poniedziałek, 16 lipca 2012

Miasto umarłych


Wskazówki zegara, ociągając się niemiłosiernie, poruszały się po tarczy w rytm powoli upływających sekund, z których każda rozciągała się niemal do wieczności. Uciążliwe tykanie wypełniało pogrążony w mroku salon domu Antonia, wprowadzając atmosferę napawającą uczuciem niepewności i dziwnej melancholii.
Chłopak półleżał na kanapie, wbijając niewidzący wzrok gdzieś w przestrzeń. Minęły już prawie trzy miesiące, odkąd dostał się do obsady musicalu. Przez ten czas zmieniło się więcej, niż się spodziewał, udając się na casting. Zyskał nowych przyjaciół, wiele się nauczył. Nie tylko w kwestiach czysto profesjonalnych, ale także o kontaktach z innymi ludźmi, o ich uczuciach i zachowaniach.
Nieomal wplątał się w romans z Perlą, z którą dość często spotykał się po pracy, nie zauważając nawet, kiedy zaczęło mu na tych spotkaniach zależeć. Powoli w jej oczach zaczynał dostrzegać specjalne ciepło, błyski, pojawiające się jedynie w jego bliskim towarzystwie. Pamiętał dokładnie wyraz twarzy Consueli, kiedy i ona zorientowała się, co dzieje się między dwójką współpracowników. Sam nie wiedział, dlaczego poczuł wtedy dziwny ucisk w sercu, coś na kształt poczucia winy. Jeszcze gorzej jednak poczuł się, kiedy Lia wprost spytała go, czy czuje coś do Perli. Nie potrafił odpowiedzieć jej od razu, przez co niewymownie wściekł się na samego siebie. Po powrocie do domu tamtego dnia długo zastanawiał się, po co właściwie i dlaczego daje dziewczynie nadzieję na to, że ich znajomość, coraz bardziej zażyła, mogłaby się przerodzić w coś więcej, niż przyjaźń. Natychmiast też zadzwonił do brunetki, prosząc o spotkanie. Sądząc po wyrazie jej oczu, kiedy ją zobaczył, spodziewała się tego, co usłyszy. Jego słowa przyjęła spokojnie, życząc mu szczęścia i dziękując za szczerość. Nie przestali jednak widywać się po pracy, tym razem jednak jako dobrzy znajomi, zazwyczaj w większym towarzystwie.
Bardzo dobrze też Antonio rozumiał się z Savierem i Enrique, z którymi stworzyli znane w całej obsadzie trio zbuntowanych zgrywusów. Nikt nie miał szans nudzić się przy nich ani minuty, za co byli szczerze uwielbiani. Często w wygłupach towarzyszyła im June, kobieta dynamit o nieskończonej ilości pomysłów. Dość szybko utarło się, że jest jak siostra Toniego, co bardzo zbliżyło do siebie tę dwójkę oraz wciągnęło w braterski trójkąt Lię. Blondynka pogodziła się z myślą, że nigdy nie zdobędzie serca Antonia, ale dzięki siostrze nie zamierzała się poddawać, ani rezygnować z jak najbliższych i najczęstszych kontaktów z nim. Nie ulegało wątpliwości, iż to właśnie ona stała się mu najbliższa w obsadzie. Powoli i sukcesywnie kruszyła jego pancerz, okazując mu pełne zrozumienie, cierpliwość i oferując bezinteresowne wsparcie. Czuł się przy niej pewnie i bezpiecznie, podobnie jak ona przy nim. Nie brakowało też sytuacji, w których musiał jej bronić, czy w jakiś sposób pomóc. Nie była kobietą słabą, czy niemądrą, jednak bywała odrobinę niezdarna i dość porywcza, przez co wciąż potrzebowała kogoś, kto by nad tym zapanował i podał pomocną dłoń. Toni sprawdzał się w tej roli znakomicie. Jakimś niewyjaśnionym sposobem zawsze był tam, gdzie go potrzebowała.
Antonio wygiął usta w delikatnym uśmiechu. Ta dziewczyna z całą pewnością zagnieździła się w jego sercu i zajęła w nim specjalne miejsce. Coraz częściej zdarzało mu się myśleć o niej nie tylko jako przyjaciółce, czy siostrze, ale jako kobiecie. Zazwyczaj starał się jak najszybciej odgonić od siebie te myśli. Potrzebował spokoju, czasu i samotności.
