosłam bloga z Onetu... ;) Z resztą, więcej o tym w "Aktualnościach".
Co do notki jeszcze. Przepraszam za wszystkie błędy, poprawię je później. Teraz nie mam czasu niestety, a i nie specjalnie chcę ponownie czytać tę notkę (nie wyszła tak, jak chciałam... Jak zwykle).
A teraz zapraszam do czytania i komentowania (za każdy komentarz dziękuję serdecznie, każdy jest dla mnie ważny :))
_________________

- Ciągle żałuję, że znów jesteś zajęty – Graciela posłała Toniemu zmysłowy uśmiech, wyzywająco lustrując dokładnie wzrokiem jego usta i ciało, wyobrażając sobie jego każdą nierówność. Chłopak odpowiedział szelmowskim spojrzeniem prosto w jej oczy. – No chyba, że nie robi ci to różnicy – dodała brunetka, kreśląc prostą linię palcem wskazującym wzdłuż jego klatki piersiowej.
- Robi – przyznał Antonio. – Ale przecież ona nie jest…
- Toni! – o ramię chłopaka oparł się nagle Julio, tracąc równowagę i wylewając połowę swojego piwa. – O kurwa… No nic, wezmę następne – szatyn zaśmiał się głośno, próbując utrzymać pion. – Powiem ci, stary, że kto jak kto, ale ty imprezy robić umiesz. To piwo dopiję za twoje zdrowie, żebyś jak najdłużej był w stanie organizować coś tak niesamowitego! – zawołał, przekrzykując głośną muzykę i wypijając do dna resztę alkoholu. – Uwielbiam cię, stary! I ciebie też… yyy… Gabriela! – dodał, ściskając oboje i odchodząc do drugiego pokoju, niemal odbijając się od ścian.
Antonio zaśmiał się odprowadzając go wzrokiem. Graciela pokiwała głową z politowaniem, natychmiast przenosząc spojrzenie czarnych oczu na blondyna.
- Twoja dziewczyna – odezwała się z czymś w rodzaju niedowierzania i pogardy – jest w innym pokoju – zakończyła sugestywnie, wyginając przy tym usta w figlarnym uśmiechu.
Nim jednak Toni zdążył odpowiedzieć, za jego plecami pojawiła się Brisa. Dziewczyna położyła dłoń na jego ramieniu, zwracając na siebie jego uwagę.
- Toni, mogę wam przerwać na sekundę? – spytała spokojnie, dusząc w sobie prawdziwe emocje. Nie potrafiła dłużej znieść jego zachowania. Nie wiedziała, na czym właściwie stoi.
Graciela posłała jej jadowite spojrzenie, pełne wyższości, jakby chciała powiedzieć „on i tak cię zostawi”.
- Coś się stało? – Antonio odwrócił się w stronę Brisy, kładąc dłonie na jej biodrach, jeszcze raz przyznając w myślach, że ma idealną figurę.
- Chciałam z tobą porozmawiać – spojrzała w jego oczy, ponownie próbując odnaleźć w nich to, co widziała, gdy zabrał ją parę dni wcześniej na lody i kawę w jednej z najprzytulniejszych kawiarni w mieście na ich pierwsze spotkanie, które okazało się niezwykle przyjemną randką.
Skinął lekko głową, delikatnie łapiąc jej dłoń i ruszając w stronę niewielkiego tarasu. Zaklął w duchu, bojąc się, że jego plan nie powiedzie się.
Brisa posłusznie szła za nim, trzymając jego dłoń. Mimo wszystko, czuła się przy nim niezwykle bezpiecznie.
Gdy tylko zamknął drzwi tarasu, a muzyka z wnętrza mieszkania dochodziła ich uszu z o wiele mniejszym natężeniem, dziewczyna spojrzała na niego i otworzyła usta, by rozpocząć rozmowę. Widząc jednak jego spojrzenie, nie potrafiła wydobyć z siebie słowa.
- O czym chciałaś porozmawiać? – spytał łagodnie, podchodząc bliżej niej i nakładając na jej ramiona swoją bluzę. Tegoroczna zima należała do wyjątkowo łagodnych, jednak niska temperatura i tak nie sprzyjała spędzaniu czasu na zewnątrz.
- Ja… - zamilkła na chwilę, wtulając się w miękki materiał, przesiąknięty jego zapachem. – Ja chyba nie pasuję do twojego świata. Mamy zupełnie różne podejście do życia i…
- Miałem nadzieję, że to nie ma znaczenia – odezwał się lekko zbolałym głosem, doskonale wchodząc w swoją rolę. – Myślałem, że liczy się coś innego.
Spojrzała w jego oczy, cicho wzdychając.
- Dla mnie się liczy.
- Wątpisz, że dla mnie też? – czekoladowe tęczówki zatrzymały się na jej twarzy. Toni przeczesał nerwowo dłonią włosy, gdy nie otrzymał odpowiedzi. – To przez Gracielę?
- Nie mam prawa mieć do ciebie o nic pretensji – odpowiedziała wymijająco.
- Nic nie zrobiłem – zapewniał, przyjmując najbardziej uczciwy i skruszony ton, na jaki było go stać.
- Wierzę ci – uspokoiła go, wyginając usta w nikłym uśmiechu. – Ale nie tylko o to chodzi. Spójrz na to – ruchem głowy wskazała na jego znajomych, bawiących się w najlepsze w mieszkaniu. Ktoś właśnie zaczął wymiotować do kosza na śmieci, zupełnie ignorowany przez innych, zajętych flirtowaniem, piciem i innymi rozrywkami.
- Przez nich chcesz mnie skreślić? – bardziej stwierdził, niż spytał, spuszczając wzrok.
- To nie tak – zaprzeczyła, biorąc głębszy oddech.
- Co mam zrobić, żebyś ze mną została? – spojrzał w jej oczy zdeterminowany.
Przeniosła bezradny wzrok na jego twarz, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Jest tyle innych dziewczyn, już jutro nie będziesz o mnie pamiętać – powiedziała bez odrobiny wyrzutu, wzruszając lekko ramionami. Chciała dodać coś jeszcze, ale zrezygnowała, wymijając go i łapiąc za klamkę tarasowych drzwi.
Antonio rozpaczliwie szukał w głowie sposobu, by ją zatrzymać. Niewiele myśląc, złapał jej dłoń i przyciągnął ją do siebie, składając na jej delikatnych ustach najczulszy pocałunek, na jaki było go stać w tym momencie. Poczuł, jak na chwilę zesztywniała w jego ramionach. Oparł czoło o jej czoło, patrząc w jej zdezorientowane oczy. W duchu z satysfakcją stwierdził, że pocałował ją jako pierwszy mężczyzna w jej życiu.
- Dlaczego to zrobiłeś? – spytała skołowana, zupełnie zaskoczona jego reakcją.
- Bo nic innego nie przyszło mi do głowy, żeby ci udowodnić, że chcę z tobą być – odpowiedział, będąc pewnym, że właśnie to chciała usłyszeć. Tak jak się spodziewał, zielone tęczówki dziewczyny rozjaśniały ciepłym blaskiem. Położyła dłoń na jego policzku, uśmiechając się delikatnie, lekko zawstydzona, ale wyraźnie szczęśliwa. Nie czekając ani chwili, ponownie zbliżył swoje wargi do jej, zadowolony, że znów osiągnął to, co chciał. W myślach stwierdził, że smak jej ust jest o wiele przyjemniejszy, niż się spodziewał.

- Orgia! – zawołał, chwiejąc się na nogach, Pablo, odrzucając pusty kubek po piwie i chwytając w ramiona Olayę, która natychmiast przywarła do jego ciała, całując go zachłannie.
Toni spojrzał niezbyt przytomnie na otaczające go, zajęte sobą pary, próbując złapać pion i wstać z kanapy, na której siedział, zalanej całą paletą alkoholi. Poczuł na swoich ramionach czyjeś dłonie, uniemożliwiające mu jakikolwiek ruch.
- Dziś jesteś mój – usłyszał znajomy, namiętny głos. Spojrzał w orzechowe oczy Lydii, która usiadła na nim okrakiem, dobierając się do jego koszuli. Uśmiechnął się pod nosem, czując jej usta na swojej szyi. Niewiele myśląc, położył dłonie na jej biodrach, szybko odnajdując jej wargi i całując je zapalczywie. Pokój wciąż wirował przed jego oczami, a odgłosy otaczających ich par dochodziły jego uszu jakby z innego świata. Nie kontrolując swojego ciała, wsunął palce pod jej bluzkę, pieszcząc jej jedwabistą skórę. Dziewczyna w mgnieniu oka pozbyła się jego koszuli, błądząc dłońmi po jego ciele. Westchnęła cicho, oddając się jego dotykowi i pocałunkom. Długo marzyła o tej chwili.
