Migotliwe światło świecy tańczyło na kremowych ścianach sypialni, raz po raz oświetlając młodą, zmęczoną twarz chłopaka, próbującego odnaleźć ukojenie w dźwiękach gitary. Jego szczupłe palce z pasją i melancholią uderzały w metalowe struny, wydobywając z nich przejmującą, pełną tęsknoty melodię, dyktowaną przez roztrzaskane serce. Antonio nie potrafił wytrzymać z samym sobą, bał się nadchodzącego nieubłaganie poranka. Wraz ze wschodem słońca musiał wyjść ze swojego pokoju, spojrzeć w lustro, goląc twarz i unikać spojrzenia swoich własnych oczu. Nie był w stanie choćby pomyśleć o spotkaniu z Niguelem na sali treningowej w teatrze.
Fałszywa nuta wdarła się w melodię wypełniającą pomieszczenie. Toni westchnął cicho, odkładając gitarę i opierając ją o łóżko. Obojętnym wzrokiem spojrzał w stronę okna. Ciężkie chmury przysłaniały księżyc i gwiazdy. Wyciągnął rękę w stronę szafki nocnej. Poczuł na palcach chłód przezroczystego szkła. Wpatrywał się w szkarłatny płyn, do połowy wypełniający szklankę. Nie upił ani kropli, świadomy, że za kilka godzin wsiądzie na motor, a nie podejrzewał, by udało mu się zasnąć. Obiecał sobie, że nigdy w życiu nie siądzie za kierownicą po choćby łyku alkoholu. Wiedział aż za dobrze, czym mogłoby się to skończyć. Nie chciał być już winien cierpienia innych osób. Tak doskonale pamiętał łzy wylewane przez najbliższe mu osoby. Sam usiłował wtedy nie okazać, jak bardzo mu ciężko, chciał być ich wsparciem. Zacisnął mocno powieki, po raz kolejny uświadamiając sobie, jak bardzo był słaby. Wtedy nie sprostał zadaniu, a teraz wystarczyło jedno zdjęcie, by wszystkie rany otwarły się na nowo, by znów nie mógł dojść do siebie. Nie potrafił pozbyć się obrazów z tamtych dni. Pamiętał każdą sekundę. Mógłby przysiąc, że potrafiłby doskonale opisać każdy najdrobniejszy szczegół sosnowych trumien. Nic nie umknęło z jego pamięci, żadne wspomnienie nie chciało zniknąć z jego myśli.
Poczuł dziwny ciężar na nogach. Uśmiechnął się smutno, patrząc na Chucky’ego, który oparł pysk na jego nogach, kładąc się przy nim na podłodze i spoglądając na niego z psią troską. Antonio odstawił szklankę z winem.
- Masz rację, to mi nie pomoże – przyznał, drapiąc psa za uchem. Oparł wygodnie plecy o bok łóżka. Westchnął ponownie, wpatrując się w sufit. – Też za nimi tęsknisz, prawda? – po chwili milczenia spojrzał na czworonożnego przyjaciela. – Nie mogłem nic poradzić – szepnął, próbując wreszcie w to uwierzyć. – A teraz nie potrafię się pozbierać, choć wiem, że powinienem. Naprawdę byli dla mnie wszystkim – jedna, gorąca łza wypłynęła spod zmęczonych powiek. Toni zacisnął mocno usta, próbując się opanować. Poczucie samotności uderzyło w niego z ogromną siłą, przygniatając swym ciężarem. W tym jednym momencie zapragnął pojechać do Walencji, zapukać do drzwi rodzinnego domu i choćby zobaczyć swoją rodzinę. Kolejna łza spłynęła po nieogolonym policzku chłopaka. Nie miał złudzeń, że ktoś z nich mógłby chcieć nawiązać z nim kontakt. Już dawno go skreślili. Jedynie Mili wciąż przy nim była. Ojciec pochłonięty swoją pracą i rozgoryczony śmiercią żony zapomniał o starszym synu. „Ja mam tylko jednego syna. Raula.” Tak się pożegnali. Antonio senior nie próbował potem odszukać pierworodnego syna, a Toni w końcu również zaprzestał prób porozumienia się z nim. Utracił też kontakt z bratem, który stanął po stronie ojca. Przestał rozmawiać z dziadkami, na ulicy bez słowa mijał innych członków rodziny, którzy nawet nie raczyli go spojrzeniem. W głębi serca jednak blondyn miał nadzieję, że tęsknią za nim choć w połowie tak, jak on za nimi. Przecież kiedyś był ich małym ulubieńcem, łobuzem, którego wszędzie było pełno. Westchnął, dostrzegając zniekształcone odbicie swojej twarzy na wypolerowanych dokładnie drzwiczkach szafki nocnej. Kim był teraz? Kim stał się przez chęć pokazania własnej niezależności i pogardy dla świata? Odwrócił wzrok, nie chcąc się nad tym zastanawiać. Wiedział, że odpowiedź byłaby bolesna. Tylko jego przyjaciele potrafili dostrzec w nim jeszcze jakikolwiek ślad dobroci.