Jak na złość jednak kobiety nie zamierzały pozwolić mu o sobie zapomnieć. Szczególnym przypadkiem w tej kwestii była Consuela. Blondyn pamiętał dokładnie rozmowę z nią zaraz po pierwszej imprezie całej obsady i incydencie z Niguelem. Następnego dnia spotkali się w jednym z miejskich parków. Dziewczyna przepraszała za swoje zachowanie i dziękowała mu za bezpieczny powrót do domu. Wyznała mu także, że naprawdę jej na nim zależy, ale nie będzie próbowała zdobyć go na siłę. Twierdziła, że rozumie, jak musi mu być ciężko po stracie ukochanej dziewczyny. Dotrzymanie obietnicy okazało się jednak ponad jej siły. Nie potrafiła przepuścić żadnej okazji, by z nim porozmawiać, spróbować zainicjować drobny flirt. Nie umiała też oddzielić pracy od prywatnych uczuć – we wszystkie sceny pocałunków, objęcia, taniec i każde słowo wkładała całe swoje serce, podsycając płomień, palący jej wnętrze. On udawał, że tego nie widzi, próbując zignorować jej zachowanie i przyjąć je najzupełniej obojętnie. Powoli mu się to udawało.
Wokół musicalu, tak jak Rodrigo zaplanował, zrobiło się mnóstwo medialnego szumu. Aktorzy udzielali wywiadów, pozowali w sesjach zdjęciowych razem z reżyserem, a teledysk uwertury stał się prawdziwym przebojem. Cała Hiszpania czekała na premierę „No juegues con mi alma”, najgłośniejszej sztuki ostatnich lat. Zdarzało się coraz częściej, że członkowie obsady zaczepiani byli na ulicach przez ludzi, proszących ich o autografy. Toni początkowo nabijał się z tego, sądząc, że to pewnie kilka nierozgarniętych nastolatek, całymi dniami czytających jedynie kolorowe magazyny. Ku jego zaskoczeniu, liczba takich osób wciąż rosła.
Chłopak zastanawiał się, czy w jego rodzinnym domu także pojawiły się czasopisma ze zdjęciami obsady, czy jego rodzina widziała już teledysk z jego udziałem. Był bardzo ciekaw, co myśleli, widząc na ekranie telewizora jego twarz. Miał nadzieję, że dojrzeli zmiany, jakie w nim zaszły. Wciąż miał nadzieję, że uda mu się z nimi porozumieć i pogodzić.
Okazja ku temu była niezmiernie bliska, bowiem następnego dnia Rodrigo zabierał swoich ludzi na koncert charytatywny w Walencji, na którym obsada miała po raz pierwszy zaprezentować się na żywo przed szeroką publicznością. Antonio nie czuł tremy przed występem. Nie mógł spać przez świadomość, że znów powróci do miasta, o którym, mimo tak wielu pięknych wspomnień, chciałby zapomnieć. Oczami wyobraźni widział twarze starych znajomych i rodziny, stojących pod sceną, patrzących na niego. Domyślał się wyrazu ich oczu, grymasów ich ust. Nie potrafił sobie wyobrazić tylko jednego – swojego ojca. Nie miał nawet złudzeń, że mężczyzna mógłby pojawić się na koncercie. Tym samym przecież musiałby przyznać się do błędu, a tego nigdy nie potrafił.

Krople deszczu uderzały z impetem w szyby autokaru. Antonio wpatrywał się zamglonym wzrokiem w krajobraz mijający w oddali. Nie miał pojęcia, jak długą już jadą, ani gdzie są. Nie chciał wracać do Walencji, nie chciał oglądać ulic tego miasta, ani spotykać znajomych ludzi. Bał się, czego dowiedzą się o nim nowi przyjaciele, z czym przyjdzie mu się ponownie zmierzyć. Z drugiej jednak strony pocieszała go myśl o możliwości odwiedzenia cmentarza, na którym spoczywały najbliższe mu osoby. Serce chłopaka ścisnął żal. Tak bardzo pragnął mieć ich przy sobie.
W pewnym momencie poczuł dotyk delikatnej dłoni na ramieniu. Zdezorientowany odwrócił się w stronę siedzącej obok dziewczyny, spoglądającej na niego zmartwionym wzrokiem.
- Coś się stało? Jesteś strasznie nieobecny – spojrzała w jego oczy z troską, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.
- Przepraszam, nie jestem dziś najlepszym kompanem podróży – uśmiechnął się blado, spuszczając wzrok i przyglądając się swoim kolanom.
- Nie cieszysz się, że wracasz do rodzinnego miasta? – Lia poprawiła się w fotelu, zwracając w jego kierunku.
- Nie bardzo – westchnął. Podniósł wzrok na jej błękitne tęczówki. Jak zwykle odnalazł w nich te iskierki, ogrzewające jego obolałe serce. – Wcale nie mam ochoty tam wracać. Wiele się tam stało.
- A rodzina, przyjaciele? Przecież są tam, prawda? – spytała ściszonym, łagodnym głosem. Toni westchnął głęboko.
- Przyjaciele jak najbardziej – odpowiedział wymijająco.
- A rodzina? – tym razem Lia postanowiła nie dać za wygraną. Nie mogła znieść tego, jak bardzo się męczył.