Zapięcie jej stanika łatwo ustąpiło jego dłoniom, uwalniając jej niepospolitych rozmiarów biust. Całował go namiętnie i zachłannie, całkowicie pochłonięty chwilą. Lydia ocierała się o jego ciało, chcąc całkowicie odciągnąć go od realnego świata. Pragnęła mieć go na wyłączność. Dobrze wiedziała, że nie czuł niczego do dziewczyny, z którą się związał z niezrozumiałych dla niej przyczyn. Sama odczuwała jedynie głęboką niechęć w stosunku do Brisy, przez co nie miała nawet najmniejszych wyrzutów sumienia.
Po dłuższej chwili intensywnych i namiętnych pieszczot, przyprawiających oboje o przyjemny zawrót głowy, Lydia zsunęła dłonie po jego torsie, mocując się ze sprzączką jego paska od spodni. Jej ciało błagało o więcej, pragnąc połączyć się z nim w jedno, oddać się nieprzyzwoitemu tańcowi, nie zważając na konsekwencje. W tym jednym momencie liczył się tylko on.
- Nie, czekaj – Antonio szybkim ruchem unieruchomił jej dłonie, odrywając usta od jej rozpalonych warg. Spojrzał na nią, jakby właśnie ktoś wyrwał go z głębokiego letargu.
Bez zbędnych wyjaśnień niemal zrzucił ją z siebie, łapiąc swoją koszulę i ruszając ku drzwiom wyjściowym. Zszokowana dziewczyna wciągnęła na siebie bluzkę, pędząc za nim.
- Co się stało? – spytała, nic nie rozumiejąc. Złapała go za rękę i pociągnęła w swoją stronę, zmuszając go do spojrzenia w jej twarz.
- Mam dziewczynę. Aż tak pijany, żeby o tym zapomnieć, nie jestem – wyjaśnił pospiesznie, uwalniając rękę z jej uścisku. Ignorując jej wołania i krzyki, wyszedł z mieszkania Julia, po drodze potykając się o przepełnioną popielniczkę, porzuconą na środku przedpokoju.
Chwiejnym krokiem, odbijając się o ścianę i barierkę przy schodach, zszedł na parter, próbując uspokoić swoje sumienie. Całym ciężarem ciała naparł na drzwi, chcąc jak najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu. Tuż przed klatką schodową opadł na drewnianą ławkę, próbując choć w małym stopniu dojść do siebie. W duchu przysiągł sobie, że nigdy więcej nie wypije takiej ilości alkoholu, szybko jednak reflektując się, że to tylko płonne nadzieje i przy kolejnej okazji zapomni o tym postanowieniu. Resztkami sił zebrał się w sobie i stanął na nogach, które coraz bardziej odmawiały mu posłuszeństwa. Zamknął oczy, usiłując zorientować się, w którą stronę powinien iść. Zrezygnowany ruszył przed siebie, coraz gorzej radząc sobie z uciszaniem narastających wyrzutów sumienia. Wiedział, że gdyby wypił jedno piwo, czy jednego drinka więcej, nawet nie byłby w stanie uwolnić się z objęć Lydii.
Poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku i przełyku, jakby jakieś zwierzę próbowało wydostać się z jego ciała. Dopadł do najbliższego kosza na śmieci, nie mogąc powstrzymać odruchu wymiotnego. Chwilę później upadł na chodnik, z trudem łapiąc oddech. „Wstawaj i wracaj do domu, kretynie” powiedział do siebie w myślach, próbując wstać.
Sam nie wiedział jakim sposobem chwilę później znalazł się w parku, niedaleko domu Brisy. Z ulgą jednak stwierdził, że ziemia staje się coraz bardziej stabilna, a tancerze tańczący kankana w jego żołądku powoli się uspokajają. Westchnął z rezygnacją, patrząc na swoje brudne, pomięte ubranie. Poczuł odrazę do samego siebie.
- Toni, co ty tu…? – usłyszał za sobą kobiecy głos, na dźwięk którego jego serce drgnęło w dziwny sposób. Odwrócił się, dostrzegając drobną sylwetkę Brisy parę kroków przed sobą. Zaklął siarczyście w myślach. Była ostatnią osobą, którą chciał spotkać w tym momencie, w tym stanie.
- Nic nie mów, wiem – podniósł nieporadnie prawą rękę, jakby przyznając się do winy. Dziewczyna podeszła bliżej niego, nieznacznie krzywiąc się przez odór alkoholu, wciąż bijący od niego. – A ty co tu robisz o tej porze sama? – spytał z troską w głosie, która zaskoczyła jego samego.
- Wracam z nocy filmowej w kinie. Nie pamiętasz, pytałam, czy pójdziesz ze mną? – Brisa zlustrowała wzrokiem jego ubranie, dostrzegając ślady szminki na koszuli. Poczuła bolesne ukłucie w okolicach serca.
- Przepraszam – szepnął, dokładnie odgadując jej myśli. Patrzył, jak wbija spojrzenie zielonych tęczówek w płyty chodnika. Przygryzł dolną wargę, zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać.
- Odprowadzę cię do domu – odezwała się chwilę później, podchodząc bliżej niego i dotykając jego rozciętego policzka. – Co ci się stało? – spytała zaniepokojona, nie potrafiąc jednak zupełnie zakryć bólu, jaki jej sprawił.
- Nie wiem – przyznał szczerze. – Nie wiem, jak tu trafiłem. Za dużo wypiłem i…
- Nie kończ – poprosiła, nie chcąc dowiadywać się szczegółów. Nadzieja na wydobycie z niego człowieka, którym był w głębi duszy, dogasała.
- I wyszedłem stamtąd, nim do czegoś doszło – powiedział szczerze, wskazującym palcem unosząc jej podbródek tak, aby spojrzała w jego oczy. – Naprawdę – zapewniał, wątpiąc, że uwierzy w jego słowa.
Skinęła lekko głową, usiłując nie zwątpić w jego szczerość. Wyraz jego oczu nie pozostawiał jednak żadnych wątpliwości – tym razem naprawdę jej nie okłamywał. Uśmiechnęła się nieznacznie, przybliżając się do jego twarzy.
Poczuł na ustach czuły dotyk jej miękkich warg. Jego wnętrzem zawładnęła nieopisana ulga. Otaczając ją szczelnie ramionami oddał pocałunek. W duchu stwierdził, że jej usta smakują bez porównania lepiej, niż dziewczyn, z którymi spotykał się do tej pory, niż wyuzdane usta Lydii. Dziękował Bogu za ten chwilowy przebłysk zdrowego rozsądku, który powstrzymał go przed zdradą. Jednocześnie z przerażeniem zrozumiał, iż traci kontrolę nad swoim planem.

Pięcioletni blondynek stanął na środku dużego salonu, urządzonego w tradycyjnym, katalońskim stylu. Obok niego pojawił się wysoki, młody mężczyzna, z dumną spoglądający na syna, z radością w oczach czekającego na wspólny występ. Tego dnia babcia Antonia seniora, Carmen, obchodziła osiemdziesiąte urodziny. Wnuk i prawnuk Aurelii postanowili na tę okazję przygotować piosenkę, którą planowali wspólnie zaśpiewać seniorce rodu podczas przyjęcia, na które zjechać miała się cała rodzina.
- Gotowi? – Coralia, młoda kobieta o wyjątkowo łagodnej, okrągłej twarzy i ciepłych, orzechowych oczach, zajrzała do salonu, spoglądając na męża i syna, przygotowujących się do występu. Antonio senior uniósł prawy kciuk w górę, na znak potwierdzenia, drugą dłonią czochrając czuprynkę synka. Ten uśmiechnął się szeroko, z entuzjazmem kiwając potakująco głową. – To dobrze, babcia zaraz będzie – Coralia podeszła do Toniego i klęknęła przy nim. – Miałeś świetny pomysł, kochanie – uśmiechnęła się, całując blondynka w czoło. – Babcia będzie bardzo szczęśliwa.
- A ja? – mąż kobiety spojrzał na nią z wyrzutem. Ona zaśmiała się, zarzucając dłonie na jego kark.
- Cieszę się, że zgodziłeś się na ten występ – szepnęła, delikatnie gładząc szorstki policzek męża. – To na pewno wiele znaczy dla Toniego – dodała ciszej, wykorzystując chwilę nieuwagi chłopca, który z przejęciem poprawiał mankiety czarnej koszuli, kupionej specjalnie na tę okazję.
