Wskazówki
zegara, ociągając się niemiłosiernie, poruszały się po tarczy w rytm powoli
upływających sekund, z których każda rozciągała się niemal do wieczności.
Uciążliwe tykanie wypełniało pogrążony w mroku salon domu Antonia, wprowadzając
atmosferę napawającą uczuciem niepewności i dziwnej melancholii.
Chłopak
półleżał na kanapie, wbijając niewidzący wzrok gdzieś w przestrzeń. Minęły już prawie trzy miesiące, odkąd dostał się
do obsady musicalu. Przez ten czas
zmieniło się więcej, niż się spodziewał, udając się na casting. Zyskał nowych
przyjaciół, wiele się nauczył. Nie tylko w kwestiach czysto profesjonalnych,
ale także o kontaktach z innymi ludźmi, o ich uczuciach i zachowaniach.
Nieomal wplątał się w romans z Perlą, z którą dość
często spotykał się po pracy, nie zauważając nawet, kiedy zaczęło mu na tych
spotkaniach zależeć. Powoli w jej oczach zaczynał dostrzegać specjalne ciepło,
błyski, pojawiające się jedynie w jego bliskim towarzystwie. Pamiętał dokładnie
wyraz twarzy Consueli, kiedy i ona zorientowała się, co dzieje się między
dwójką współpracowników. Sam nie wiedział, dlaczego poczuł wtedy dziwny ucisk w
sercu, coś na kształt poczucia winy. Jeszcze gorzej jednak poczuł się, kiedy
Lia wprost spytała go, czy czuje coś do Perli. Nie potrafił odpowiedzieć jej od
razu, przez co niewymownie wściekł się na samego siebie. Po powrocie do domu
tamtego dnia długo zastanawiał się, po co właściwie i dlaczego daje dziewczynie
nadzieję na to, że ich znajomość, coraz bardziej zażyła, mogłaby się przerodzić
w coś więcej, niż przyjaźń. Natychmiast też zadzwonił do brunetki, prosząc o
spotkanie. Sądząc po wyrazie jej oczu, kiedy ją zobaczył, spodziewała się tego,
co usłyszy. Jego słowa przyjęła spokojnie, życząc mu szczęścia i dziękując za
szczerość. Nie przestali jednak widywać się po pracy, tym razem jednak jako
dobrzy znajomi, zazwyczaj w większym towarzystwie.
Bardzo dobrze też Antonio rozumiał się z Savierem i
Enrique, z którymi stworzyli znane w całej obsadzie trio zbuntowanych
zgrywusów. Nikt nie miał szans nudzić się przy nich ani minuty, za co byli
szczerze uwielbiani. Często w wygłupach towarzyszyła im June, kobieta dynamit o
nieskończonej ilości pomysłów. Dość szybko utarło się, że jest jak siostra
Toniego, co bardzo zbliżyło do siebie tę dwójkę oraz wciągnęło w braterski
trójkąt Lię. Blondynka pogodziła się z myślą, że nigdy nie zdobędzie serca
Antonia, ale dzięki siostrze nie zamierzała się poddawać, ani rezygnować z jak
najbliższych i najczęstszych kontaktów z nim. Nie ulegało wątpliwości, iż to
właśnie ona stała się mu najbliższa w obsadzie. Powoli i sukcesywnie kruszyła
jego pancerz, okazując mu pełne zrozumienie, cierpliwość i oferując
bezinteresowne wsparcie. Czuł się przy niej pewnie i bezpiecznie, podobnie jak
ona przy nim. Nie brakowało też sytuacji, w których musiał jej bronić, czy w
jakiś sposób pomóc. Nie była kobietą słabą, czy niemądrą, jednak bywała
odrobinę niezdarna i dość porywcza, przez co wciąż potrzebowała kogoś, kto by
nad tym zapanował i podał pomocną dłoń. Toni sprawdzał się w tej roli
znakomicie. Jakimś niewyjaśnionym sposobem zawsze był tam, gdzie go
potrzebowała.
Antonio wygiął usta w delikatnym uśmiechu. Ta
dziewczyna z całą pewnością zagnieździła się w jego sercu i zajęła w nim
specjalne miejsce. Coraz częściej zdarzało mu się myśleć o niej nie tylko jako
przyjaciółce, czy siostrze, ale jako kobiecie. Zazwyczaj starał się jak
najszybciej odgonić od siebie te myśli. Potrzebował spokoju, czasu i
samotności.