Jeszcze raz spojrzał na swojego psa i uśmiechnął się delikatnie. Musiał w końcu przestać użalać się nad sobą. To przecież nie pomagało. Przetarł twarz dłońmi, wstając z podłogi. Chucky obserwował uważnie, jak jego właściciel szedł do łazienki, a parę minut później kładł się w swoim łóżku, by przespać choćby parę godzin.
Gitara wciąż stała obok łóżka, zaklinając w milczeniu wszystkie nuty, które kiedyś wydobywały z niej dłonie Antonia. Wszystkie tkliwe melodie, wszystkie namiętne rytmy, wszystkie uczucia, jakie przelewał przez nią w muzykę, jego wierną przyjaciółkę.
Consuela rozejrzała się wokół siebie, ucząc się wzrokiem struktury drewnianych mebli i wykończeń oraz cynamonowych ścian pizzerii, do której zabrał ją mężczyzna, fascynujący ją z godziny na godzinę coraz bardziej. Uśmiechnęła się promiennie kolejny raz, spoglądając błyszczącymi oczyma na Antonia, który w skupieniu przeglądał menu. Z czułością odnotowała w myślach drobną zmarszczkę na jego czole, przyglądając mu się z uwagą.
- Jestem tak głodny, że zjadłbym wszystko, co tu dają i to w powiększonej porcji – usłyszała jego głos, w którym dało się wyczuć nutę zmęczenia. Zaśmiała się krótko, posyłając mu ciepłe spojrzenie.
- To weźmy największą pizzę z największą ilością dodatków, co ty na to? – zaproponowała. – Też umieram z głodu.
- Jestem za – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, zacierając ręce. Consuela ponownie się zaśmiała. W tym momencie przypominał jej małego chłopca, któremu rodzice obiecali ulubiony lodowy deser. – A co chcesz do picia?
- Colę – odpowiedziała po chwili zastanowienia, spoglądając na jego duże, szczupłe dłonie, w których wciąż trzymał menu. Antonio skinął głową i złożył zamówienie, ignorując zalotny uśmiech kelnerki. Consuela odprowadziła kobietę niechętnym spojrzeniem. – Wszystkie na ciebie lecą – skwitowała z westchnięciem.
- E tam, wcale nie – zaśmiał się, bawiąc srebrną obrączką, którą nosił na prawym kciuku. Dziewczyna przygryzła lekko dolną wargę.
- To od jakiejś kobiety? – spytała, besztając się w duchu za własną naiwność. Taki mężczyzna musiał kogoś mieć.
- Zasadniczo to tak – na jego twarzy pojawił się sentymentalny, ciepły uśmiech, przywodzący na myśl małego łobuza, wspominającego swoje wyczyny. Dziewczyna mimowolnie spuściła wzrok, zajmując dłonie skrawkiem serwetki, leżącej na stole. – Taką samą ma jeszcze pięć osób – Toni zaśmiał się lekko i spojrzał badawczo na Consuelę, nie potrafiąc ukryć rozbawienia.
- Pięć osób? Nie rozumiem – podniosła na niego wzrok, czując mętlik w głowie. Jej serce zadrżało jednak lekko, mając nadzieję, że chłopak nikogo nie ma.
- Moja przyjaciółka wpadła kiedyś na pomysł, że nasza ekipa powinna mieć jakiś drobiazg symbolizujący naszą przyjaźń. Wtedy stwierdziliśmy, że jej odbiło, ale skończyło się na tym, że wszyscy nosimy takie obrączki – uśmiechnął się, zdejmując srebrny krążek z palca.
- Tam jest jakaś grawerka? – Consuela przyjrzała się błyskotce, trzymanej przez chłopaka.
- Tak – potwierdził, podając jej obrączkę. Delikatnie wzięła ją w dłoń, przebiegając wzorkiem po wygrawerowanych po jej wewnętrznej stronie literach. – V+A+M+P+L+F – przeczytała, zastanawiając się, co oznacza to równanie. – O co w tym chodzi?