- Wiem, skarbie – przyznał Antonio senior, wyginając usta w lekkim uśmiechu. – I ja też się cieszę, że wystąpimy razem. Damy czadu, nie synu? – zawołał, łapiąc Toniego w ramiona i robiąc szybki obrót wokół własnej osi. Chłopiec zaśmiał się dźwięcznie, rozkładając ramiona na podobieństwo skrzydeł samolotu.
Coralia spojrzała na swoich roześmianych mężczyzn ze wzruszeniem, czując jak jej serce przepełnia szczęście. Odwróciła się, ukradkiem ocierając napływające do oczu łzy. Była niezwykle wrażliwą kobietą, wyjątkowo skłonną do wzruszeń. Niewiele trzeba było, by wywołać jej łzy.
- Oho, Raul jest głodny – orzekł Antonio senior, słysząc dobiegający z piętra dziecięcy płacz i stawiając starszego syna na podłodze.
- Pójdę go nakarmić – jego żona szybkim krokiem udała się do pokoju czteromiesięcznego dziecka, które z całych sił obwieszczało światu, iż należy mu się sowity posiłek.
Toni złapał dłoń ojca, zadzierając wysoko główkę i patrząc na twarz swojego największego bohatera.
- Tato – zaczął poważnym, dziecinnym głosikiem.
- Tak? – mężczyzna klęknął przy nim, poprawiając niesforny kosmyk blond włosów, opadający na krągłą jeszcze buzię dziecka.
- Jak już będę duży, to będę taki jak ty – oświadczył chłopiec, patrząc ojcu w oczy. Ten uśmiechnął się ze wzruszeniem, przygarniając go do siebie.
- Będziesz jeszcze lepszy – zapewnił syna, z dumą patrząc w jego twarz. Oczami wyobraźni zobaczył dorosłego mężczyznę, uczciwego i  dbającego o rodzinę. Miał wielką nadzieję, że to on zajmie się rodzinnym gospodarstwem i będzie pielęgnował stare tradycje, które tak wiele znaczyły dla rodziny. Był w końcu najstarszym męskim potomkiem w tym pokoleniu.
- Nie da się – powiedział chłopiec, wtulając w ramiona taty.

- Toni? – uszu chłopaka dobiegł znajomy głos, wyrywający go z głębokiego zamyślenia. Ze zdziwieniem stwierdził, że ma łzy w oczach, a słońce już dawno zaszło. Szybkim ruchem otarł oczy, z wymuszonym uśmiechem odwracając się w stronę Lii. – Wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona dziewczyna, przyglądając mu się badawczo.
- Tak, wszystko okej – skłamał, siląc się na choćby odrobinę naturalniejszy uśmiech.
- Zniknąłeś na bardzo długo – zauważyła blondynka, usiłując wyczytać cokolwiek z jego oczu. Jak zwykle jednak nie potrafiła niczego w nich dostrzec. – Zaczęliśmy się martwić.
- Niepotrzebnie, po prostu trochę się zamyśliłem – uspokoił ją Antonio, opierając plecami o barierkę tarasu. – To miasto chyba nienajlepiej na mnie wpływa. Za dużo tu niezbyt przyjemnych spraw – dodał, spuszczając wzrok.
- W tym mieszkaniu zamieszkaliście, jak przestałeś mieszkać z ojcem? – po chwili ciszy Lia postanowiła wprowadzić rozmowę na mniej przykre tory. Toni skinął głową w odpowiedzi.
- Wiele się tu wtedy działo – zaśmiał się, wracając myślami do najbardziej szalonych dni swojego życia. – Może wracajmy do reszty? – zaproponował, słysząc dochodzące z mieszkania głosy starych przyjaciół. – Nawet nie podejrzewałem, że aż tak się za nimi stęskniłem – przyznał z lekkim westchnięciem i sentymentalnym uśmiechem.
Lia spojrzała na niego, również wyginając usta w uśmiechu.
- Ciągle nie mogę się nadziwić, że taka przyjaźń może naprawdę istnieć – stwierdziła szczerze, spoglądając na obrączkę, błyszczącą na kciuki blondyna.
- Po prostu jesteśmy cholernymi szczęściarzami, którzy mają tak samo narąbane w głowie – Toni puścił oko dziewczynie, w duchu ponownie dziękując Bogu za ludzi, jakich postawił na jego drodze.
Kiedy Antonio i Lia wrócili do największego pokoju w mieszkaniu, Fran wyciągał z szafki jakieś teczki wszystkich rozmiarów i dość spore pudło.
- Wybacz, Toni, wiem, że mnie zabijesz, ale naprawdę nie mogłem tego wyrzucić – wyznał z miną pobitego szczeniaka, stawiając pakunki na stole.
- Co to niby jest? – blondyn z niemal przerażeniem spojrzał na przyjaciela, woląc nawet się nie zastanawiać, co znajduje się w pudle i teczkach. W jego przekonaniu mogło się tam znajdować niemal wszystko, co w różnym stopniu przywoływałoby bolesne, lub wstydliwe wspomnienia.
Pedro spojrzał na Toniego z wymownym uśmiechem.
- Różowe kajdanki Beatriz, które dała ci na pamiątkę po waszej…
Antonio spiorunował go wzrokiem, natychmiast zamykając mu usta. Pedro wyszczerzył niewinnie zęby, a Lia spojrzała na blondyna z zaskoczeniem.
- Ty jak coś walniesz… - Marga pokiwała głową z powątpiewaniem, uderzając Pedra w potylicę otwartą dłonią.
- Nie patrz tak na mnie, tylko otwórz – zachęcił blondyna Fran, uśmiechając się przyjaźnie.
Toni z niekrytą obawą wziął do ręki teczkę rozmiaru A1. Spoglądając podejrzliwie na przyjaciół otworzył ją i zaniemówił.
- Ja pierniczę – szepnął zszokowany, a jego oczy rozszerzyły się do rozmiarów przeciętnych porcelanowych spodków. – Skąd ty to wziąłeś?
- Z twojego mieszkania, które porzuciłeś parę miesięcy temu – Fran puścił mu oko ucieszony. – Myślałeś, że wyrzucę twoje dzieła? Nie ma mowy! Kiedyś zbijesz na nich fortunę, jak już będą wisieć w muzeach.
- Matko, ja zapomniałem, że w ogóle coś takiego namalowałem. W tych teczkach i pudle są wszystkie moje prace? – spojrzał z niedowierzaniem, mieszającym się z wdzięcznością na przyjaciela. Ten skinął tylko głową na znak potwierdzenia. – I zabrałeś je z mojego mieszkania, zamiast je wyrzucić? – upewnił się, odkładając jeden z obrazów, by wziąć do ręki kolejny.
- Piękne – Lia z niekrytym podziwem przyglądała się doskonałym liniom, uwiecznionym na płótnach. – Kto to? – spytała niepewnie, patrząc na portret, trzymany przez blondyna.
- Brisa – wyjaśnił cicho, tłumiąc gromadzące się w jego wnętrzu uczucia. Pamiętał dokładnie dzień, w którym pozowała mu, siedząc na ławce w jednym z parków Walencji. Była piękna pogoda, oczy dziewczyny błyszczały jeszcze mocniej, gdy odbijały się w nich promienie słońca. Uśmiechała się, patrzyła na niego z niezmienną miłością i czułością. Była szczęśliwa. Oboje byli.
Lia przygryzła lekko dolną wargę, spuszczając wzrok. Musiała przyznać, że Brisa była piękną kobietą, a przynajmniej taką uwiecznił ją Toni. Blondynka przyjrzała się czekoladowym oczom chłopaka, dostrzegając w nich ciągle żywą miłość do zmarłej dziewczyny. Ponownie uderzył w nią fakt, że on nigdy nie zapomni o szczęściu, jakie dała mu ona, ani o uczuciu, jakim się darzyli. Wiedziała, że jeszcze bardzo długo będzie żył wspomnieniami.

Posiadłość rodziny de Ayer, mieszcząca się na obrzeżach Walencji prawie wcale nie zmieniła się przez ostatnie trzy lata, kiedy to Antonio junior widział ją po raz ostatni. Jedynie parę roślin wystrzeliło w górę, próbując sięgnąć nieba. Z podwórka dochodziło to samo szczekanie psa, te same pędy winorośli oplatały ogrodzenie, te same drzewa szumiały w rytm wiatru. Czas zatrzymał się dla tego miejsca. Teraz, gdy po trzech długich, obfitych w najróżniejsze wydarzenia latach Toni przyglądał się tak dobrze znanym sobie murom rodzinnego domu, miał wrażenie, że wrócił do przeszłości. Ze ściśniętym sercem wpatrywał się w jedyne okno, w którym paliło się światło – okno sypialni jego rodziców. Pamiętał, jak jako mały chłopiec przybiegał do tego pokoju rano, budząc rodziców i ciągnąc ojca do stajni, aby zająć się końmi. Mama zawsze witała go czułym całusem i ciepłym spojrzeniem, a tata silnym uściskiem ojcowskich ramion. W tamtych czasach tworzyli zgodną, szczęśliwą rodzinę. Dopiero po latach wszystko zaczęło się psuć.