Jak na złość jednak kobiety nie zamierzały pozwolić mu
o sobie zapomnieć. Szczególnym przypadkiem w tej kwestii była Consuela. Blondyn
pamiętał dokładnie rozmowę z nią zaraz po pierwszej imprezie całej obsady i
incydencie z Niguelem. Następnego dnia spotkali się w jednym z miejskich
parków. Dziewczyna przepraszała za swoje zachowanie i dziękowała mu za
bezpieczny powrót do domu. Wyznała mu także, że naprawdę jej na nim zależy, ale
nie będzie próbowała zdobyć go na siłę. Twierdziła, że rozumie, jak musi mu być
ciężko po stracie ukochanej dziewczyny. Dotrzymanie obietnicy okazało się
jednak ponad jej siły. Nie potrafiła przepuścić żadnej okazji, by z nim
porozmawiać, spróbować zainicjować drobny flirt. Nie umiała też oddzielić pracy
od prywatnych uczuć – we wszystkie sceny pocałunków, objęcia, taniec i każde
słowo wkładała całe swoje serce, podsycając płomień, palący jej wnętrze. On
udawał, że tego nie widzi, próbując zignorować jej zachowanie i przyjąć je
najzupełniej obojętnie. Powoli mu się to udawało.
Wokół musicalu, tak jak Rodrigo zaplanował, zrobiło
się mnóstwo medialnego szumu. Aktorzy udzielali wywiadów, pozowali w sesjach
zdjęciowych razem z reżyserem, a teledysk uwertury stał się prawdziwym
przebojem. Cała Hiszpania czekała na premierę „No juegues con mi alma”, najgłośniejszej
sztuki ostatnich lat. Zdarzało się coraz częściej, że członkowie obsady
zaczepiani byli na ulicach przez ludzi, proszących ich o autografy. Toni
początkowo nabijał się z tego, sądząc, że to pewnie kilka nierozgarniętych
nastolatek, całymi dniami czytających jedynie kolorowe magazyny. Ku jego
zaskoczeniu, liczba takich osób wciąż rosła.
Chłopak zastanawiał się, czy w jego rodzinnym domu
także pojawiły się czasopisma ze zdjęciami obsady, czy jego rodzina widziała
już teledysk z jego udziałem. Był bardzo ciekaw, co myśleli, widząc na ekranie
telewizora jego twarz. Miał nadzieję, że dojrzeli zmiany, jakie w nim zaszły. Wciąż
miał nadzieję, że uda mu się z nimi porozumieć i pogodzić.
Okazja ku temu była niezmiernie bliska, bowiem
następnego dnia Rodrigo zabierał swoich ludzi na koncert charytatywny w
Walencji, na którym obsada miała po raz pierwszy zaprezentować się na żywo
przed szeroką publicznością. Antonio nie czuł tremy przed występem. Nie mógł
spać przez świadomość, że znów powróci do miasta, o którym, mimo tak wielu
pięknych wspomnień, chciałby zapomnieć. Oczami wyobraźni widział twarze starych
znajomych i rodziny, stojących pod sceną, patrzących na niego. Domyślał się
wyrazu ich oczu, grymasów ich ust. Nie potrafił sobie wyobrazić tylko jednego –
swojego ojca. Nie miał nawet złudzeń, że mężczyzna mógłby pojawić się na
koncercie. Tym samym przecież musiałby przyznać się do błędu, a tego nigdy nie
potrafił.
Krople deszczu uderzały z impetem w szyby autokaru. Antonio
wpatrywał się zamglonym wzrokiem w krajobraz mijający w oddali. Nie miał
pojęcia, jak długą już jadą, ani gdzie są. Nie chciał wracać do Walencji, nie
chciał oglądać ulic tego miasta, ani spotykać znajomych ludzi. Bał się, czego
dowiedzą się o nim nowi przyjaciele, z czym przyjdzie mu się ponownie zmierzyć.
Z drugiej jednak strony pocieszała go myśl o możliwości odwiedzenia cmentarza,
na którym spoczywały najbliższe mu osoby. Serce chłopaka ścisnął żal. Tak
bardzo pragnął mieć ich przy sobie.
W pewnym momencie poczuł dotyk delikatnej dłoni na
ramieniu. Zdezorientowany odwrócił się w stronę siedzącej obok dziewczyny,
spoglądającej na niego zmartwionym wzrokiem.
- Coś się stało? Jesteś strasznie nieobecny –
spojrzała w jego oczy z troską, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.
- Przepraszam, nie jestem dziś najlepszym kompanem
podróży – uśmiechnął się blado, spuszczając wzrok i przyglądając się swoim
kolanom.
- Nie cieszysz się, że wracasz do rodzinnego miasta? –
Lia poprawiła się w fotelu, zwracając w jego kierunku.
- Nie bardzo – westchnął. Podniósł wzrok na jej
błękitne tęczówki. Jak zwykle odnalazł w nich te iskierki, ogrzewające jego
obolałe serce. – Wcale nie mam ochoty tam wracać. Wiele się tam stało.
- A rodzina, przyjaciele? Przecież są tam, prawda? –
spytała ściszonym, łagodnym głosem. Toni westchnął głęboko.
- Przyjaciele jak najbardziej – odpowiedział
wymijająco.
- A rodzina? – tym razem Lia postanowiła nie dać za
wygraną. Nie mogła znieść tego, jak bardzo się męczył.