- To był pomysł Vane. Każda litera to pierwsza litera naszych imion.
- Fajny pomysł – Consuela uśmiechnęła się i oddała chłopakowi obrączkę niemal z namaszczeniem. – To wspaniale mieć takich ludzi. Zazdroszczę ci.
- Sam sobie zazdroszczę – zaśmiał się krótko. – Ty nie masz nikogo takiego?
- Mam przyjaciółkę, jest wspaniałą osobą. Ale nikogo więcej tak bliskiego nie mam – dziewczyna wzruszyła lekko ramionami, spuszczając wzrok. Czuła na sobie jego spojrzenie. – Pomijając rodzinę – uśmiechnęła się, przywołując w myślach twarze swoich rodziców i młodszego brata.
Toni uśmiechnął się lekko.
- Rodzina też jest diabelnie ważna – przyznał, nie dając po sobie poznać, jak bolesny jest dla niego temat rodziny.
- Masz rodzeństwo?
- Tak, młodszego brata – mimo jego woli, jego usta wykrzywiły się w ciepłym uśmiechu.
- To tak jak ja. Wiesz… - nim dziewczyna zdążyła skończyć zdanie, koło ich stolika pojawiła się kelnerka, spoglądając na Antonia kokieteryjnie. Z zalotnym uśmiechem na ustach o wyjątkowo ładnym, pełnym kształcie, postawiła przed nimi zamówioną pizzę, pochylając się przy tym mocno, chcąc dać chłopakowi możliwość przyjrzenia się jej dekoltowi. Ku jej zaskoczeniu, Toni nie odrywał wzroku od swojej towarzyszki, rzucając jedynie krótkie „dziękuję” do obsługującej ich kobiety. Consuela posłała jej jadowite spojrzenie, samej nie rozumiejąc swojego zdenerwowania. Jednocześnie czuła przyjemną satysfakcję przez fakt, że w jej towarzystwie Antonio nie interesował się innymi kobietami. Przyjęła to za dobry znak.
- Dziwna baba – mruknęła, gdy kelnerka odeszła w stronę zaplecza, kołysząc wyzywająco biodrami.
- Grunt, że przyniosła jedzenie – oczy Toniego rozbłysły wesołym blaskiem, a usta ułożyły się w szeroki uśmiech, odsłaniając jego równe, białe zęby. Chłopak miał doskonały humor, dzięki nieobecności Niguela na próbie tego dnia. Wszyscy tancerze zgodnie stwierdzili, że Severo prowadzi próby o wiele lepiej, a atmosfera przy nim jest o wiele lżejsza i przyjemniejsza, dzięki czemu wszyscy uczą się choreografii szybciej i łatwiej.
Consuela pokiwała z rozbawieniem głową, sięgając po kawałek pizzy.
- Toni – spojrzała na niego niepewnie, przypominając sobie poprzedni wieczór. Antonio podniósł na nią swoje czekoladowe oczy, czekając na jej dalsze słowa. – Ja… chciałam przeprosić za wczoraj.
- Nie rozumiem? – zmarszczył lekko brwi, starając się przypomnieć sobie moment, za który teraz mogłaby go przepraszać.
- Głupio się zachowałam i źle cię oceniłam, nie jesteś taki, jak faceci, których znałam – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Czuła, że jej policzki zaróżowiły się nienaturalnie. Wciąż nie mogła zrozumieć swojego zachowania i reakcji swojego ciała w jego obecności. – I dziękuję, że się zachowałeś tak… tak jak się zachowałeś – zakończyła kulawo, spuszczając wzrok. Jej policzki przybrały kolor nasyconego karmazynu. Miała nadzieję, że zrozumiał, co próbowała mu powiedzieć. Nie była w stanie wyjaśnić, skąd nagle pojawiło się w niej tyle nieśmiałości i tak ogromne zawstydzenie.
- Nie masz za co ani przepraszać, ani dziękować – jego łagodny głos zabrzmiał w jej uszach, natychmiast uspokajając nerwowe bicie serca. Odważyła się spojrzeć w jego oczy, w których odnalazła zrozumienie i współczucie. Utwierdziła się w przekonaniu, że jego człowiekiem, który z pewnością nie będzie starał się jej oceniać.
- Naprawdę nie wierzysz w to, co o mnie mówią? – spytała nieśmiało, mimo wszystko bojąc się odpowiedzi.
- Jestem w stanie uwierzyć, że faktycznie prowadzisz takie życie – zaśmiał się lekko, niemal od razu poważniejąc. – Ale nie wierzę, że taka jesteś. Nie jestem dobrym psychologiem, ale wiem, że ludzie często zachowują się wbrew sobie przez otoczenie, albo żeby coś udowodnić.