Chłopak zsiadł z motoru i zdjął kask, ważąc wszystkie za i przeciw. Chciał porozmawiać z ojcem, decyzję o przyjeździe w to miejsce podjął w jednej sekundzie, po rozmowie z Laurą. Dziewczyna opiekowała się swoją młodszą siostrą, odkąd ich mama zmarła, zostawiając je same z ojcem alkoholikiem. Po uzyskaniu pełnoletniości i podjęciu pracy, Laura wniosła sprawę do sądu, uzyskując prawa do opieki nad siostrą. Niedługo później ich ojciec poddał się leczeniu odwykowemu, które za pierwszym razem przerwał. Dziewczyna winiła się o jego przegraną. Postanowiła podać mu dłoń, dzięki czemu jej relacje z ojcem, teraz już od paru miesięcy trzeźwym, znacznie się polepszyły. Powoli znów zaczęli tworzyć wspierającą się rodzinę.
Antonio cieszył się szczęściem przyjaciółki, jednocześnie dostrzegając szansę dla własnej rodziny. Być może nie wszystko było stracone? Postanowił jeszcze raz zawalczyć.

Po trzech latach, pełnych tęsknoty za starszym synem i wyrzutów sumienia, Antonio senior wciąż nie mógł pogodzić się z przeszłością. Pamiętał ostatnią kłótnię z Tonim i wyraz jego oczu, kiedy wypowiedział trzy słowa, których żałował do dziś: „Wynoś się stąd, gówniarzu”. To była ostatnia rzecz, jaką jego syn usłyszał z jego ust. Mężczyzna nienawidził się za to. Nie potrafił jednak przełamać się i porozmawiać z nim, przyznać się do winy. Był zbyt dumny. Wolał w samotności przeżywać wewnętrzną burzę emocji, męczyć się z samym sobą i unikać swojego odbicia w lustrze, niż otwarcie przyznać się do błędu. Miał świadomość, jak głupie i dziecinne jest jego postępowanie. Każdego dnia walczył sam ze sobą, aby wreszcie skontaktować się z Tonim. I każdego dnia stawało się to coraz trudniejsze.
Antonio nie mógł pozbyć się poczucia, że zniszczył i stracił całą rodzinę. Od odejścia żony nie potrafił zaopiekować się należycie synami. Usprawiedliwiał się przed rodziną trudnym charakterem Toniego. A gdy chłopak, nie ze swojej winy, wyprowadził się z domu, mężczyzna zdał sobie sprawę, że zawiódł nie tylko jego, ale i kobietę, którą kochał ponad wszystko, która dała mu dwóch synów i poświęciła dla nich trzech większość swojego i tak zbyt krótkiego życia. Nie wybaczyłaby mu tego, co zrobił, ani tego, że nie potrafił tego naprawić.
Odejście Toniego pociągnęło za sobą dalsze konsekwencje. Antonio senior zaczął unikać kontaktów z resztą rodziny, pojawiał się i zapraszał tylko przy okazji największych świąt i uroczystości. Tradycja była ostatnim elementem, którego nie chciał zaniedbać, który przypominał mu człowieka, którym zwykł być dawno temu. Jego relacje z Raulem także z każdym dniem stawały się coraz gorsze. On także czuł żal do ojca. Doszło także do podziału w dalszej części rodziny – teoretycznie wszyscy, prócz Milagros, siostrzenicy Antonia, zgadzali się z nim i potępiali zachowanie Toniego. W praktyce wszyscy razem i każdy z osobna roztrząsali tę sprawę, zastanawiając się, jak wiele tak naprawdę winy jest w chłopaku, a ile w nich. Nikt jednak nie zrobił nic, by Antonio junior wrócił do rodzinnego domu, czy też chociaż chciał utrzymywać z nimi kontakt. Wszyscy, prócz Mili, zawiedli go.
Ciężkie westchnięcie wydobyło się z ust mężczyzny. Przetarł dłońmi twarz, na której czas zaczął już znaczyć swoje ślady. Tknięty dziwnym przeczuciem spojrzał w stronę okna, ociężale wstając z łóżka, na którym leżały bilety na premierę musicalu „No juegues con mi alma”. Powoli podszedł do zimnej szyby, wbijając wciąż doskonały wzrok w ciemność, pochłaniającą całe miasto.
- Mój Boże – szepnął z niedowierzaniem, przecierając oczy. – To… to niemożliwe – wyjąkał, wpatrując się w szczupłą postać, stojącą przy srebrnym motorze. Znał tę maszynę, należała do jednego z najlepszych przyjaciół Toniego. Natomiast ta postać… - Toni – do oczu mężczyzny automatycznie napłynęły łzy.

Serce chłopaka zabiło gwałtownie, po czym na chwilę całkiem zamarło. Nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Bez trudu rozpoznał sylwetkę ojca, stojącego jak zaklęty w oknie sypialni. Toni przełknął nerwowo ślinę, nie wiedząc, co zrobić. Walka w jego sercu rozgorzała na nowo. Chwilę, trwającą w jego odczuciu całą wieczność, wpatrywał się, jak czuł, w oczy ojca. Choć nie mógł tego widzieć, był pewien, że ich spojrzenia skrzyżowały się. Jego serce ścisnął ogromny żal, ból i tęsknota. Łzy cisnęły się pod zmęczone powieki, dłonie zaczęły drżeć.

Otarł łzy wierzchem dłoni, szybkim ruchem odwracając się od okna i wybiegając z pokoju. Nie zgasił nawet światła, choć od zawsze miał to w zwyczaju. Najszybciej, jak tylko mógł, zbiegał po schodach, chcąc jak najprędzej znaleźć się przy bramie wjazdowej, otworzyć ją i uścisnąć swojego pierworodnego syna. Ojcowskie serce przepełnione było tylko tym jednym pragnieniem – po trzech latach w końcu móc po prostu przytulić swoje dziecko. W tym momencie nie liczyło się żadne nieporozumienie.

Postać w oknie nagle zniknęła. Toni potrząsnął głową, jakby właśnie wybudził się z dziwnego amoku. Chwilę z nadzieją wpatrywał się w okno, czekając, aż zapanuje w nim ciemność, a chwilę później rozjaśniają szybki drzwi wejściowych. Jego ojciec nigdy nie zostawiał światła w pomieszczeniu, które opuszczał, natomiast zawsze zapalał je w tym, do którego wchodził. Jasność jednak wciąż gościła w sypialni rodziców chłopaka, uparcie nie chcąc zawitać nigdzie indziej. Blondyn pokiwał głową, wzdychając cicho. Usta wykrzywił w ironicznym uśmieszku, pełnym pogardy dla samego siebie. „Na co liczyłeś, głąbie?” spytał samego siebie w myślach, wsiadając na motor. Wściekły ryk silnika przeciął zalegającą ciszę, zaraz po nim rozległ się pisk palonej gumy.

Pchnął drzwi z całej siły, wypadając na podwórko, otaczające dom, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu, który wykwitł na jego twarzy na myśl, że zaraz zobaczy swojego syna. Szybkim krokiem ruszył w stronę bramy, a jego serce tańczyło dziki taniec. Jego uszu doszedł dźwięk silnika i pisk opon. Stanął jak zamurowany, rozglądając się nerwowo. Chwilę później biegł już w stronę miejsca, w którym widział postać syna. Gdy się tam znalazł, jedynym, co pozostało, były ślady opon. Jedyny dowód na to, że zmęczony wyrzutami sumienia i tęsknotą umysł mężczyzny nie zaczął płatać mu okrutnych figli. Antonio złapał się za głowę, z oddali słysząc jeszcze dźwięk odjeżdżającego motoru. Opadł na kolana, zanosząc się płaczem. Ponownie stracił swoją szansę.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Miasto umarłych


Wskazówki zegara, ociągając się niemiłosiernie, poruszały się po tarczy w rytm powoli upływających sekund, z których każda rozciągała się niemal do wieczności. Uciążliwe tykanie wypełniało pogrążony w mroku salon domu Antonia, wprowadzając atmosferę napawającą uczuciem niepewności i dziwnej melancholii.