- Powiedzmy, że od śmierci mamy nie mam z nimi dobrego kontaktu. Od trzech lat z nikim z nich nie rozmawiałem. Jedynie z Mili, no i ostatnio z młodym – wyjaśnił, wpatrując się w swoje buty. Tęsknota i poczucie samotności powróciły jeszcze raz.
- Trzy lata? – wyjąkała dziewczyna, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma. Nie mogła tego zrozumieć, ani sobie wyobrazić. Sama miała wyjątkowo zgodną rodzinę, z którą za nic w świecie nie chciałaby stracić kontaktu. Nie wiedziała też, co musiałoby się stać, by oni odwrócili się od niej. – Ale… ale jak to?
- Normalnie. Właściwie się im nie dziwię, że mieli mnie dość – szepnął, czując, jak łzy powoli zaczynają spływać do oczu. Zacisnął wargi, wbijając wzrok w przestrzeń za oknem.
- Hej gołąbki, co tak szepczecie? – usłyszeli obok siebie wesoły głos Rodriga, patrzącego na nich z szerokim uśmiechem na twarzy, pooranej nielicznymi zmarszczkami. – Nie liczcie na jeden pokój w hotelu – dodał ze śmiechem, unosząc wymownie brwi.
- No wiesz, dla nas wyjątku nie zrobisz? – Antonio posłał mu zawiedzione spojrzenie. Lia zaskoczona wpatrywała się w odmienioną nagle twarz blondyna, jakby widziała go po raz pierwszy. Nie mogła poukładać sobie w głowie, jak w przeciągu kilku zaledwie sekund jego oczy mogły tak zmienić swój wyraz. Poczuła dziwny lęk. Jak nigdy wcześniej dotarło do niej, że wcale go nie zna. Ktoś delikatnie położył dłoń na jej przedramieniu. Odwróciła wzrok w stronę Toniego, który teraz patrzył na nią z dziwnym smutkiem.
- Wszystko ci wyjaśnię na miejscu – powiedział cicho, z nikłym uśmiechem. Skinęła lekko głową, wykrzywiając usta w grymasie zrozumienia i współczucia.
- Jesteśmy! – zawołał uradowany Rodrigo, gdy autokar zatrzymał się na parkingu. Z radością dziecka wyskoczył przez na wpół dopiero otwarte drzwi, wciągając głęboko powietrze w płuca. – Pojutrze nasz wielki dzień – zawołał do wysiadających aktorów i tancerzy. – A teraz szybko na próbę. Wieczór macie wolny. Toni i Perla pewnie będą chcieli zobaczyć się z rodziną, w końcu to wasze miasto, prawda? – spytał z ojcowskim uśmiechem, po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku budynku, w którym miała odbyć się pierwsza próba.

Szedł długą alejką, otoczoną wysokimi, rozłożystymi drzewami, których liście kołysały się melancholijnie w rytmie wyznaczonym przez podmuchy wiatru. Nie zauważał kropel deszczu, przedzierających się między włóknami jego koszuli, ani chłodu, ziębiącego nieosłonięte niczym ręce i szyję. Zignorował ból, który promieniował z poranionych palców. W dłoni ściskał herbacianą różę, której kolce wbijały się w skórę. Znał na pamięć drogę, którą przemierzał. Zwykle pojawiał się tam późnym wieczorem, lub nocą, kiedy miał pewność, że nikt nie zakłóci tych kilku chwil, spędzonych nad grobem jego największych nadziei.
Usiadł na ławce, pokrytej błyszczącymi kroplami deszczu. Nieśmiało podniósł wzrok na płytę z ciemnego marmuru, na której widniały starannie wyryte napisy. Kilka cyfr, litery układające się w dwa nazwiska. Wszystko dokładnie wykaligrafowane złotą, prostą czcionką. Tylko to pozostało z jego marzeń i planów. Jego serce zadrżało z bólu, wciąż nie mogąc pogodzić się z rzeczywistością. Oczami wyobraźni znów mimowolnie wygrawerował w czarnym marmurze swoje nazwisko, poprzedzające dwie daty, stanowiące klamrę czasową, zamykającą jego życie w kilku liczbach. Szybko odgonił od siebie te myśli. Ona nie chciałaby twojego cierpienia – przekonywał cichy głosik w jednym z zakamarków umysłu. „Zbyt długo mnie tu nie było” westchnął w duchu, przyglądając się zimnym kroplom, odbijającym się od czarnego kamienia, oddzielającego go od dawnego życia, od szczęścia. „Chciałem uciec, nauczyć się żyć jeszcze raz. Nie chciałem zapomnieć, ale wrócić do świata żywych. Cieszyć się tym, co mam i co mógłbym mieć. Spełnić marzenia. Tak, jak ci obiecałem. Wiesz, udało mi się dostać do obsady musicalu