- Albo żeby przed czymś uciec – westchnęła smutno, jednocześnie nie mogąc uwierzyć, że on tak doskonale ją rozumie.
- To też – przyznał, nie dając po sobie poznać własnych uczuć. – A inni uwielbiają od razu zaszufladkować kogoś i ocenić po pozorach.
- To strasznie niesprawiedliwe – Consuela wepchnęła do ust wielki kawałek pizzy. Toni spojrzał na nią z rozbawieniem, wywołując jej lekkie zawstydzenie.
- Świat ma niewiele wspólnego ze sprawiedliwością – zauważył, podnosząc do ust szklankę z colą. – Swoją drogą, muszę w końcu wryć sobie w pamięć tę kwestię przy rozmowie z Savierem w musicalu. Ciągle się mylę – westchnął, sięgając po kolejny kawałek pizzy z wyrazem dziecięcego oburzenia na twarzy.
- Oj, masz dużo czasu – Consuela uśmiechnęła się ciepło. – Ja się mylę w większości tekstu jeszcze.
- Do premiery na szczęście trochę czasu zostało. Dobra ta pizza – spojrzał na cienkie ciasto i ciągnący się ser ciągle głodnym wzrokiem. Consuela roześmiała się, zastanawiając, ile chłopak jest w stanie zjeść. Spojrzała przez okno, czując, jak ogarnia ją błogi spokój i swego rodzaju szczęście. Czuła się bezpieczna i nie miała ochoty wychodzić z pizzerii, wracać do domu i czekać na kolejny dzień, aby znów go zobaczyć. Chciała zostać przy tym stoliku na zawsze.
Antonio przyjrzał się jej uważnie. Uśmiechnął się lekko, widząc, jak głęboko się zamyśliła. Przestudiował wzrokiem rysy jej twarzy, jeszcze raz przekonując się, jak piękną była kobietą. W jej brązowych oczach dostrzegł wesołe błyski. Nie zarażały jednak one takim optymizmem jak spojrzenie Perli, ani nie podnosiły na duchu jak ciepło w oczach Lii. Westchnął cicho, oczami wyobraźni widząc parę zielonych tęczówek wpatrujących się w niego z najprawdziwszą i najszczerszą miłością. Nie potrafił uwolnić się od wspomnień. Rany były jeszcze zbyt świeże, a serce wciąż biło tylko dla tych kilku odległych chwil, spędzonych w ramionach kobiety, z którą pragnął przeżyć całe swoje życie.
Chucky położył się wygodnie na miękkim dywanie w salonie, tuż koło stolika, zastawionego puszkami piwa, łypiąc ciekawie na dwóch mężczyzn, siedzących na kanapie i fotelu, pogrążonych w rozmowie. Znudzony przymknął w końcu ciężkie powieki, odpływając w świat psich snów.
Antonio i Pedro czekali na swoje przyjaciółki, przygotowujące w kuchni pożegnalną kolację. Następnego dnia rano czwórka przyjaciół miała wrócić do Walencji. Toni starał się nie okazać, jak bardzo nie chciał zostawać sam. Wiedział jednak, że jego przyjaciele mają swoje obowiązki i nie może ich egoistycznie zatrzymywać przy sobie. Wystarczyłoby przecież jedno słowo, a zostaliby przy nim, zaniedbując swoje sprawy. Miał jednak nadzieję, że niedługo przyjadą do niego jeszcze raz, tym razem w pełnym składzie. Rok akademicki dobiegał końca, w szkole tańca także zbliżały się wakacje. Tęsknił za chwilami spędzonymi całą szóstką.
- A tak zupełnie szczerze, Consuela ci się podoba? – głos Pedra wyrwał blondyna z zamyślenia. Spojrzał na przyjaciela przytomniejszym wzrokiem, analizując jego pytanie.
- W jakim sensie? – zmarszczył brwi, dając sobie chwilę czasu na zrozumienie, o co pytał go Pedro.
- No jako kobieta. Mówisz, że jest śliczna i sympatyczna, więc pytam, czy podoba ci się w jakiś szczególny sposób.
- Zaczynasz bredzić, odstaw to piwo – Toni spojrzał na niego rozbawiony, próbując podświadomie uniknąć odpowiedzi. – No dobra, dobra, nie patrz tak na mnie. Podoba mi się fizycznie, ale nic więcej. Ok, lubię z nią spędzać czas, ale w formie czysto przyjacielskiej.