Chłopak półleżał na kanapie, wbijając niewidzący wzrok gdzieś w przestrzeń. Minęły już prawie trzy miesiące, odkąd dostał się do obsady musicalu. Przez ten czas zmieniło się więcej, niż się spodziewał, udając się na casting. Zyskał nowych przyjaciół, wiele się nauczył. Nie tylko w kwestiach czysto profesjonalnych, ale także o kontaktach z innymi ludźmi, o ich uczuciach i zachowaniach.
Nieomal wplątał się w romans z Perlą, z którą dość często spotykał się po pracy, nie zauważając nawet, kiedy zaczęło mu na tych spotkaniach zależeć. Powoli w jej oczach zaczynał dostrzegać specjalne ciepło, błyski, pojawiające się jedynie w jego bliskim towarzystwie. Pamiętał dokładnie wyraz twarzy Consueli, kiedy i ona zorientowała się, co dzieje się między dwójką współpracowników. Sam nie wiedział, dlaczego poczuł wtedy dziwny ucisk w sercu, coś na kształt poczucia winy. Jeszcze gorzej jednak poczuł się, kiedy Lia wprost spytała go, czy czuje coś do Perli. Nie potrafił odpowiedzieć jej od razu, przez co niewymownie wściekł się na samego siebie. Po powrocie do domu tamtego dnia długo zastanawiał się, po co właściwie i dlaczego daje dziewczynie nadzieję na to, że ich znajomość, coraz bardziej zażyła, mogłaby się przerodzić w coś więcej, niż przyjaźń. Natychmiast też zadzwonił do brunetki, prosząc o spotkanie. Sądząc po wyrazie jej oczu, kiedy ją zobaczył, spodziewała się tego, co usłyszy. Jego słowa przyjęła spokojnie, życząc mu szczęścia i dziękując za szczerość. Nie przestali jednak widywać się po pracy, tym razem jednak jako dobrzy znajomi, zazwyczaj w większym towarzystwie.
Bardzo dobrze też Antonio rozumiał się z Savierem i Enrique, z którymi stworzyli znane w całej obsadzie trio zbuntowanych zgrywusów. Nikt nie miał szans nudzić się przy nich ani minuty, za co byli szczerze uwielbiani. Często w wygłupach towarzyszyła im June, kobieta dynamit o nieskończonej ilości pomysłów. Dość szybko utarło się, że jest jak siostra Toniego, co bardzo zbliżyło do siebie tę dwójkę oraz wciągnęło w braterski trójkąt Lię. Blondynka pogodziła się z myślą, że nigdy nie zdobędzie serca Antonia, ale dzięki siostrze nie zamierzała się poddawać, ani rezygnować z jak najbliższych i najczęstszych kontaktów z nim. Nie ulegało wątpliwości, iż to właśnie ona stała się mu najbliższa w obsadzie. Powoli i sukcesywnie kruszyła jego pancerz, okazując mu pełne zrozumienie, cierpliwość i oferując bezinteresowne wsparcie. Czuł się przy niej pewnie i bezpiecznie, podobnie jak ona przy nim. Nie brakowało też sytuacji, w których musiał jej bronić, czy w jakiś sposób pomóc. Nie była kobietą słabą, czy niemądrą, jednak bywała odrobinę niezdarna i dość porywcza, przez co wciąż potrzebowała kogoś, kto by nad tym zapanował i podał pomocną dłoń. Toni sprawdzał się w tej roli znakomicie. Jakimś niewyjaśnionym sposobem zawsze był tam, gdzie go potrzebowała.
Antonio wygiął usta w delikatnym uśmiechu. Ta dziewczyna z całą pewnością zagnieździła się w jego sercu i zajęła w nim specjalne miejsce. Coraz częściej zdarzało mu się myśleć o niej nie tylko jako przyjaciółce, czy siostrze, ale jako kobiecie. Zazwyczaj starał się jak najszybciej odgonić od siebie te myśli. Potrzebował spokoju, czasu i samotności.
Jak na złość jednak kobiety nie zamierzały pozwolić mu o sobie zapomnieć. Szczególnym przypadkiem w tej kwestii była Consuela. Blondyn pamiętał dokładnie rozmowę z nią zaraz po pierwszej imprezie całej obsady i incydencie z Niguelem. Następnego dnia spotkali się w jednym z miejskich parków. Dziewczyna przepraszała za swoje zachowanie i dziękowała mu za bezpieczny powrót do domu. Wyznała mu także, że naprawdę jej na nim zależy, ale nie będzie próbowała zdobyć go na siłę. Twierdziła, że rozumie, jak musi mu być ciężko po stracie ukochanej dziewczyny. Dotrzymanie obietnicy okazało się jednak ponad jej siły. Nie potrafiła przepuścić żadnej okazji, by z nim porozmawiać, spróbować zainicjować drobny flirt. Nie umiała też oddzielić pracy od prywatnych uczuć – we wszystkie sceny pocałunków, objęcia, taniec i każde słowo wkładała całe swoje serce, podsycając płomień, palący jej wnętrze. On udawał, że tego nie widzi, próbując zignorować jej zachowanie i przyjąć je najzupełniej obojętnie. Powoli mu się to udawało.
Wokół musicalu, tak jak Rodrigo zaplanował, zrobiło się mnóstwo medialnego szumu. Aktorzy udzielali wywiadów, pozowali w sesjach zdjęciowych razem z reżyserem, a teledysk uwertury stał się prawdziwym przebojem. Cała Hiszpania czekała na premierę „No juegues con mi alma”, najgłośniejszej sztuki ostatnich lat. Zdarzało się coraz częściej, że członkowie obsady zaczepiani byli na ulicach przez ludzi, proszących ich o autografy. Toni początkowo nabijał się z tego, sądząc, że to pewnie kilka nierozgarniętych nastolatek, całymi dniami czytających jedynie kolorowe magazyny. Ku jego zaskoczeniu, liczba takich osób wciąż rosła.
Chłopak zastanawiał się, czy w jego rodzinnym domu także pojawiły się czasopisma ze zdjęciami obsady, czy jego rodzina widziała już teledysk z jego udziałem. Był bardzo ciekaw, co myśleli, widząc na ekranie telewizora jego twarz. Miał nadzieję, że dojrzeli zmiany, jakie w nim zaszły. Wciąż miał nadzieję, że uda mu się z nimi porozumieć i pogodzić.
Okazja ku temu była niezmiernie bliska, bowiem następnego dnia Rodrigo zabierał swoich ludzi na koncert charytatywny w Walencji, na którym obsada miała po raz pierwszy zaprezentować się na żywo przed szeroką publicznością. Antonio nie czuł tremy przed występem. Nie mógł spać przez świadomość, że znów powróci do miasta, o którym, mimo tak wielu pięknych wspomnień, chciałby zapomnieć. Oczami wyobraźni widział twarze starych znajomych i rodziny, stojących pod sceną, patrzących na niego. Domyślał się wyrazu ich oczu, grymasów ich ust. Nie potrafił sobie wyobrazić tylko jednego – swojego ojca. Nie miał nawet złudzeń, że mężczyzna mógłby pojawić się na koncercie. Tym samym przecież musiałby przyznać się do błędu, a tego nigdy nie potrafił.

Krople deszczu uderzały z impetem w szyby autokaru. Antonio wpatrywał się zamglonym wzrokiem w krajobraz mijający w oddali. Nie miał pojęcia, jak długą już jadą, ani gdzie są. Nie chciał wracać do Walencji, nie chciał oglądać ulic tego miasta, ani spotykać znajomych ludzi. Bał się, czego dowiedzą się o nim nowi przyjaciele, z czym przyjdzie mu się ponownie zmierzyć. Z drugiej jednak strony pocieszała go myśl o możliwości odwiedzenia cmentarza, na którym spoczywały najbliższe mu osoby. Serce chłopaka ścisnął żal. Tak bardzo pragnął mieć ich przy sobie.
W pewnym momencie poczuł dotyk delikatnej dłoni na ramieniu. Zdezorientowany odwrócił się w stronę siedzącej obok dziewczyny, spoglądającej na niego zmartwionym wzrokiem.
- Coś się stało? Jesteś strasznie nieobecny – spojrzała w jego oczy z troską, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.
- Przepraszam, nie jestem dziś najlepszym kompanem podróży – uśmiechnął się blado, spuszczając wzrok i przyglądając się swoim kolanom.
- Nie cieszysz się, że wracasz do rodzinnego miasta? – Lia poprawiła się w fotelu, zwracając w jego kierunku.