- Powiedzmy, że od śmierci mamy nie mam z nimi dobrego
kontaktu. Od trzech lat z nikim z nich nie rozmawiałem. Jedynie z Mili, no i
ostatnio z młodym – wyjaśnił, wpatrując się w swoje buty. Tęsknota i poczucie
samotności powróciły jeszcze raz.
- Trzy lata? – wyjąkała dziewczyna, patrząc na niego
szeroko otwartymi oczyma. Nie mogła tego zrozumieć, ani sobie wyobrazić. Sama
miała wyjątkowo zgodną rodzinę, z którą za nic w świecie nie chciałaby stracić
kontaktu. Nie wiedziała też, co musiałoby się stać, by oni odwrócili się od
niej. – Ale… ale jak to?
- Normalnie. Właściwie się im nie dziwię, że mieli
mnie dość – szepnął, czując, jak łzy powoli zaczynają spływać do oczu. Zacisnął
wargi, wbijając wzrok w przestrzeń za oknem.
- Hej gołąbki, co tak szepczecie? – usłyszeli obok
siebie wesoły głos Rodriga, patrzącego na nich z szerokim uśmiechem na twarzy,
pooranej nielicznymi zmarszczkami. – Nie liczcie na jeden pokój w hotelu –
dodał ze śmiechem, unosząc wymownie brwi.
- No wiesz, dla nas wyjątku nie zrobisz? – Antonio
posłał mu zawiedzione spojrzenie. Lia zaskoczona wpatrywała się w odmienioną
nagle twarz blondyna, jakby widziała go po raz pierwszy. Nie mogła poukładać
sobie w głowie, jak w przeciągu kilku zaledwie sekund jego oczy mogły tak
zmienić swój wyraz. Poczuła dziwny lęk. Jak nigdy wcześniej dotarło do niej, że
wcale go nie zna. Ktoś delikatnie położył dłoń na jej przedramieniu. Odwróciła
wzrok w stronę Toniego, który teraz patrzył na nią z dziwnym smutkiem.
- Wszystko ci wyjaśnię na miejscu – powiedział cicho,
z nikłym uśmiechem. Skinęła lekko głową, wykrzywiając usta w grymasie
zrozumienia i współczucia.
- Jesteśmy! – zawołał uradowany Rodrigo, gdy autokar
zatrzymał się na parkingu. Z radością dziecka wyskoczył przez na wpół dopiero
otwarte drzwi, wciągając głęboko powietrze w płuca. – Pojutrze nasz wielki
dzień – zawołał do wysiadających aktorów i tancerzy. – A teraz szybko na próbę.
Wieczór macie wolny. Toni i Perla pewnie będą chcieli zobaczyć się z rodziną, w
końcu to wasze miasto, prawda? – spytał z ojcowskim uśmiechem, po czym, nie
czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku budynku, w którym miała odbyć się
pierwsza próba.
Szedł długą alejką, otoczoną wysokimi, rozłożystymi
drzewami, których liście kołysały się melancholijnie w rytmie wyznaczonym przez
podmuchy wiatru. Nie zauważał kropel deszczu, przedzierających się między
włóknami jego koszuli, ani chłodu, ziębiącego nieosłonięte niczym ręce i szyję.
Zignorował ból, który promieniował z poranionych palców. W dłoni ściskał
herbacianą różę, której kolce wbijały się w skórę. Znał na pamięć drogę, którą
przemierzał. Zwykle pojawiał się tam późnym wieczorem, lub nocą, kiedy miał
pewność, że nikt nie zakłóci tych kilku chwil, spędzonych nad grobem jego
największych nadziei.
Usiadł na ławce, pokrytej błyszczącymi kroplami
deszczu. Nieśmiało podniósł wzrok na płytę z ciemnego marmuru, na której
widniały starannie wyryte napisy. Kilka cyfr, litery układające się w dwa
nazwiska. Wszystko dokładnie wykaligrafowane złotą, prostą czcionką. Tylko to
pozostało z jego marzeń i planów. Jego serce zadrżało z bólu, wciąż nie mogąc
pogodzić się z rzeczywistością. Oczami wyobraźni znów mimowolnie wygrawerował w
czarnym marmurze swoje nazwisko, poprzedzające dwie daty, stanowiące klamrę
czasową, zamykającą jego życie w kilku liczbach. Szybko odgonił od siebie te
myśli. Ona nie chciałaby twojego
cierpienia – przekonywał cichy głosik w jednym z zakamarków umysłu. „Zbyt
długo mnie tu nie było” westchnął w duchu, przyglądając się zimnym kroplom,
odbijającym się od czarnego kamienia, oddzielającego go od dawnego życia, od
szczęścia. „Chciałem uciec, nauczyć się żyć jeszcze raz. Nie chciałem
zapomnieć, ale wrócić do świata żywych. Cieszyć się tym, co mam i co mógłbym
mieć. Spełnić marzenia. Tak, jak ci obiecałem. Wiesz, udało mi się dostać do
obsady musicalu Rodriga Caveza. Nawet gram główną rolę. Tak, wiem, że nigdy nie
wątpiłaś, że mi się uda” wygiął usta w delikatnym uśmiechu. „Gram takiego
samego dupka, jakim jestem. Nie zaprzeczaj, wiem, jak jest. Znalazłem naprawdę
wiele analogii między mną i Aliriem. Obaj na przykład nie potrafimy docenić
tego, co chce nam dać osoba, która kocha nas mimo wszystko. Tak bardzo bym
chciał, żebyś mi wybaczyła. Żebyście oboje mi wybaczyli. Tęsknię za wami. I
tak, wiem, że nie wolno mi się poddawać i usiłuję tego nie robić. W sumie jest
coraz lepiej, choć wciąż to nie łatwe. Ale idę do przodu. Pogodziłem się z
Raulem, przyjechał do mnie pod koniec czerwca, przeprosił. Dużo lepiej mi z
tym. Ciągle nie rozmawiałem z ojcem. Wysłałem mu bilety na premierę, choć
wątpię, by się pojawił. Nie mam siły się łudzić. Mam tylko nadzieję, że nie
będzie utrudniał przyjazdu młodemu. Kurczę, czuję się, jakbym dopiero wczoraj
poszedł na casting, a tu premiera za parę dni. Póki co nie czuję tremy i wcale
nie jest tak, że tylko tak mówię” uśmiechnął się lekko, oczami wyobraźni widząc
jej powątpiewające, rozbawione spojrzenie, które zawsze posyłała mu, gdy
zapewniał, że się czymś nie przejmuje. „Chciałbym, żebyście byli na widowni.