Rodriga Caveza. Nawet gram główną rolę. Tak, wiem, że nigdy nie wątpiłaś, że mi się uda” wygiął usta w delikatnym uśmiechu. „Gram takiego samego dupka, jakim jestem. Nie zaprzeczaj, wiem, jak jest. Znalazłem naprawdę wiele analogii między mną i Aliriem. Obaj na przykład nie potrafimy docenić tego, co chce nam dać osoba, która kocha nas mimo wszystko. Tak bardzo bym chciał, żebyś mi wybaczyła. Żebyście oboje mi wybaczyli. Tęsknię za wami. I tak, wiem, że nie wolno mi się poddawać i usiłuję tego nie robić. W sumie jest coraz lepiej, choć wciąż to nie łatwe. Ale idę do przodu. Pogodziłem się z Raulem, przyjechał do mnie pod koniec czerwca, przeprosił. Dużo lepiej mi z tym. Ciągle nie rozmawiałem z ojcem. Wysłałem mu bilety na premierę, choć wątpię, by się pojawił. Nie mam siły się łudzić. Mam tylko nadzieję, że nie będzie utrudniał przyjazdu młodemu. Kurczę, czuję się, jakbym dopiero wczoraj poszedł na casting, a tu premiera za parę dni. Póki co nie czuję tremy i wcale nie jest tak, że tylko tak mówię” uśmiechnął się lekko, oczami wyobraźni widząc jej powątpiewające, rozbawione spojrzenie, które zawsze posyłała mu, gdy zapewniał, że się czymś nie przejmuje. „Chciałbym, żebyście byli na widowni. Chociaż nie jestem pewien, czy byłabyś zadowolona, widząc niektóre sceny…” omal nie roześmiał się, wspominając sposób, w jaki odnosiła się do niego, kiedy była zazdrosna. Westchnął, po raz kolejny uświadamiając sobie, ile razy ją krzywdził. „Tak wiele chciałbym ci powiedzieć. Wiem, że nigdy nie potrafiłem tego okazać, ale byłaś dla mnie całym światem. I wiem, że zbyt rzadko to mówiłem, ale kochałem cię bardziej, niż mogłem sobie wyobrazić. Oddałbym wszystko, żeby cofnąć czas. Wiem, że to moja wina, że nie dałem ci wystarczającego wsparcia. Przepraszam” spuścił wzrok, czując słone łzy, zbierające się pod zmęczonymi powiekami. Zamrugał szybko, chcąc się ich pozbyć.
Usłyszał za sobą ciche kroki. Ktoś stanął obok i położył dłoń na jego ramieniu. Toni odwrócił się i podniósł wzrok, napotykając spojrzenie błękitnych tęczówek, pełnych zrozumienia i współczucia. Uśmiechnął się ledwo zauważalnie. Przy niej nie musiał już kryć się ze swoimi uczuciami. Lia i tak by je odgadła.
- Przeszkadzam? – spytała nieśmiało, ochraniając go swoim parasolem przed coraz gęściej padającym deszczem.
- Nie – odpowiedział również ściszonym głosem, wykrzywiając usta z wdzięcznością i wracając wzrokiem do czarnego nagrobka. Dziewczyna usiadła obok niego, ignorując krople wody, moczące jej dżinsy.
- Brisa – szepnęła, spoglądając na złote litery. – Śliczne imię.
- Kiedyś mi się nie podobało – przyznał Antonio, unosząc lekko kąciki ust w sentymentalnym wyrazie. – A ona działała mi na nerwy. Leży tu ktoś z twoich bliskich?
- Wujek, alejkę dalej – wyjaśniła. – Mąż ciotki Donelli.
- Pamiętam go. Często pomagał w organizowaniu różnych rzeczy w szkole. I zawsze się uśmiechał – dodał, przywołując obraz męża swojej byłej wychowawczyni. Lia skinęła lekko głową, delikatnie się uśmiechając. Zapadła cisza, nie krępująca żadnego z nich.
- Opowiesz mi kiedyś o niej? – szepnęła blondynka po dłuższej chwili ciszy, spoglądając na jego  profil.
- A co chcesz wiedzieć? – odpowiedział pytaniem, odwracając się w jej stronę. Poczuła mocny skurcz w żołądku, kiedy spojrzała w jego oczy, przepełnione smutkiem i tęsknotą, zżerającymi go od środka. Jednocześnie wydał jej się zupełnie bezbronny. Ze zdziwieniem i swego rodzaju radością zrozumiała, że w końcu dał jej szansę, by mogła wkraść się do świata jego duszy i choćby częściowo poznała przyczynę, dla której ten świat wypełnia mrok. Poczuła, że naprawdę jej zaufał.
- Jaka była? – zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej na myśl. Wciąż mówiła cichym, łagodnym głosem, nie chcąc go spłoszyć.
Antonio uśmiechnął się delikatnie. Grymas jego ust stanowił przerażający kontrast dla oczu, których smutek pogłębił się jeszcze bardziej.