- Nie bardzo – westchnął. Podniósł wzrok na jej błękitne tęczówki. Jak zwykle odnalazł w nich te iskierki, ogrzewające jego obolałe serce. – Wcale nie mam ochoty tam wracać. Wiele się tam stało.
- A rodzina, przyjaciele? Przecież są tam, prawda? – spytała ściszonym, łagodnym głosem. Toni westchnął głęboko.
- Przyjaciele jak najbardziej – odpowiedział wymijająco.
- A rodzina? – tym razem Lia postanowiła nie dać za wygraną. Nie mogła znieść tego, jak bardzo się męczył.
- Powiedzmy, że od śmierci mamy nie mam z nimi dobrego kontaktu. Od trzech lat z nikim z nich nie rozmawiałem. Jedynie z Mili, no i ostatnio z młodym – wyjaśnił, wpatrując się w swoje buty. Tęsknota i poczucie samotności powróciły jeszcze raz.
- Trzy lata? – wyjąkała dziewczyna, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma. Nie mogła tego zrozumieć, ani sobie wyobrazić. Sama miała wyjątkowo zgodną rodzinę, z którą za nic w świecie nie chciałaby stracić kontaktu. Nie wiedziała też, co musiałoby się stać, by oni odwrócili się od niej. – Ale… ale jak to?
- Normalnie. Właściwie się im nie dziwię, że mieli mnie dość – szepnął, czując, jak łzy powoli zaczynają spływać do oczu. Zacisnął wargi, wbijając wzrok w przestrzeń za oknem.
- Hej gołąbki, co tak szepczecie? – usłyszeli obok siebie wesoły głos Rodriga, patrzącego na nich z szerokim uśmiechem na twarzy, pooranej nielicznymi zmarszczkami. – Nie liczcie na jeden pokój w hotelu – dodał ze śmiechem, unosząc wymownie brwi.
- No wiesz, dla nas wyjątku nie zrobisz? – Antonio posłał mu zawiedzione spojrzenie. Lia zaskoczona wpatrywała się w odmienioną nagle twarz blondyna, jakby widziała go po raz pierwszy. Nie mogła poukładać sobie w głowie, jak w przeciągu kilku zaledwie sekund jego oczy mogły tak zmienić swój wyraz. Poczuła dziwny lęk. Jak nigdy wcześniej dotarło do niej, że wcale go nie zna. Ktoś delikatnie położył dłoń na jej przedramieniu. Odwróciła wzrok w stronę Toniego, który teraz patrzył na nią z dziwnym smutkiem.
- Wszystko ci wyjaśnię na miejscu – powiedział cicho, z nikłym uśmiechem. Skinęła lekko głową, wykrzywiając usta w grymasie zrozumienia i współczucia.
- Jesteśmy! – zawołał uradowany Rodrigo, gdy autokar zatrzymał się na parkingu. Z radością dziecka wyskoczył przez na wpół dopiero otwarte drzwi, wciągając głęboko powietrze w płuca. – Pojutrze nasz wielki dzień – zawołał do wysiadających aktorów i tancerzy. – A teraz szybko na próbę. Wieczór macie wolny. Toni i Perla pewnie będą chcieli zobaczyć się z rodziną, w końcu to wasze miasto, prawda? – spytał z ojcowskim uśmiechem, po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku budynku, w którym miała odbyć się pierwsza próba.

Szedł długą alejką, otoczoną wysokimi, rozłożystymi drzewami, których liście kołysały się melancholijnie w rytmie wyznaczonym przez podmuchy wiatru. Nie zauważał kropel deszczu, przedzierających się między włóknami jego koszuli, ani chłodu, ziębiącego nieosłonięte niczym ręce i szyję. Zignorował ból, który promieniował z poranionych palców. W dłoni ściskał herbacianą różę, której kolce wbijały się w skórę. Znał na pamięć drogę, którą przemierzał. Zwykle pojawiał się tam późnym wieczorem, lub nocą, kiedy miał pewność, że nikt nie zakłóci tych kilku chwil, spędzonych nad grobem jego największych nadziei.
Usiadł na ławce, pokrytej błyszczącymi kroplami deszczu. Nieśmiało podniósł wzrok na płytę z ciemnego marmuru, na której widniały starannie wyryte napisy. Kilka cyfr, litery układające się w dwa nazwiska. Wszystko dokładnie wykaligrafowane złotą, prostą czcionką. Tylko to pozostało z jego marzeń i planów. Jego serce zadrżało z bólu, wciąż nie mogąc pogodzić się z rzeczywistością. Oczami wyobraźni znów mimowolnie wygrawerował w czarnym marmurze swoje nazwisko, poprzedzające dwie daty, stanowiące klamrę czasową, zamykającą jego życie w kilku liczbach. Szybko odgonił od siebie te myśli. Ona nie chciałaby twojego cierpienia – przekonywał cichy głosik w jednym z zakamarków umysłu. „Zbyt długo mnie tu nie było” westchnął w duchu, przyglądając się zimnym kroplom, odbijającym się od czarnego kamienia, oddzielającego go od dawnego życia, od szczęścia. „Chciałem uciec, nauczyć się żyć jeszcze raz. Nie chciałem zapomnieć, ale wrócić do świata żywych. Cieszyć się tym, co mam i co mógłbym mieć. Spełnić marzenia. Tak, jak ci obiecałem. Wiesz, udało mi się dostać do obsady musicalu Rodriga Caveza. Nawet gram główną rolę. Tak, wiem, że nigdy nie wątpiłaś, że mi się uda” wygiął usta w delikatnym uśmiechu. „Gram takiego samego dupka, jakim jestem. Nie zaprzeczaj, wiem, jak jest. Znalazłem naprawdę wiele analogii między mną i Aliriem. Obaj na przykład nie potrafimy docenić tego, co chce nam dać osoba, która kocha nas mimo wszystko. Tak bardzo bym chciał, żebyś mi wybaczyła. Żebyście oboje mi wybaczyli. Tęsknię za wami. I tak, wiem, że nie wolno mi się poddawać i usiłuję tego nie robić. W sumie jest coraz lepiej, choć wciąż to nie łatwe. Ale idę do przodu. Pogodziłem się z Raulem, przyjechał do mnie pod koniec czerwca, przeprosił. Dużo lepiej mi z tym. Ciągle nie rozmawiałem z ojcem. Wysłałem mu bilety na premierę, choć wątpię, by się pojawił. Nie mam siły się łudzić. Mam tylko nadzieję, że nie będzie utrudniał przyjazdu młodemu. Kurczę, czuję się, jakbym dopiero wczoraj poszedł na casting, a tu premiera za parę dni. Póki co nie czuję tremy i wcale nie jest tak, że tylko tak mówię” uśmiechnął się lekko, oczami wyobraźni widząc jej powątpiewające, rozbawione spojrzenie, które zawsze posyłała mu, gdy zapewniał, że się czymś nie przejmuje. „Chciałbym, żebyście byli na widowni. Chociaż nie jestem pewien, czy byłabyś zadowolona, widząc niektóre sceny…” omal nie roześmiał się, wspominając sposób, w jaki odnosiła się do niego, kiedy była zazdrosna. Westchnął, po raz kolejny uświadamiając sobie, ile razy ją krzywdził. „Tak wiele chciałbym ci powiedzieć. Wiem, że nigdy nie potrafiłem tego okazać, ale byłaś dla mnie całym światem. I wiem, że zbyt rzadko to mówiłem, ale kochałem cię bardziej, niż mogłem sobie wyobrazić. Oddałbym wszystko, żeby cofnąć czas. Wiem, że to moja wina, że nie dałem ci wystarczającego wsparcia. Przepraszam” spuścił wzrok, czując słone łzy, zbierające się pod zmęczonymi powiekami. Zamrugał szybko, chcąc się ich pozbyć.
Usłyszał za sobą ciche kroki. Ktoś stanął obok i położył dłoń na jego ramieniu. Toni odwrócił się i podniósł wzrok, napotykając spojrzenie błękitnych tęczówek, pełnych zrozumienia i współczucia. Uśmiechnął się ledwo zauważalnie. Przy niej nie musiał już kryć się ze swoimi uczuciami. Lia i tak by je odgadła.
- Przeszkadzam? – spytała nieśmiało, ochraniając go swoim parasolem przed coraz gęściej padającym deszczem.
- Nie – odpowiedział również ściszonym głosem, wykrzywiając usta z wdzięcznością i wracając wzrokiem do czarnego nagrobka. Dziewczyna usiadła obok niego, ignorując krople wody, moczące jej dżinsy.