- Widzę w twoich oczach, że albo nie mówisz do końca prawdy, albo podoba ci się inna – Pedro zmrużył oczy i wycelował palec wskazujący w klatkę piersiową Antonia. – Lia?
- A co wyście się tak Lii uczepili? – zaperzył się blondyn, przewracając oczami. Pedro uśmiechnął się do siebie. – Ok, ją lubię jeszcze bardziej, niż Consuelę i rzeczywiście cholernie podobają mi się jej oczy, ale nic więcej.
- Tylko oczy? – brunet uniósł z rozbawieniem jedną brew. Antonio westchnął z irytacją. – Ha! Widzisz, ja cię zawsze przejrzę. Stary, znam cię całe życie i wiem, jakie dziewczyny ci się podobają, z jakimi byś się przespał, a z jakimi związał.
- Co to za podział „z jakimi byś się przespał, a z jakimi związał”? Kogo ty ze mnie robisz? Ok, nie odpowiadaj – Toni upił łyk piwa, mając nadzieję, że Pedro nie będzie kontynuował tematu kobiet.
- Poza tym widzę, że nad czymś usilnie myślisz i nie podejrzewam, że chodzi o Consuelę. Więc Lia, albo ktoś inny – Pedro spojrzał na niego wzrokiem odkrywcy. Bardzo chciał, aby blondyn ułożył sobie z kimś życie. Jak nikt inny zasługiwał na odrobinę szczęścia i spokoju, jakie mogła zapewnić jedynie kobieta, ofiarująca mu swoją miłość i oddanie.
- Daj mi spokój, naprawdę nie mam głowy do myślenia o kobietach, a już na pewno nie o związkach – rzucił ze zniecierpliwieniem blondyn. – A jeśli już naprawdę musisz wiedzieć, to z nich wszystkich najbardziej podoba mi się Perla. I nie wyobrażaj sobie za dużo, nie mam zamiaru się pakować w żadne związki – zakończył, zakładając ręce na klatce piersiowej i besztając się w duchu za to, co powiedział. Był pewien, że Pedro nie da mu spokoju.
- Perla? Ta z Walencji? Co opatrywała ci nadgarstek, a potem nikt nie był w stanie ci powiedzieć, kim jest? A potem dopiero skojarzyłeś, że to córka lodziarza, ale dałeś sobie spokój, bo poznałeś Risę? I…
- Tak, tak, to ta – przerwał mu Toni, z coraz większą irytacją. – Możesz już zejść z tego tematu?
- Człowieku, ale nie przez przypadek znaleźliście się po tylu latach w jednym miejscu! – zawołał podekscytowany Pedro. – To musi coś znaczyć!
- Tak, że powinieneś iść w końcu do psychiatry – mruknął Antonio.
- Być może, ale sam pomyśl! Nie znalazłeś jej tam wtedy, a los rzucił was w jedno miejsce, pracujecie razem i żeby było lepiej, gra kobietę, którą Alirio szczerze kocha! To nie może być przypadek! – stwierdził pewnie brunet. Toni przymknął oczy, będąc na skraju załamania nerwowego.
- Ja pierniczę – jęknął. – Stary, powinieneś przestać czytać te durne książki, oglądać z dziewczynami te chore komedie romantyczne i na miłość Boską przestać myśleć, bo za cholerę ci to nie wychodzi! – zawołał. – Jak nie skończysz tych wywodów to normalnie wyjdę z siebie i stanę obok, a to się źle skończy dla ciebie.
- Dobra, już dobra – Pedro uniósł dłonie w geście poddania. – Wspominałeś coś, że Consuela ci mówiła, dlatego stała się taką… em… łatwą, powiedzmy, że to dobre słowo, kobietą?
- Dość schematyczna historia – Toni wzruszył ramionami, robiąc łyk piwa. – Zakochała się w facecie, który wykorzystywał ją na wszystkie możliwe sposoby i zdradzał z jej przyjaciółką. Na pożegnanie stwierdził, że w sumie powinna mu być wdzięczna, że chciał ją w ogóle dotknąć, bo nikt inny by się nie odważył. Podobno była wtedy dość przy kości i miała problemy z cerą, w dodatku nosiła aparat na zęby, była strasznie zakompleksiona i jego słowa ją tym bardziej zabolały.
- No tak, pewnie sama tak o sobie myślała, a ten ją tylko dobił – Pedro spojrzał na swoją puszkę, współczując z całego serca tej dziewczynie. Sam doskonale wiedział, jak kompleksy potrafią zniszczyć człowiekowi życie.