- Była cudowną kobietą i wspaniałym człowiekiem – w jego głosie wyczuła nutkę goryczy, gnieżdżącej się w młodym, złamanym sercu. – Była niesamowicie wyrozumiała i potrafiła wybaczać. Nawet wtedy, kiedy na to zupełnie nie zasługiwałem. Była aniołem – szepnął, wbijając wzrok w trzymaną w dłoniach różę. – Kochała mnie bezwarunkowo i była przy mnie nawet wtedy, a raczej zwłaszcza wtedy, kiedy najbardziej ją odpychałem. Wiele się od niej nauczyłem. Wiesz, czasem myślałem, że jest zwyczajnie nieludzko naiwna – uniósł prawy kącik ust, w duchu przeklinając samego siebie. – A ona po prostu była wytrwała i cierpliwa. Wierzyła we mnie, jako jedna z nielicznych. Potrafiła dostrzec we mnie to, czego sam nie widziałem, albo chciałem usilnie ukryć. Biło od niej takie ciepło i spokój – na chwilę zawiesił głos, jakby próbując poczuć jej bliskość jeszcze raz, ożywiając wszystkie dobre wspomnienia. – Wystarczyło jej jedno spojrzenie, żeby świat nabrał kolorów. Miała piękny uśmiech – dodał z lekkim rozmarzeniem. – Lubiła deszcz, zwłaszcza dźwięk kropel, odbijających się od parapetu. Jak była ulewa, siadała w kuchni przy oknie, okrywała się kocem i piła kakao – w czekoladowych oczach zabłyszczało wzruszenie. Zaśmiał się delikatnie do wspomnień, kalecząc dłoń kolcem róży. – Za to bała się burzy. Przy najmniejszym grzmocie przybiegała do mnie. Kochała dzieci i zwierzęta – dodał  po krótkiej chwili ciszy. – Marzyła o pracy w stadninie i o dużej rodzinie. I właśnie rodzina była dla niej zawsze najważniejsza. Nigdy nie pozwalała mi powiedzieć złego słowa o Niguelu, choć sama wolała o nim nie pamiętać. Byłem cholernym szczęściarzem, że na nią trafiłem. Nie zasługiwałem na nią. Powinna była poznać kogoś, kto by o nią lepiej zadbał. Pewnie żyłaby do dziś i byłaby szczęśliwa. A tak… - urwał, wzdychając z bezradności.
- A ja myślę, że ona nie chciałaby poznawać nikogo innego ani żyć bez ciebie – odezwała się Lia, a jej drżący głos zdradzał potężne wzruszenie. Nie rozumiała wszystkiego, o czym mówił, ale ton jego głosu i wyraz oczu zdradzały wszystkie uczucia, kłębiące się w jego wnętrzu.
- Długo byliście razem? – spojrzała na niego niepewnie, z głębokim współczuciem.
- Niecałe dwa lata. Z żadną dziewczyną tyle nie byłem – odpowiedział, przenosząc na nią już spokojniejszy wzrok. – Trochę żałuję, że moja rodzina jej nie poznała – dodał z dalekim żalem.
- Co się właściwie stało między tobą i twoją rodziną? – przyjrzała mu się uważniej, mając nadzieję, że nie zadaje zbyt wiele pytań. On uśmiechnął się gorzko.
- Wiele rzeczy. Nigdy nie byłem posłusznym chłopcem i źle się to dla mnie skończyło – Toni z  namaszczeniem położył różę na płycie z czarnego marmuru, chwilę przyglądając się jej w milczeniu. – Właściwie podstawą tego wszystkiego jest to, że moja rodzina jest bardzo, ale to bardzo przywiązana do tradycji. Dom, w którym się wychowywałem, należał do mojej rodziny od całych wieków, razem z sadem oliwnym, polami winogron i tak dalej. Mój ojciec był jedynym synem moich dziadków, więc on odziedziczył to wszystko, by potem przekazać to mnie. Od dziecka pomagałem mu przy pracy, uczyłem się wszystkiego, co powinienem wiedzieć, aby zachować jakość owoców, dobrze zająć się końmi. Tylko że ja miałem też inne marzenia. To nie tak, że chciałem olać rodzinne tradycje i nigdy nie wrócić do tego domu. Po prostu chciałem też spróbować innego życia, rozwijać inne pasje. Pech chciał, że powiało mnie w stronę spraw bardziej artystycznych. Ojciec na początku mnie wspierał, był dumny, że jestem dobry w tańcu, czy że nieźle mi idzie w muzyce. Zawsze lubił, jak coś rysowałem. Moja mama była wniebowzięta i z całych sił mnie wspierała, sama z resztą zaproponowała mi szkołę tańca, podsunęła tę szkołę średnią, do której poszedłem. Tata był już średnio z tego zadowolony. Oczywiście powtarzał mi, że na pewno się tam dostanę, próbował mi pomóc, ale miałem wrażenie, że wcale tego nie chciał. Potem miał nadzieję, że będę architektem, a ja mu wyskoczyłem z teatrem, tańcem, śpiewem. Tłumaczył mi, że niszczę sobie przyszłość.