- Brisa – szepnęła, spoglądając na złote litery. – Śliczne imię.
- Kiedyś mi się nie podobało – przyznał Antonio, unosząc lekko kąciki ust w sentymentalnym wyrazie. – A ona działała mi na nerwy. Leży tu ktoś z twoich bliskich?
- Wujek, alejkę dalej – wyjaśniła. – Mąż ciotki Donelli.
- Pamiętam go. Często pomagał w organizowaniu różnych rzeczy w szkole. I zawsze się uśmiechał – dodał, przywołując obraz męża swojej byłej wychowawczyni. Lia skinęła lekko głową, delikatnie się uśmiechając. Zapadła cisza, nie krępująca żadnego z nich.
- Opowiesz mi kiedyś o niej? – szepnęła blondynka po dłuższej chwili ciszy, spoglądając na jego  profil.
- A co chcesz wiedzieć? – odpowiedział pytaniem, odwracając się w jej stronę. Poczuła mocny skurcz w żołądku, kiedy spojrzała w jego oczy, przepełnione smutkiem i tęsknotą, zżerającymi go od środka. Jednocześnie wydał jej się zupełnie bezbronny. Ze zdziwieniem i swego rodzaju radością zrozumiała, że w końcu dał jej szansę, by mogła wkraść się do świata jego duszy i choćby częściowo poznała przyczynę, dla której ten świat wypełnia mrok. Poczuła, że naprawdę jej zaufał.
- Jaka była? – zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej na myśl. Wciąż mówiła cichym, łagodnym głosem, nie chcąc go spłoszyć.
Antonio uśmiechnął się delikatnie. Grymas jego ust stanowił przerażający kontrast dla oczu, których smutek pogłębił się jeszcze bardziej.
- Była cudowną kobietą i wspaniałym człowiekiem – w jego głosie wyczuła nutkę goryczy, gnieżdżącej się w młodym, złamanym sercu. – Była niesamowicie wyrozumiała i potrafiła wybaczać. Nawet wtedy, kiedy na to zupełnie nie zasługiwałem. Była aniołem – szepnął, wbijając wzrok w trzymaną w dłoniach różę. – Kochała mnie bezwarunkowo i była przy mnie nawet wtedy, a raczej zwłaszcza wtedy, kiedy najbardziej ją odpychałem. Wiele się od niej nauczyłem. Wiesz, czasem myślałem, że jest zwyczajnie nieludzko naiwna – uniósł prawy kącik ust, w duchu przeklinając samego siebie. – A ona po prostu była wytrwała i cierpliwa. Wierzyła we mnie, jako jedna z nielicznych. Potrafiła dostrzec we mnie to, czego sam nie widziałem, albo chciałem usilnie ukryć. Biło od niej takie ciepło i spokój – na chwilę zawiesił głos, jakby próbując poczuć jej bliskość jeszcze raz, ożywiając wszystkie dobre wspomnienia. – Wystarczyło jej jedno spojrzenie, żeby świat nabrał kolorów. Miała piękny uśmiech – dodał z lekkim rozmarzeniem. – Lubiła deszcz, zwłaszcza dźwięk kropel, odbijających się od parapetu. Jak była ulewa, siadała w kuchni przy oknie, okrywała się kocem i piła kakao – w czekoladowych oczach zabłyszczało wzruszenie. Zaśmiał się delikatnie do wspomnień, kalecząc dłoń kolcem róży. – Za to bała się burzy. Przy najmniejszym grzmocie przybiegała do mnie. Kochała dzieci i zwierzęta – dodał  po krótkiej chwili ciszy. – Marzyła o pracy w stadninie i o dużej rodzinie. I właśnie rodzina była dla niej zawsze najważniejsza. Nigdy nie pozwalała mi powiedzieć złego słowa o Niguelu, choć sama wolała o nim nie pamiętać. Byłem cholernym szczęściarzem, że na nią trafiłem. Nie zasługiwałem na nią. Powinna była poznać kogoś, kto by o nią lepiej zadbał. Pewnie żyłaby do dziś i byłaby szczęśliwa. A tak… - urwał, wzdychając z bezradności.
- A ja myślę, że ona nie chciałaby poznawać nikogo innego ani żyć bez ciebie – odezwała się Lia, a jej drżący głos zdradzał potężne wzruszenie. Nie rozumiała wszystkiego, o czym mówił, ale ton jego głosu i wyraz oczu zdradzały wszystkie uczucia, kłębiące się w jego wnętrzu.
- Długo byliście razem? – spojrzała na niego niepewnie, z głębokim współczuciem.
- Niecałe dwa lata. Z żadną dziewczyną tyle nie byłem – odpowiedział, przenosząc na nią już spokojniejszy wzrok. – Trochę żałuję, że moja rodzina jej nie poznała – dodał z dalekim żalem.
- Co się właściwie stało między tobą i twoją rodziną? – przyjrzała mu się uważniej, mając nadzieję, że nie zadaje zbyt wiele pytań. On uśmiechnął się gorzko.
- Wiele rzeczy. Nigdy nie byłem posłusznym chłopcem i źle się to dla mnie skończyło – Toni z  namaszczeniem położył różę na płycie z czarnego marmuru, chwilę przyglądając się jej w milczeniu. – Właściwie podstawą tego wszystkiego jest to, że moja rodzina jest bardzo, ale to bardzo przywiązana do tradycji. Dom, w którym się wychowywałem, należał do mojej rodziny od całych wieków, razem z sadem oliwnym, polami winogron i tak dalej. Mój ojciec był jedynym synem moich dziadków, więc on odziedziczył to wszystko, by potem przekazać to mnie. Od dziecka pomagałem mu przy pracy, uczyłem się wszystkiego, co powinienem wiedzieć, aby zachować jakość owoców, dobrze zająć się końmi. Tylko że ja miałem też inne marzenia. To nie tak, że chciałem olać rodzinne tradycje i nigdy nie wrócić do tego domu. Po prostu chciałem też spróbować innego życia, rozwijać inne pasje. Pech chciał, że powiało mnie w stronę spraw bardziej artystycznych. Ojciec na początku mnie wspierał, był dumny, że jestem dobry w tańcu, czy że nieźle mi idzie w muzyce. Zawsze lubił, jak coś rysowałem. Moja mama była wniebowzięta i z całych sił mnie wspierała, sama z resztą zaproponowała mi szkołę tańca, podsunęła tę szkołę średnią, do której poszedłem. Tata był już średnio z tego zadowolony. Oczywiście powtarzał mi, że na pewno się tam dostanę, próbował mi pomóc, ale miałem wrażenie, że wcale tego nie chciał. Potem miał nadzieję, że będę architektem, a ja mu wyskoczyłem z teatrem, tańcem, śpiewem. Tłumaczył mi, że niszczę sobie przyszłość.
- Pewnie bał się, że nie będziesz miał szczęścia – zauważyła Lia, patrząc na niego współczująco. – To jednak nie jest łatwy kawałek chleba.