- No właśnie. Obiecała sobie, że udowodni mu, że będzie potrafić owinąć sobie wszystkich facetów wokół palca. Schudła, w końcu pokonała trądzik, aparat wyrównał jej zęby i okazało się, że faceci sami zaczęli szaleć na jej punkcie i wcale nie musiała się zbytnio wysilać, by zdobywać jednego po drugim. W dodatku jej rodzice są po rozwodzie i przez to przestała wierzyć w miłość.
- Faktycznie można ją zrozumieć – przyznał Pedro. – I opowiedziała ci to wszystko na pierwszym takim spotkaniu?
- Nawet więcej.
- Oj, stary, uważaj. Może ona tobie jest obojętna, ale ty jej chyba nie.
- Wiem – Antonio westchnął ciężko, zastanawiając się, co kobiety w nim widzą. – Ale może po prostu musiała się wygadać, a że wczoraj zaproponowała mi, żebym do niej poszedł, to chciała się wytłumaczyć.
- Możliwe. A z Perlą masz dobry kontakt? Tak tylko pytam, nie denerwuj się – zaznaczył szybko Pedro, widząc niebezpieczne błyski w oczach Toniego.
- Wydaje mi się, że tak. Choć najwięcej czasu spędzam z Lią i June. No i z Savierem i Enrique – uzupełnił, zauważając głupkowaty uśmiech, wykwitający na ustach Pedra.
- A Perla kogoś ma?
- Nie wiem, chyba nie. I zlituj się już nade mną. Ja naprawdę nie chcę się z nikim wiązać, jasne? Nie chcę nikogo skrzywdzić – dodał ciszej.
- Ciągle myślisz o Brisie? – Pedro spojrzał na przyjaciela ze współczuciem i zrozumieniem. – Toni, ja wiem, jak ją kochałeś i wiem, ile dla ciebie znaczyła. Ale to przeszłość, musisz żyć dalej.
- To nie powód, żebym rzucał się w ramiona pierwszej lepszej. Wiem, że zachowuję się jak dzieciak, wiem, że powinienem przestać o niej myśleć, wiem, że moje zachowanie jest żałosne, ale nie potrafię inaczej, rozumiesz? Nie potrafię. Potrzebuję trochę czasu – dodał ciszej, zgniatając pustą puszkę po piwie. Pedro wpatrywał się w niego smutno, przypominając sobie wydarzenia sprzed dziewięciu miesięcy. Znów poczuł nieznośną bezsilność. Nie wiedział, jak pomóc przyjacielowi.
Zalegającą ciszę, przepełnioną smutkiem i bezradnością, przerwała Vane, wchodząc do salonu z szerokim uśmiechem na twarzy, wołając obu przyjaciół na gotową już kolację.
Ciemna noc okryła obrzeża Walencji dyskretnym mrokiem, przyglądając się marzeniom sennym mieszkańców miasta. W wielkiej posiadłości, położonej bardzo blisko plaży, młody chłopak nerwowymi ruchami wrzucał do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, sprawdzając, czy nie zapomniał biletu na pociąg. Przełknął głośno ślinę, rozglądając się po raz ostatni po pokoju. Westchnął ciężko, coraz bardziej podziwiając odwagę swojego starszego brata. Sam wciąż nie potrafił sprzeciwić się ojcu i złamać choćby jednej z narzuconych przez niego reguł. Czuł się fatalnie ze świadomością, że właśnie zamierza zrobić coś, czym zawiedzie swojego tatę. Z drugiej strony był z siebie dumny, że w końcu podjął tę decyzję. Wziął głęboki oddech, złapał swój plecak i wyszedł z domu najciszej, jak tylko potrafił. Kiedy przechodził koło sypialni ojca, usłyszał jego równomierny oddech. Odetchnął, ciesząc się, że tej nocy mężczyzna spał głęboko. Zazwyczaj przez większość nocy przesiadywał w kuchni, bądź na tarasie, rozpamiętując minione lata. Czasem szedł do stajni, doglądać konie, lub do sadu oliwnego, szukając samotności. Raul bał się o niego. Wiedział jednak, że Antonio senior jest zbyt dumny, by przyznać się do błędu i zbyt uparty, by próbować coś zmienić.
Chłopak zamknął cicho drzwi wejściowe i ruszył w stronę bramy. Jeszcze raz przełknął ślinę, modląc się, by ojciec się nie obudził. Mijał drzewa figowe i pomarańcze z coraz szybciej bijącym sercem. W końcu wyszedł na ulicę i biegiem puścił się w stronę dworca kolejowego, mając nadzieję, że nie spotka po drodze nikogo znajomego.