- Pewnie bał się, że nie będziesz miał szczęścia – zauważyła Lia, patrząc na niego współczująco. – To jednak nie jest łatwy kawałek chleba.
- Wiem. I wiem, że się martwił. Ale wtedy miałem jedynie poczucie, że chce za bardzo ingerować w moje życie – Toni westchnął lekko. – Potem mama się rozchorowała. Coraz częściej kłóciłem się z ojcem, przestaliśmy ze sobą normalnie rozmawiać. A mama próbowała to naprawić. Chyba było już za późno, żebyśmy mogli dojść do porozumienia. Ani ojciec, ani ja nie byliśmy dobrzy w przyznawaniu się do winy i obaj byliśmy nieziemsko uparci. Miałem wtedy jakieś trzynaście, czternaście lat, masę pomysłów i przeświadczenie, że ojciec chce być moim wrogiem. Stan mamy się pogarszał, a on widział winę we mnie. Zabawne, zawsze wszystko musi być moją winą – chłopak wygiął usta w gorzkim grymasie. Lia spojrzała na niego ze współczuciem, ale nie odezwała się. Wiedziała, że nie odnajdzie odpowiednich słów, a nie chciała zrazić go pustymi frazesami. – Faktycznie mieli ze mną coraz więcej problemów. Nawet zdarzyło mi się wracać do domu w towarzystwie policji… - zawiesił na chwilę głos, jakby dając Lii czas na przetrawienie jego słów i podjęcie decyzji o wycofaniu się. Ona jednak wytrwale patrzyła na niego w niezmienną troską, wymalowaną w błękitnych oczach. Wziął głębszy oddech i kontynuował swoją opowieść. – Nie miałem towarzystwa takiego, jakie by sobie wymarzyli dla mnie rodzice. Zacząłem palić, chodzić na imprezy. Zwyczajnie uciekałem od wyrzutów ojca, może chciałem dać mu do tego powody, żeby nie obrywać za niewinność. Nie miałem też problemów w kwestii dziewczyn i nie powiem, żebym z tego nie korzystał. Ojciec widział wiele więcej, niż wtedy mi się wydawało. To samo mama. Zmarła, jak miałem piętnaście lat, mówiąc mi, że jest ze mnie dumna i wierzy, że będę dobrym człowiekiem – ponownie przerwał, dając sobie chwilę na uspokojenie rozkołatanego serca. Nigdy nikomu o tym wszystkim nie opowiadał i nie sądził, że będzie potrafił wyrzucić z siebie tak wiele wspomnień w jednej rozmowie. Kątem oka zauważył, jak Lia ociera oczy wierzchem dłoni. Westchnął, jeszcze raz otwierając usta. – Ojciec całkiem się załamał, Raul też nie mógł znaleźć sobie miejsca. Ciągle starał się przebywać z babcią. Tata się izolował. Czułem się cholernie samotny. Miałem wrażenie, że odeszła jedyna osoba w mojej rodzinie, która naprawdę szczerze mnie wspierała. Reszta przychylała się do zdania ojca. Według nich marnowałem swoje życie i wpędzałem matkę do grobu. Zacząłem jeszcze bardziej uciekać w imprezy i używki. Do domu wracałem w nienajlepszym stanie – podrapał się po głowie z krzywą miną, wspominając, a raczej ponownie zastanawiając się, jakim sposobem trafiał do domu. – Zaczęły się jeszcze większe awantury. Kończąc szesnaście lat znalazłem pracę w warsztacie ojca mojego przyjaciela, Frana. Szedłem tam zawsze po szkole. Ojciec wystraszył się, że robię się zbyt niezależny i robił mi jeszcze większe wyrzuty i piekło w domu. Wcale nie chciałem tam wracać, coraz częściej więc nocowałem gdzieś po mieście, u znajomych, u dziewczyn, w pracy. W końcu się dorobiłem i wywalił mnie z domu. Miałem siedemnaście lat i zdecydowanie przerośnięte ego.
- Mój Boże, co wtedy ze sobą zrobiłeś? – Lia zasłoniła dłonią usta, nie mogąc tego wszystkiego ogarnąć myślami. Współczuła Toniemu, jednocześnie rozumiejąc jego rodziców. Jej serce biło wiele szybciej, niż normalnie, a do oczu cisnęły się łzy. Nie miała pojęcia, jak mogłaby mu pomóc, choć tak bardzo tego chciała.
- Zamieszkałem z Pedrem, Laurą i Margą – wyjaśnił blondyn, przywołując obrazy tamtych dni. – Wynajęliśmy małe mieszkanie blisko centrum. Szczerze mówiąc na początku było mi tam świetnie. Nikt nie starał się mnie kontrolować, nikt nie robił wymówek. Oczywiście dziewczyny zawsze znalazły powód, żeby się o mnie martwić, ale to akurat było miłe – zaśmiał się szczerze, niemal natychmiast poważniejąc. – W sumie się im nie dziwię, sam bym się o siebie martwił. Właściwie wcale nie było mnie w domu. Rano szkoła, potem praca, potem naprawdę szalone imprezy, w między czasie druga praca w szkole tańca. I tak płynął dzień za dniem, nic pasjonującego.
- Kiedy ty jadłeś i spałeś? Jak ty przeżyłeś przy takim trybie życia? – Lia spojrzała na niego z przerażeniem i niedowierzaniem. W głowie nie mieściło się jej już nic z tego, co do niej mówił.
- Sam się temu dziwię – przyznał chłopak. – Ale musiałem. Musiałem zarobić, musiałem się uczyć, a imprez nie potrafiłem sobie odmówić. Byłem zbyt głupi na to. U znajomych zawsze się coś działo, zawsze mogłem odreagować całodzienny stres, znaleźć kogoś.
- Jak długo tak żyłeś?
- Jakieś półtorej roku. Potem Brisa sprowadziła mnie na ziemię.
- I nic ci się przez ten czas nie stało?
- Oczywiście, że się stało. Był taki tydzień, w trakcie którego spałem w sumie może trzy godziny. Przygotowywaliśmy się do turnieju tanecznego. Musiałem pracować nad własnym, solowym układem, układem mojej grupy i przygotować grupę dzieciaków do ich występu. Do tego w warsztacie też się nie obijałem, a w szkole jak zawsze było dużo do roboty. A i od imprez nie stroniłem. Szczerze powiedziawszy do szkoły rano trafiałem nie do końca trzeźwy – uzupełnił niezbyt chętnie, samemu kręcąc głową z powątpiewaniem. Czuł się, jakby opowiadał o zupełnie innym człowieku, o kimś obcym. – Efekt był taki, że z niedzielnej imprezy wywiozła mnie karetka na sygnale – dodał, z miną niewiniątka drapiąc się po karku. – Chyba dodatkowo przesadziłem z ziołem – mruknął, choć wcale nie miał zamiaru mówić tego na głos. – Mówiąc krótko, byłem totalnym gnojkiem, mającym głęboko w dupie jakiekolwiek wartości. Prócz przyjaźni. Próbowałem porozumieć się z ojcem, ale on nie chciał o mnie słyszeć. Wcale mu się nie dziwię, nie dawałem mu powodów do dumy. Tylko utwierdzałem w przekonaniu, że nie jestem wiele wart.
- Jesteś – powiedziała stanowczo Lia, kiedy zamknął usta. Mimo całego mętliku w głowie i wciąż mnożących się pytań, wiedziała, że ma obok siebie wyjątkowego człowieka, który zagubił się gdzieś w swojej życiowej drodze, by później od nowa się odnaleźć i naprawiać swoje błędy. Była też święcie przekonana, że nie powiedział jej wszystkiego. W układance brakowało paru elementów. Wciąż zastanawiała się, jakim sposobem związał się z dziewczyną taką, jak Brisa, nie mającą, z tego, co mówił, nic wspólnego z życiem, jakie wiódł. Nie rozumiała też, dlaczego dziewczyna popełniła samobójstwo i dlaczego Antonio uparcie twierdzi, że to jego wina. Nie chciała jednak pytać już o nic więcej tego wieczora. Usłyszała od niego wiele więcej, niż się spodziewała. – Nie każdy potrafi dostrzec swoje błędy i się zmienić. Liczy się to, kim jesteś teraz. Poza tym, jaka sztuka być porządnym człowiekiem, jeśli nigdy nie zboczyło się z jakiejś wytyczonej drogi i jeśli nigdy nie wytyczało się jej samemu?
- Ładnie powiedziane – uśmiechnął się, spoglądając w jej twarz. – Dziękuję – dodał po chwili ciszy. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Za co?
- Za to, że tu jesteś i że chciałaś mnie wysłuchać. To jednak prawda, że czasem dobrze się wygadać – powiedział, bawiąc się obrączką na prawym kciuku.
- Zawsze chętnie cię wysłucham – posłała mu ciepły, podnoszący na duchu uśmiech. – Od tego są przyjaciele, prawda?
- Prawda – przyznał, spoglądając w ciemniejące niebo, na którym chmury powoli się rozpraszały. – Późno się robi. Obiecałem Franowi, że do niego wpadnę jeszcze dziś. Będzie też reszta. Może pojedziesz ze mną? Nie poznałaś Frana i Laury.
- Bardzo chętnie, jeśli nie będę wam przeszkadzać w niczym – blondynka ponownie uśmiechnęła się, tym razem nieco nieśmiało. Toni pokiwał głową ze zrezygnowaniem.
- Zapamiętaj: jeśli coś ci proponuję, to znaczy, że NIE będziesz przeszkadzać. I więcej mi nie wyskakuj z takimi tekstami – patrząc w jej oczy, zagroził wskazującym palcem. Zaśmiała się lekko, przyjmując jego słowa do świadomości. Wstała na równi z nim, jeszcze raz spoglądając na grób kobiety, którą kochał ponad życie. W myślach pomodliła się za nią i za spokój dla serca Antonia. Chwilę później razem z nim wsiadła na motor, który pożyczył od Pedra. Objęła jego tors i oparła twarz o jego plecy, wpatrując się w mijające ulice Walencji. Mogła sobie jedynie wyobrazić, ile wspomnień i emocji chłopaka zawierało się w każdym zakamarku tego wielkiego miasta, z którego uciekł niecałe cztery miesiące wcześniej. Westchnęła cicho, przymykając ciężkie powieki. Czuła, że spotkanie z jego przyjaciółmi zapamięta na bardzo, bardzo długo.

2 komentarze:

  1. Jestem dopiero w połowie,ale już zacznę pisać komentarz,żeby nie zapomnieć za wiele, uch!
    To jest akurat dobre,że piszesz takie długie notki! Dużo przekazujesz w nich i piszesz ciekawie. Pewnie Ci już mówiłam to setki razy wcześniej,ale co tam - uwielbiam Twój styl :D
    Teraz jednak widzę jakoś więcej niedociągnięć, niż wcześniej. No więc głównie rzuciło mi się w oczy to, że po każdej wypowiedzi dodajesz "szepnął, powiedziała, odpowiedziała, dodał" itp. Uważam to za zbędnę, bo tylko czasem, gdy chce się coś sensownego dodać jest to potrzebne :D Tak przynajmniej mi się wydaję i lepiej i szybciej się czyta bez takich dopisków. :)
    Fajniutko w ogóle, że Toni zaczyna coś do Lii trochę czuć. No np. to, że zaczyna myśleć o niej,jak o kobiecie, a nie tylko przyjaciółce. Fajniutko!
    Ach, to pewnie też ci już mówiłam, ale nie zaszkodzi dopowiedzieć - Jedną z największych zalet tego opowiadania jest to, że nie można tego uznać za romans,nawet jeśli nim NIE jest. Uwielbiam u Ciebie to, że Toni w opowiadaniu( a nie w swoich wspomnieniach ) poznał wiele dziewczyn, z którymi go coś łączyło. To jest miazga, że nie połączyłaś go już na samym początku np. z Lią (chociaż ja mam ogromną nadzieję,że oni będą razem XD)
    Dobra, czytam dalej! :3
    Jeestem teraz na cmentarzu, jak sądzę i Toni rozmawiał ze zmarłą miłością. Śliczne to było. Naprawdę. Tak słodko się jej zwierzył, przywoływał ją we wspomnieniach i tęsknił za nią. Joj,jojo, ale wiesz co? Myślę, że mógł to spokojnie powiedzieć na głos, nie w myślach! :DD I przyszła Lia tera!
    Łaaał!
    Jestem w szoku,że Antoś tak wylewnie jej wszystko odpowiedział. Znaczy jak widzę nie powiedział wszystkiego, jednak ona się dużo dowiedziała. Ona jest strasznie uczuciowa, że tak bardzo przejęła się jego sytuacją. Dobrze,że ją ma, bo zawsze może się jej wyżalić. Chociaż dziwię się jej,że podeszła do niego, widząc,że jest przy nagrobku. Ja bym tak nie mogła, poczułabym się nieswojo, nawet jeśli byłby to mój najlepszy przyjaciel. Ale jeśli oni się tak rozumieją, a on czuje się przy niej dobrze i wie,że może jej zaufać - to ja nie widzę problemu i cieszę się bardzo :3
    Rozdzialik miodzio! Poprzedni przeczytałam również, chociaż go czytałam już wczesniej,ale chciałam przypomnieć sobie co się dzieje. Akcja jest wielka i oczywiście musisz mnie informować o nowościach, haha :DD Pozdrowienia! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, jeszcze dzisiaj poprawę tę spódnicę XDDD
    Ale bardzo dziękuję za komentarz, jest bardzo milutki i w sam raz na poranek :D
    Więc tak - również uwielbiam imię Amarylis dlatego chciałam dać go dla kogoś ślicznego, bo taka będzie właśnie Amarylis :3 Ale ona na pewno nie będzie taka jak matka, wiadomo, umie się zachować, ale jednak ma w sobie coś dzikiego z ojca. Chcę właśnie, by najstarszy syn, czyli Vighaar, był od nich wszystkich inny :3 A bliźniaki i Amarylis to złooo! :DD Mam nadzieję, że uda mi się to konkretnie przedstawić XD
    cieszę się, że lubisz Aatosa :D Ja z kolei najbardziej przywiązałam się do Vilhi :D

    OdpowiedzUsuń