- Wiem. I wiem, że się martwił. Ale wtedy miałem jedynie poczucie, że chce za bardzo ingerować w moje życie – Toni westchnął lekko. – Potem mama się rozchorowała. Coraz częściej kłóciłem się z ojcem, przestaliśmy ze sobą normalnie rozmawiać. A mama próbowała to naprawić. Chyba było już za późno, żebyśmy mogli dojść do porozumienia. Ani ojciec, ani ja nie byliśmy dobrzy w przyznawaniu się do winy i obaj byliśmy nieziemsko uparci. Miałem wtedy jakieś trzynaście, czternaście lat, masę pomysłów i przeświadczenie, że ojciec chce być moim wrogiem. Stan mamy się pogarszał, a on widział winę we mnie. Zabawne, zawsze wszystko musi być moją winą – chłopak wygiął usta w gorzkim grymasie. Lia spojrzała na niego ze współczuciem, ale nie odezwała się. Wiedziała, że nie odnajdzie odpowiednich słów, a nie chciała zrazić go pustymi frazesami. – Faktycznie mieli ze mną coraz więcej problemów. Nawet zdarzyło mi się wracać do domu w towarzystwie policji… - zawiesił na chwilę głos, jakby dając Lii czas na przetrawienie jego słów i podjęcie decyzji o wycofaniu się. Ona jednak wytrwale patrzyła na niego w niezmienną troską, wymalowaną w błękitnych oczach. Wziął głębszy oddech i kontynuował swoją opowieść. – Nie miałem towarzystwa takiego, jakie by sobie wymarzyli dla mnie rodzice. Zacząłem palić, chodzić na imprezy. Zwyczajnie uciekałem od wyrzutów ojca, może chciałem dać mu do tego powody, żeby nie obrywać za niewinność. Nie miałem też problemów w kwestii dziewczyn i nie powiem, żebym z tego nie korzystał. Ojciec widział wiele więcej, niż wtedy mi się wydawało. To samo mama. Zmarła, jak miałem piętnaście lat, mówiąc mi, że jest ze mnie dumna i wierzy, że będę dobrym człowiekiem – ponownie przerwał, dając sobie chwilę na uspokojenie rozkołatanego serca. Nigdy nikomu o tym wszystkim nie opowiadał i nie sądził, że będzie potrafił wyrzucić z siebie tak wiele wspomnień w jednej rozmowie. Kątem oka zauważył, jak Lia ociera oczy wierzchem dłoni. Westchnął, jeszcze raz otwierając usta. – Ojciec całkiem się załamał, Raul też nie mógł znaleźć sobie miejsca. Ciągle starał się przebywać z babcią. Tata się izolował. Czułem się cholernie samotny. Miałem wrażenie, że odeszła jedyna osoba w mojej rodzinie, która naprawdę szczerze mnie wspierała. Reszta przychylała się do zdania ojca. Według nich marnowałem swoje życie i wpędzałem matkę do grobu. Zacząłem jeszcze bardziej uciekać w imprezy i używki. Do domu wracałem w nienajlepszym stanie – podrapał się po głowie z krzywą miną, wspominając, a raczej ponownie zastanawiając się, jakim sposobem trafiał do domu. – Zaczęły się jeszcze większe awantury. Kończąc szesnaście lat znalazłem pracę w warsztacie ojca mojego przyjaciela, Frana. Szedłem tam zawsze po szkole. Ojciec wystraszył się, że robię się zbyt niezależny i robił mi jeszcze większe wyrzuty i piekło w domu. Wcale nie chciałem tam wracać, coraz częściej więc nocowałem gdzieś po mieście, u znajomych, u dziewczyn, w pracy. W końcu się dorobiłem i wywalił mnie z domu. Miałem siedemnaście lat i zdecydowanie przerośnięte ego.
- Mój Boże, co wtedy ze sobą zrobiłeś? – Lia zasłoniła dłonią usta, nie mogąc tego wszystkiego ogarnąć myślami. Współczuła Toniemu, jednocześnie rozumiejąc jego rodziców. Jej serce biło wiele szybciej, niż normalnie, a do oczu cisnęły się łzy. Nie miała pojęcia, jak mogłaby mu pomóc, choć tak bardzo tego chciała.
- Zamieszkałem z Pedrem, Laurą i Margą – wyjaśnił blondyn, przywołując obrazy tamtych dni. – Wynajęliśmy małe mieszkanie blisko centrum. Szczerze mówiąc na początku było mi tam świetnie. Nikt nie starał się mnie kontrolować, nikt nie robił wymówek. Oczywiście dziewczyny zawsze znalazły powód, żeby się o mnie martwić, ale to akurat było miłe – zaśmiał się szczerze, niemal natychmiast poważniejąc. – W sumie się im nie dziwię, sam bym się o siebie martwił. Właściwie wcale nie było mnie w domu. Rano szkoła, potem praca, potem naprawdę szalone imprezy, w między czasie druga praca w szkole tańca. I tak płynął dzień za dniem, nic pasjonującego.
- Kiedy ty jadłeś i spałeś? Jak ty przeżyłeś przy takim trybie życia? – Lia spojrzała na niego z przerażeniem i niedowierzaniem. W głowie nie mieściło się jej już nic z tego, co do niej mówił.
- Sam się temu dziwię – przyznał chłopak. – Ale musiałem. Musiałem zarobić, musiałem się uczyć, a imprez nie potrafiłem sobie odmówić. Byłem zbyt głupi na to. U znajomych zawsze się coś działo, zawsze mogłem odreagować całodzienny stres, znaleźć kogoś.
- Jak długo tak żyłeś?
- Jakieś półtorej roku. Potem Brisa sprowadziła mnie na ziemię.
- I nic ci się przez ten czas nie stało?
- Oczywiście, że się stało. Był taki tydzień, w trakcie którego spałem w sumie może trzy godziny. Przygotowywaliśmy się do turnieju tanecznego. Musiałem pracować nad własnym, solowym układem, układem mojej grupy i przygotować grupę dzieciaków do ich występu. Do tego w warsztacie też się nie obijałem, a w szkole jak zawsze było dużo do roboty. A i od imprez nie stroniłem. Szczerze powiedziawszy do szkoły rano trafiałem nie do końca trzeźwy – uzupełnił niezbyt chętnie, samemu kręcąc głową z powątpiewaniem. Czuł się, jakby opowiadał o zupełnie innym człowieku, o kimś obcym. – Efekt był taki, że z niedzielnej imprezy wywiozła mnie karetka na sygnale – dodał, z miną niewiniątka drapiąc się po karku. – Chyba dodatkowo przesadziłem z ziołem – mruknął, choć wcale nie miał zamiaru mówić tego na głos. – Mówiąc krótko, byłem totalnym gnojkiem, mającym głęboko w dupie jakiekolwiek wartości. Prócz przyjaźni. Próbowałem porozumieć się z ojcem, ale on nie chciał o mnie słyszeć. Wcale mu się nie dziwię, nie dawałem mu powodów do dumy. Tylko utwierdzałem w przekonaniu, że nie jestem wiele wart.
- Jesteś – powiedziała stanowczo Lia, kiedy zamknął usta. Mimo całego mętliku w głowie i wciąż mnożących się pytań, wiedziała, że ma obok siebie wyjątkowego człowieka, który zagubił się gdzieś w swojej życiowej drodze, by później od nowa się odnaleźć i naprawiać swoje błędy. Była też święcie przekonana, że nie powiedział jej wszystkiego. W układance brakowało paru elementów. Wciąż zastanawiała się, jakim sposobem związał się z dziewczyną taką, jak Brisa, nie mającą, z tego, co mówił, nic wspólnego z życiem, jakie wiódł. Nie rozumiała też, dlaczego dziewczyna popełniła samobójstwo i dlaczego Antonio uparcie twierdzi, że to jego wina. Nie chciała jednak pytać już o nic więcej tego wieczora. Usłyszała od niego wiele więcej, niż się spodziewała. – Nie każdy potrafi dostrzec swoje błędy i się zmienić. Liczy się to, kim jesteś teraz. Poza tym, jaka sztuka być porządnym człowiekiem, jeśli nigdy nie zboczyło się z jakiejś wytyczonej drogi i jeśli nigdy nie wytyczało się jej samemu?
- Ładnie powiedziane – uśmiechnął się, spoglądając w jej twarz. – Dziękuję – dodał po chwili ciszy. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Za co?
- Za to, że tu jesteś i że chciałaś mnie wysłuchać. To jednak prawda, że czasem dobrze się wygadać – powiedział, bawiąc się obrączką na prawym kciuku.
- Zawsze chętnie cię wysłucham – posłała mu ciepły, podnoszący na duchu uśmiech. – Od tego są przyjaciele, prawda?
- Prawda – przyznał, spoglądając w ciemniejące niebo, na którym chmury powoli się rozpraszały. – Późno się robi. Obiecałem Franowi, że do niego wpadnę jeszcze dziś. Będzie też reszta. Może pojedziesz ze mną? Nie poznałaś Frana i Laury.
- Bardzo chętnie, jeśli nie będę wam przeszkadzać w niczym – blondynka ponownie uśmiechnęła się, tym razem nieco nieśmiało. Toni pokiwał głową ze zrezygnowaniem.
- Zapamiętaj: jeśli coś ci proponuję, to znaczy, że NIE będziesz przeszkadzać. I więcej mi nie wyskakuj z takimi tekstami – patrząc w jej oczy, zagroził wskazującym palcem. Zaśmiała się lekko, przyjmując jego słowa do świadomości. Wstała na równi z nim, jeszcze raz spoglądając na grób kobiety, którą kochał ponad życie. W myślach pomodliła się za nią i za spokój dla serca Antonia. Chwilę później razem z nim wsiadła na motor, który pożyczył od Pedra. Objęła jego tors i oparła twarz o jego plecy, wpatrując się w mijające ulice Walencji. Mogła sobie jedynie wyobrazić, ile wspomnień i emocji chłopaka zawierało się w każdym zakamarku tego wielkiego miasta, z którego uciekł niecałe cztery miesiące wcześniej. Westchnęła cicho, przymykając ciężkie powieki. Czuła, że spotkanie z jego przyjaciółmi zapamięta na bardzo, bardzo długo.