Pociąg odjechał punktualnie. Raul znalazł wolne miejsce, zrzucił plecak z ramienia i wbił nieprzytomny wzrok gdzieś w dal. W jego poszerzonych z emocji źrenicach odbijały się niknące za oknem krajobrazy jego rodzinnego miasta. Udało się, powtarzał sobie w myślach, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. Jego serce wciąż biło nierówno, a sumienie podszeptywało, że nie zachował się tak, jak powinien. Westchnął przecierając swoją twarz, o delikatnych rysach, wciąż przypominającą twarz dziecka, szczupłymi dłońmi.
Wspomnienia tamtych dni krążyły po jego głowie, nie dając chwili spokoju. Kłótnie, krzyki, nieprzynoszące żadnych rezultatów groźby. Po śmierci Coralii wszystko się zmieniło. Magia rodzinnego ciepła zdała się nagle nierealną baśnią, odległym wspomnieniem, jakby z innego życia. Rodzina stała się iluzją i kłamstwem. Raul wiedział, jak bardzo cierpiałaby jego matka, widząc, co stało się z trójką jej mężczyzn. Wiedział, że zrobiłaby wszystko, by ich drogi nigdy się nie rozdzieliły. Był pewien, że to by się jej udało. Ale ona nie żyła. Nie mogła już nic zrobić. Chłopak spojrzał w niebo, bezkresny błękit, rozpostarty wysoko ponad ziemią. Kiedy był dzieckiem, wierzył, że tam trafiają umarli. Teraz spoglądał w górę odruchowo, za każdym razem, kiedy wspominał matkę. Widział tam jej uśmiech i oczy. Widział je dzięki nieograniczonej wyobraźni starszego brata, który za wszelką cenę starał się znaleźć dla niego jakieś pocieszenie. To on pewnego dnia zabrał Raula na dziką plażę, w miejsce, w którym bawili się jako małe dzieci pod opieką Coralii, by słowami i wspomnieniami wymalować niezniszczalny portret najbliższej im kobiety na błękitnym płótnie nieba. Długo siedzieli na chłodnym piasku, ich twarze smagały drobinki piasku, niesione przez jesienny wiatr. Tamtego dnia morze było wyjątkowo spokojne, cała przyroda zdawała się ucichnąć specjalnie dla dwóch chłopców, oddających się bolesnym wspomnieniom. Jedynie wiatr wygrywał smętną melodię, idealnie harmonizującą z rytmem dwóch zrozpaczonych serc.
Od tamtej chwili minęło już pięć długich lat, pełnych wzajemnych pretensji. Raul nie potrafił odnaleźć się w nowej sytuacji, nie potrafił zdecydować, po której stronie barykady powinien stanąć. Moment podjęcia decyzji przeklinał całym sobą przez długi czas, nigdy nie mogąc sobie wybaczyć własnej głupoty i braku stanowczości. W końcu jednak zebrał się w sobie i wyruszył w podróż, mającą wszystko odmienić.
- I pamiętaj, że zawsze możesz do nas zadzwonić, o każdej porze dnia i nocy – zastrzegła Marga, żegnając się z Tonim. – I zawsze jesteś mile widziany u nas – dodała, przytulając go mocno. – Moja mama ciągle marudzi, że nikt tak nie docenia jej kuchni, jak ty.
Antonio roześmiał się, wspominając wypieki matki Margi.
- Ja nie wiem, jak można nie doceniać jej kuchni – przyznał szczerze.
- I jedz jak człowiek, bo znowu wylądujesz w szpitalu – Vane pogroziła blondynowi palcem, ściskając go. – Będziemy tęsknić.
- Dobra, bo się znowu popłaczecie i będę całą drogę wam chusteczki podawał – Pedro przewrócił ze śmiechem oczami, podchodząc do przyjaciela. – Trzymaj się stary. I baw się dobrze – dodał, unosząc wymownie brwi.
- Też się trzymajcie – uśmiechnął się Toni, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo chciałby, żeby zostali.
Obserwował, jak machając mu dłońmi wsiadali do samochodu, czując dziwną pustkę w sercu. Zdążył się na nowo przyzwyczaić do ich obecności. Uśmiechał się jednak, wiedząc, że zawsze może na nich liczyć. Kiedy czerwony samochód zniknął za bramą, Antonio wrócił do domu po swoje rzeczy, z ciężkim sercem przygotowując się do kolejnej próby w teatrze. Miał nadzieję, że i tego dnia del Prade nie pojawi się w pracy.