Chociaż nie jestem pewien, czy byłabyś zadowolona, widząc niektóre sceny…” omal
nie roześmiał się, wspominając sposób, w jaki odnosiła się do niego, kiedy była
zazdrosna. Westchnął, po raz kolejny uświadamiając sobie, ile razy ją
krzywdził. „Tak wiele chciałbym ci powiedzieć. Wiem, że nigdy nie potrafiłem
tego okazać, ale byłaś dla mnie całym światem. I wiem, że zbyt rzadko to
mówiłem, ale kochałem cię bardziej, niż mogłem sobie wyobrazić. Oddałbym
wszystko, żeby cofnąć czas. Wiem, że to moja wina, że nie dałem ci
wystarczającego wsparcia. Przepraszam” spuścił wzrok, czując słone łzy,
zbierające się pod zmęczonymi powiekami. Zamrugał szybko, chcąc się ich pozbyć.
Usłyszał za sobą ciche kroki. Ktoś stanął obok i
położył dłoń na jego ramieniu. Toni odwrócił się i podniósł wzrok, napotykając
spojrzenie błękitnych tęczówek, pełnych zrozumienia i współczucia. Uśmiechnął
się ledwo zauważalnie. Przy niej nie musiał już kryć się ze swoimi uczuciami.
Lia i tak by je odgadła.
- Przeszkadzam? – spytała nieśmiało, ochraniając go
swoim parasolem przed coraz gęściej padającym deszczem.
- Nie – odpowiedział również ściszonym głosem,
wykrzywiając usta z wdzięcznością i wracając wzrokiem do czarnego nagrobka.
Dziewczyna usiadła obok niego, ignorując krople wody, moczące jej dżinsy.
- Brisa – szepnęła, spoglądając na złote litery. –
Śliczne imię.
- Kiedyś mi się nie podobało – przyznał Antonio,
unosząc lekko kąciki ust w sentymentalnym wyrazie. – A ona działała mi na
nerwy. Leży tu ktoś z twoich bliskich?
- Wujek, alejkę dalej – wyjaśniła. – Mąż ciotki
Donelli.
- Pamiętam go. Często pomagał w organizowaniu różnych
rzeczy w szkole. I zawsze się uśmiechał – dodał, przywołując obraz męża swojej
byłej wychowawczyni. Lia skinęła lekko głową, delikatnie się uśmiechając.
Zapadła cisza, nie krępująca żadnego z nich.
- Opowiesz mi kiedyś o niej? – szepnęła blondynka po
dłuższej chwili ciszy, spoglądając na jego profil.
- A co chcesz wiedzieć? – odpowiedział pytaniem,
odwracając się w jej stronę. Poczuła mocny skurcz w żołądku, kiedy spojrzała w
jego oczy, przepełnione smutkiem i tęsknotą, zżerającymi go od środka.
Jednocześnie wydał jej się zupełnie bezbronny. Ze zdziwieniem i swego rodzaju
radością zrozumiała, że w końcu dał jej szansę, by mogła wkraść się do świata
jego duszy i choćby częściowo poznała przyczynę, dla której ten świat wypełnia
mrok. Poczuła, że naprawdę jej zaufał.
- Jaka była? – zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło
jej na myśl. Wciąż mówiła cichym, łagodnym głosem, nie chcąc go spłoszyć.
Antonio uśmiechnął się delikatnie. Grymas jego ust
stanowił przerażający kontrast dla oczu, których smutek pogłębił się jeszcze
bardziej.
- Była cudowną kobietą i wspaniałym człowiekiem – w
jego głosie wyczuła nutkę goryczy, gnieżdżącej się w młodym, złamanym sercu. –
Była niesamowicie wyrozumiała i potrafiła wybaczać. Nawet wtedy, kiedy na to
zupełnie nie zasługiwałem. Była aniołem – szepnął, wbijając wzrok w trzymaną w
dłoniach różę. – Kochała mnie bezwarunkowo i była przy mnie nawet wtedy, a
raczej zwłaszcza wtedy, kiedy najbardziej ją odpychałem. Wiele się od niej
nauczyłem. Wiesz, czasem myślałem, że jest zwyczajnie nieludzko naiwna – uniósł
prawy kącik ust, w duchu przeklinając samego siebie. – A ona po prostu była
wytrwała i cierpliwa. Wierzyła we mnie, jako jedna z nielicznych. Potrafiła
dostrzec we mnie to, czego sam nie widziałem, albo chciałem usilnie ukryć. Biło
od niej takie ciepło i spokój – na chwilę zawiesił głos, jakby próbując poczuć
jej bliskość jeszcze raz, ożywiając wszystkie dobre wspomnienia. – Wystarczyło
jej jedno spojrzenie, żeby świat nabrał kolorów. Miała piękny uśmiech – dodał z
lekkim rozmarzeniem. – Lubiła deszcz, zwłaszcza dźwięk kropel, odbijających się
od parapetu. Jak była ulewa, siadała w kuchni przy oknie, okrywała się kocem i
piła kakao – w czekoladowych oczach zabłyszczało wzruszenie. Zaśmiał się
delikatnie do wspomnień, kalecząc dłoń kolcem róży. – Za to bała się burzy.
Przy najmniejszym grzmocie przybiegała do mnie. Kochała dzieci i zwierzęta –
dodał po krótkiej chwili ciszy. –
Marzyła o pracy w stadninie i o dużej rodzinie. I właśnie rodzina była dla niej
zawsze najważniejsza. Nigdy nie pozwalała mi powiedzieć złego słowa o Niguelu,
choć sama wolała o nim nie pamiętać. Byłem cholernym szczęściarzem, że na nią
trafiłem. Nie zasługiwałem na nią. Powinna była poznać kogoś, kto by o nią
lepiej zadbał. Pewnie żyłaby do dziś i byłaby szczęśliwa. A tak… - urwał,
wzdychając z bezradności.
- A ja myślę, że ona nie chciałaby poznawać nikogo
innego ani żyć bez ciebie – odezwała się Lia, a jej drżący głos zdradzał
potężne wzruszenie. Nie rozumiała wszystkiego, o czym mówił, ale ton jego głosu
i wyraz oczu zdradzały wszystkie uczucia, kłębiące się w jego wnętrzu.
- Długo byliście razem? – spojrzała na niego
niepewnie, z głębokim współczuciem.
- Niecałe dwa lata. Z żadną dziewczyną tyle nie byłem
– odpowiedział, przenosząc na nią już spokojniejszy wzrok. – Trochę żałuję, że
moja rodzina jej nie poznała – dodał z dalekim żalem.
- Co się właściwie stało między tobą i twoją rodziną?
– przyjrzała mu się uważniej, mając nadzieję, że nie zadaje zbyt wiele pytań.
On uśmiechnął się gorzko.
- Wiele rzeczy. Nigdy nie byłem posłusznym chłopcem i
źle się to dla mnie skończyło – Toni z namaszczeniem położył różę na płycie z
czarnego marmuru, chwilę przyglądając się jej w milczeniu. – Właściwie podstawą
tego wszystkiego jest to, że moja rodzina jest bardzo, ale to bardzo
przywiązana do tradycji. Dom, w którym się wychowywałem, należał do mojej
rodziny od całych wieków, razem z sadem oliwnym, polami winogron i tak dalej.
Mój ojciec był jedynym synem moich dziadków, więc on odziedziczył to wszystko,
by potem przekazać to mnie. Od dziecka pomagałem mu przy pracy, uczyłem się
wszystkiego, co powinienem wiedzieć, aby zachować jakość owoców, dobrze zająć
się końmi. Tylko że ja miałem też inne marzenia. To nie tak, że chciałem olać
rodzinne tradycje i nigdy nie wrócić do tego domu. Po prostu chciałem też
spróbować innego życia, rozwijać inne pasje. Pech chciał, że powiało mnie w
stronę spraw bardziej artystycznych. Ojciec na początku mnie wspierał, był
dumny, że jestem dobry w tańcu, czy że nieźle mi idzie w muzyce. Zawsze lubił,
jak coś rysowałem. Moja mama była wniebowzięta i z całych sił mnie wspierała,
sama z resztą zaproponowała mi szkołę tańca, podsunęła tę szkołę średnią, do
której poszedłem. Tata był już średnio z tego zadowolony. Oczywiście powtarzał
mi, że na pewno się tam dostanę, próbował mi pomóc, ale miałem wrażenie, że
wcale tego nie chciał. Potem miał nadzieję, że będę architektem, a ja mu wyskoczyłem
z teatrem, tańcem, śpiewem. Tłumaczył mi, że niszczę sobie przyszłość.
- Pewnie bał się, że nie będziesz miał szczęścia –
zauważyła Lia, patrząc na niego współczująco. – To jednak nie jest łatwy
kawałek chleba.
- Wiem. I wiem, że się martwił. Ale wtedy miałem
jedynie poczucie, że chce za bardzo ingerować w moje życie – Toni westchnął
lekko. – Potem mama się rozchorowała. Coraz częściej kłóciłem się z ojcem,
przestaliśmy ze sobą normalnie rozmawiać. A mama próbowała to naprawić. Chyba
było już za późno, żebyśmy mogli dojść do porozumienia. Ani ojciec, ani ja nie
byliśmy dobrzy w przyznawaniu się do winy i obaj byliśmy nieziemsko uparci.
Miałem wtedy jakieś trzynaście, czternaście lat, masę pomysłów i
przeświadczenie, że ojciec chce być moim wrogiem. Stan mamy się pogarszał, a on
widział winę we mnie. Zabawne, zawsze wszystko musi być moją winą – chłopak
wygiął usta w gorzkim grymasie. Lia spojrzała na niego ze współczuciem, ale nie
odezwała się. Wiedziała, że nie odnajdzie odpowiednich słów, a nie chciała
zrazić go pustymi frazesami. – Faktycznie mieli ze mną coraz więcej problemów.
Nawet zdarzyło mi się wracać do domu w towarzystwie policji… - zawiesił na
chwilę głos, jakby dając Lii czas na przetrawienie jego słów i podjęcie decyzji
o wycofaniu się. Ona jednak wytrwale patrzyła na niego w niezmienną troską,
wymalowaną w błękitnych oczach. Wziął głębszy oddech i kontynuował swoją
opowieść. – Nie miałem towarzystwa takiego, jakie by sobie wymarzyli dla mnie
rodzice. Zacząłem palić, chodzić na imprezy. Zwyczajnie uciekałem od wyrzutów
ojca, może chciałem dać mu do tego powody, żeby nie obrywać za niewinność. Nie
miałem też problemów w kwestii dziewczyn i nie powiem, żebym z tego nie
korzystał. Ojciec widział wiele więcej, niż wtedy mi się wydawało. To samo mama.
Zmarła, jak miałem piętnaście lat, mówiąc mi, że jest ze mnie dumna i wierzy,
że będę dobrym człowiekiem – ponownie przerwał, dając sobie chwilę na
uspokojenie rozkołatanego serca. Nigdy nikomu o tym wszystkim nie opowiadał i
nie sądził, że będzie potrafił wyrzucić z siebie tak wiele wspomnień w jednej
rozmowie. Kątem oka zauważył, jak Lia ociera oczy wierzchem dłoni. Westchnął,
jeszcze raz otwierając usta. – Ojciec całkiem się załamał, Raul też nie mógł
znaleźć sobie miejsca. Ciągle starał się przebywać z babcią. Tata się izolował.
Czułem się cholernie samotny. Miałem wrażenie, że odeszła jedyna osoba w mojej
rodzinie, która naprawdę szczerze mnie wspierała. Reszta przychylała się do
zdania ojca. Według nich marnowałem swoje życie i wpędzałem matkę do grobu.
Zacząłem jeszcze bardziej uciekać w imprezy i używki. Do domu wracałem w
nienajlepszym stanie – podrapał się po głowie z krzywą miną, wspominając, a
raczej ponownie zastanawiając się, jakim sposobem trafiał do domu. – Zaczęły
się jeszcze większe awantury. Kończąc szesnaście lat znalazłem pracę w
warsztacie ojca mojego przyjaciela, Frana. Szedłem tam zawsze po szkole. Ojciec
wystraszył się, że robię się zbyt niezależny i robił mi jeszcze większe wyrzuty
i piekło w domu. Wcale nie chciałem tam wracać, coraz częściej więc nocowałem
gdzieś po mieście, u znajomych, u dziewczyn, w pracy. W końcu się dorobiłem i
wywalił mnie z domu. Miałem siedemnaście lat i zdecydowanie przerośnięte ego.
- Mój Boże, co wtedy ze sobą zrobiłeś? – Lia zasłoniła
dłonią usta, nie mogąc tego wszystkiego ogarnąć myślami. Współczuła Toniemu,
jednocześnie rozumiejąc jego rodziców. Jej serce biło wiele szybciej, niż
normalnie, a do oczu cisnęły się łzy. Nie miała pojęcia, jak mogłaby mu pomóc,
choć tak bardzo tego chciała.
- Zamieszkałem z Pedrem, Laurą i Margą – wyjaśnił
blondyn, przywołując obrazy tamtych dni. – Wynajęliśmy małe mieszkanie blisko
centrum. Szczerze mówiąc na początku było mi tam świetnie. Nikt nie starał się
mnie kontrolować, nikt nie robił wymówek. Oczywiście dziewczyny zawsze znalazły
powód, żeby się o mnie martwić, ale to akurat było miłe – zaśmiał się szczerze,
niemal natychmiast poważniejąc. – W sumie się im nie dziwię, sam bym się o
siebie martwił. Właściwie wcale nie było mnie w domu. Rano szkoła, potem praca,
potem naprawdę szalone imprezy, w między czasie druga praca w szkole tańca. I
tak płynął dzień za dniem, nic pasjonującego.
- Kiedy ty jadłeś i spałeś? Jak ty przeżyłeś przy
takim trybie życia? – Lia spojrzała na niego z przerażeniem i niedowierzaniem.
W głowie nie mieściło się jej już nic z tego, co do niej mówił.
- Sam się temu dziwię – przyznał chłopak. – Ale
musiałem. Musiałem zarobić, musiałem się uczyć, a imprez nie potrafiłem sobie
odmówić. Byłem zbyt głupi na to. U znajomych zawsze się coś działo, zawsze
mogłem odreagować całodzienny stres, znaleźć kogoś.
- Jak długo tak żyłeś?
- Jakieś półtorej roku. Potem Brisa sprowadziła mnie
na ziemię.
- I nic ci się przez ten czas nie stało?
- Oczywiście, że się stało. Był taki tydzień, w
trakcie którego spałem w sumie może trzy godziny. Przygotowywaliśmy się do
turnieju tanecznego. Musiałem pracować nad własnym, solowym układem, układem
mojej grupy i przygotować grupę dzieciaków do ich występu. Do tego w warsztacie
też się nie obijałem, a w szkole jak zawsze było dużo do roboty. A i od imprez
nie stroniłem. Szczerze powiedziawszy do szkoły rano trafiałem nie do końca
trzeźwy – uzupełnił niezbyt chętnie, samemu kręcąc głową z powątpiewaniem. Czuł
się, jakby opowiadał o zupełnie innym człowieku, o kimś obcym. – Efekt był
taki, że z niedzielnej imprezy wywiozła mnie karetka na sygnale – dodał, z miną
niewiniątka drapiąc się po karku. – Chyba dodatkowo przesadziłem z ziołem –
mruknął, choć wcale nie miał zamiaru mówić tego na głos. – Mówiąc krótko, byłem
totalnym gnojkiem, mającym głęboko w dupie jakiekolwiek wartości. Prócz
przyjaźni. Próbowałem porozumieć się z ojcem, ale on nie chciał o mnie słyszeć.
Wcale mu się nie dziwię, nie dawałem mu powodów do dumy. Tylko utwierdzałem w
przekonaniu, że nie jestem wiele wart.
- Jesteś – powiedziała stanowczo Lia, kiedy zamknął
usta. Mimo całego mętliku w głowie i wciąż mnożących się pytań, wiedziała, że
ma obok siebie wyjątkowego człowieka, który zagubił się gdzieś w swojej
życiowej drodze, by później od nowa się odnaleźć i naprawiać swoje błędy. Była
też święcie przekonana, że nie powiedział jej wszystkiego. W układance
brakowało paru elementów. Wciąż zastanawiała się, jakim sposobem związał się z
dziewczyną taką, jak Brisa, nie mającą, z tego, co mówił, nic wspólnego z
życiem, jakie wiódł. Nie rozumiała też, dlaczego dziewczyna popełniła
samobójstwo i dlaczego Antonio uparcie twierdzi, że to jego wina. Nie chciała
jednak pytać już o nic więcej tego wieczora. Usłyszała od niego wiele więcej,
niż się spodziewała. – Nie każdy potrafi dostrzec swoje błędy i się zmienić.
Liczy się to, kim jesteś teraz. Poza tym, jaka sztuka być porządnym
człowiekiem, jeśli nigdy nie zboczyło się z jakiejś wytyczonej drogi i jeśli
nigdy nie wytyczało się jej samemu?
- Ładnie powiedziane – uśmiechnął się, spoglądając w
jej twarz. – Dziękuję – dodał po chwili ciszy. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Za co?
- Za to, że tu jesteś i że chciałaś mnie wysłuchać. To
jednak prawda, że czasem dobrze się wygadać – powiedział, bawiąc się obrączką
na prawym kciuku.
- Zawsze chętnie cię wysłucham – posłała mu ciepły,
podnoszący na duchu uśmiech. – Od tego są przyjaciele, prawda?
- Prawda – przyznał, spoglądając w ciemniejące niebo,
na którym chmury powoli się rozpraszały. – Późno się robi. Obiecałem Franowi,
że do niego wpadnę jeszcze dziś. Będzie też reszta. Może pojedziesz ze mną? Nie
poznałaś Frana i Laury.
- Bardzo chętnie, jeśli nie będę wam przeszkadzać w
niczym – blondynka ponownie uśmiechnęła się, tym razem nieco nieśmiało. Toni
pokiwał głową ze zrezygnowaniem.
- Zapamiętaj: jeśli coś ci proponuję, to znaczy, że
NIE będziesz przeszkadzać. I więcej mi nie wyskakuj z takimi tekstami – patrząc
w jej oczy, zagroził wskazującym palcem. Zaśmiała się lekko, przyjmując jego
słowa do świadomości. Wstała na równi z nim, jeszcze raz spoglądając na grób
kobiety, którą kochał ponad życie. W myślach pomodliła się za nią i za spokój
dla serca Antonia. Chwilę później razem z nim wsiadła na motor, który pożyczył
od Pedra. Objęła jego tors i oparła twarz o jego plecy, wpatrując się w
mijające ulice Walencji. Mogła sobie jedynie wyobrazić, ile wspomnień i emocji
chłopaka zawierało się w każdym zakamarku tego wielkiego miasta, z którego
uciekł niecałe cztery miesiące wcześniej. Westchnęła cicho, przymykając ciężkie
powieki. Czuła, że spotkanie z jego przyjaciółmi zapamięta na bardzo, bardzo
długo.
Jestem dopiero w połowie,ale już zacznę pisać komentarz,żeby nie zapomnieć za wiele, uch!
OdpowiedzUsuńTo jest akurat dobre,że piszesz takie długie notki! Dużo przekazujesz w nich i piszesz ciekawie. Pewnie Ci już mówiłam to setki razy wcześniej,ale co tam - uwielbiam Twój styl :D
Teraz jednak widzę jakoś więcej niedociągnięć, niż wcześniej. No więc głównie rzuciło mi się w oczy to, że po każdej wypowiedzi dodajesz "szepnął, powiedziała, odpowiedziała, dodał" itp. Uważam to za zbędnę, bo tylko czasem, gdy chce się coś sensownego dodać jest to potrzebne :D Tak przynajmniej mi się wydaję i lepiej i szybciej się czyta bez takich dopisków. :)
Fajniutko w ogóle, że Toni zaczyna coś do Lii trochę czuć. No np. to, że zaczyna myśleć o niej,jak o kobiecie, a nie tylko przyjaciółce. Fajniutko!
Ach, to pewnie też ci już mówiłam, ale nie zaszkodzi dopowiedzieć - Jedną z największych zalet tego opowiadania jest to, że nie można tego uznać za romans,nawet jeśli nim NIE jest. Uwielbiam u Ciebie to, że Toni w opowiadaniu( a nie w swoich wspomnieniach ) poznał wiele dziewczyn, z którymi go coś łączyło. To jest miazga, że nie połączyłaś go już na samym początku np. z Lią (chociaż ja mam ogromną nadzieję,że oni będą razem XD)
Dobra, czytam dalej! :3
Jeestem teraz na cmentarzu, jak sądzę i Toni rozmawiał ze zmarłą miłością. Śliczne to było. Naprawdę. Tak słodko się jej zwierzył, przywoływał ją we wspomnieniach i tęsknił za nią. Joj,jojo, ale wiesz co? Myślę, że mógł to spokojnie powiedzieć na głos, nie w myślach! :DD I przyszła Lia tera!
Łaaał!
Jestem w szoku,że Antoś tak wylewnie jej wszystko odpowiedział. Znaczy jak widzę nie powiedział wszystkiego, jednak ona się dużo dowiedziała. Ona jest strasznie uczuciowa, że tak bardzo przejęła się jego sytuacją. Dobrze,że ją ma, bo zawsze może się jej wyżalić. Chociaż dziwię się jej,że podeszła do niego, widząc,że jest przy nagrobku. Ja bym tak nie mogła, poczułabym się nieswojo, nawet jeśli byłby to mój najlepszy przyjaciel. Ale jeśli oni się tak rozumieją, a on czuje się przy niej dobrze i wie,że może jej zaufać - to ja nie widzę problemu i cieszę się bardzo :3
Rozdzialik miodzio! Poprzedni przeczytałam również, chociaż go czytałam już wczesniej,ale chciałam przypomnieć sobie co się dzieje. Akcja jest wielka i oczywiście musisz mnie informować o nowościach, haha :DD Pozdrowienia! :3
Haha, jeszcze dzisiaj poprawę tę spódnicę XDDD
OdpowiedzUsuńAle bardzo dziękuję za komentarz, jest bardzo milutki i w sam raz na poranek :D
Więc tak - również uwielbiam imię Amarylis dlatego chciałam dać go dla kogoś ślicznego, bo taka będzie właśnie Amarylis :3 Ale ona na pewno nie będzie taka jak matka, wiadomo, umie się zachować, ale jednak ma w sobie coś dzikiego z ojca. Chcę właśnie, by najstarszy syn, czyli Vighaar, był od nich wszystkich inny :3 A bliźniaki i Amarylis to złooo! :DD Mam nadzieję, że uda mi się to konkretnie przedstawić XD
cieszę się, że lubisz Aatosa :D Ja z kolei najbardziej przywiązałam się do Vilhi :D