Raul wysiadł z pociągu i przetarł zaspane powieki dłońmi. Rozejrzał się po madryckim dworcu, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę zdobył się na ten krok. Dumny z siebie i podniecony swoją misją ruszył przed siebie, co chwila poprawiając spadający z ramienia plecak. Dotarł do postoju taksówek, wyjmując z kieszeni swój portfel. Dziękował Bogu, że nie kupił nowego skutera, na który zbierał pieniądze, które teraz umożliwiły mu podróż.
- Dzień dobry – przywitał się, wsiadając do samochodu. – Calle Moreruela 77 proszę.
- Wedle życzenia – taksówkarz uśmiechnął się przyjaźnie, spoglądając we wstecznie lusterko i przyglądając się młodemu klientowi.
Raul przyglądał się z zaciekawieniem mijanym budynkom, podziwiając piękno miasta. Ostatnim razem był w stolicy jako kilkuletni chłopiec i z całej wyprawy zapamiętał jedynie wielkiego lwa w madryckim zoo. Spojrzał na zegarek stwierdzając, że ojciec powinien niedługo wstać z łóżka. Nie potrafił jednak przejmować się nieuniknioną kłótnią z mężczyzną, kiedy ten odkryje, co zrobił jego syn. Miał w głowie jedynie wypełnienie swojego planu. Uśmiechnął się do siebie, mocniej ściskając w dłoniach swój plecak.
Taksówka w końcu zatrzymała się na końcu ulicy Moreruela, a w sercu chłopaka nastąpiła eksplozja podniecenia. Szybko zapłacił taksówkarzowi, dziękując mu i żegnając się grzecznie, jak nauczyli go rodzice. Wyskoczył z pojazdu i stanął przed dość wysoką bramą, okalaną pędami winorośli. Wziął głęboki oddech, z bijącym szybko sercem nacisnął przycisk przy domofonie. Wstrzymał powietrze w płucach, czekając na odpowiedź brata. Tak długo nie słyszał jego głosu. Zastanawiał się, jak bardzo zmieniła się jego barwa. Jak zmienił się on. Bał się, że Toni nie będzie chciał go widzieć. Wiedział, jak bardzo musiała zaboleć go jego postawa. Byli braćmi, powinni trzymać się razem. Może wtedy ich ojciec zrozumiałby, że postępuje źle, że to oni mają rację. Teraz jednak nie można było zmienić przeszłości, a jedynie postarać się o lepszą przyszłość.
Raul nie doczekał się odpowiedzi brata. Jeszcze raz zadzwonił domofonem, mając nadzieję, że chłopak nie usłyszał go, albo był w łazience. Jednak i tym razem nie było odpowiedzi. Przez ogrodzenie zajrzał na podwórko. Nikogo tam nie było. Chłopak westchnął i oparł się plecami o płot z postanowieniem, że poczeka na brata. Pomyślał, że pewnie jest w pracy, bo z pewnością jakąś znalazł. Zawsze potrafił sobie poradzić, a Raul nie sądził, by mogło się to zmienić. Zazdrościł mu tej zaradności. Sam często miał z tym problemy, zazwyczaj szukał poparcia i wsparcia w innych osobach. Zrzucił plecak z ramienia, stawiając go koło nogi. Przez ramię zerknął na dom, stwierdzając, że jest naprawdę piękny. Gdzieś z prawej strony usłyszał dźwięk silnika motoru. Odwrócił głowę i dojrzał zbliżającą się sylwetkę czarnego kawasaki ninja. Uśmiechnął się do wspomnień, przypominając sobie, jak razem z bratem przeglądali gazety o tematyce motoryzacyjnej.
Motocykl zatrzymał się przed bramą. Raul spojrzał na mężczyznę, który najwyraźniej go nie zauważył. Był wysoki, miał pięknie wyrzeźbione mięśnie. Nie zdejmując kasku wyjął z kieszeni małe urządzenie, którym otworzył bramę wjazdową. Raul stracił głos, wpatrując się, jak mężczyzna wjeżdża na swoim motorze przez bramę i zatrzymuje przed garażem. Z narastającym podnieceniem obserwował, jak ściąga kask, idąc w stronę wejścia do domu.
- Toni! – krzyknął w końcu nienaturalnie wysokim głosem, czując rosnącą w gardle gulę. Blondyn zatrzymał się i spojrzał w stronę bramy. Raul uśmiechnął się szeroko, choć trochę niepewnie. Zupełnie nie wiedział, jakiej reakcji się spodziewać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz