poniedziałek, 16 lipca 2012

Cienie przeszłości


W sypialni, położonej na piętrze jednego z domów na madryckich obrzeżach, panował mrok. Karmelowe ściany tonęły w szarości, gubiąc swój codzienny, ciepły wyraz. Różne przedmioty zebrane w pomieszczeniu odznaczały się na ich tle jako jednolite kształty różnej wielkości. Jedyne światło dawał elektroniczny zegarek, ustawiony na nocnej szafce, zaraz koło wygodnego łóżka. Podświetlane cyfry wskazywały godzinę 6:00. Za oknami, szczelnie zasłoniętymi antywłamaniowymi roletami, na pewno słońce oświetlało już spory ogródek, zawisając wysoko na niebie i kontynuując codzienną, żmudną wędrówkę wokół ziemskiego widnokręgu. Nie zdołało jeszcze wedrzeć się do domu młodego mężczyzny, którego szybki i nierówny oddech przerywał niczym niezmąconą ciszę, panującą w jego sypialni.
Chłopak siedział na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach. Obudziła go ta sama twarz, ten sam krzyk, ten sam ból, co każdego ranka. Miał już dość, chciał wymazać przeszłość z pamięci. Nie potrafił. Każdej nocy słyszał przenikliwy krzyk, pełen rozpaczy, obłędu. Każdej nocy na nowo przeżywał tamten dzień. Krew, krzyk. I te oczy, zamglone rozpaczliwym obłędem. Jak długo jeszcze miał znosić te nocne męki? Czy kiedykolwiek będzie w stanie nie śnić, obudzić się, nie pamiętając koszmaru? Czy przyjdzie ranek, kiedy obudzi się wypoczęty, a zimny pot nie będzie spływał strużkami po jego młodym ciele? Czy zasługiwał na taki poranek?...
Poczuł na kolanie dotyk czegoś zimnego i wilgotnego. Przeczesał palcami włosy, po czym spojrzał na błyszczące w mroku oczy Chucky’ego. Pies usiadł wiernie przy jego nodze, jak co rano wyczuwając podły nastrój właściciela. Antonio uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Pewnie jesteś głodny? – przyjacielskim ruchem potargał psie ucho. – Wezmę prysznic i zrobię coś do zjedzenia. Daj mi chwilę – spojrzał na zegarek i jęknął przeciągle. Spał niecałe dwie godziny, a czekała go ciężka praca w teatrze. Nie chciał nawalić już pierwszego dnia. „Zimny prysznic i mocna kawa. Może wystarczy” pomyślał, przeciągając się i rozciągając ospałe mięśnie. Nie miał pojęcia, jak Rodrigo wyobrażał sobie pracę po „wieczorku zapoznawczym”. Był pewien, że większość, o ile nie wszyscy, zjawią się w teatrze przypominając bardziej zjawy, niż pełnych zapału aktorów i tancerzy. Przecierając nieprzytomnie oczy, powlókł się niezbyt chętnie w stronę łazienki.

- June, błagam cię, wstawaj wreszcie – jęknęła Lia, starając się bezskutecznie dobudzić starszą siostrę. Miały jeszcze niecałą godzinę do wyjścia, aby nie spóźnić się do teatru. – June, wstawaj, musimy jeszcze coś zjeść, musisz się umyć, ubrać, mamy mało czasu – jeszcze raz potrząsnęła ramieniem siostry. Sama była już niemal gotowa do wyjścia. Nie wiedziała, jak udało się jej wstać, nim zadzwonił budzik.
- Yhym – mruknęła June, wciąż nie otwierając oczu.
- Jak się spóźnimy, Rodrigo nas wywali – Lia siliła się na stanowczy ton. June otworzyła gwałtownie oczy.
- O matko! – krzyknęła. – Musical! Trzeba się spieszyć!
- Spokojnie – młodsza dziewczyna parsknęła niepohamowanym śmiechem na widok przerażenia w oczach siostry. – Mamy jeszcze trochę czasu, ale lepiej już wstawaj. Nie możemy się spóźnić.
- No tak, bo każda minuta spóźnienia, to minuta, którą mogłabyś spędzić bliżej Toniego – mruczała pod nosem June, przeciągając się. – Dobra, dobra, nie patrz tak na mnie. W każdym razie z tobą tańczył najwięcej, a to powód do zadowolenia – puściła oko siostrze, wstając z trudem. – Następnym razem dowlekę się do łóżka, nie będę spać na kanapie – jęknęła, starając się wyprostować kręgosłup.
Lia pokręciła głową, znów czując, że się czerwieni. Była zła na siebie. Wystarczyło jedno słowo na temat Antonia, aby czuła przyspieszone bicie serca i wypieki na policzkach. Nie wierzyła, że on mógłby teraz o niej myśleć, że mógłby zaprzątać sobie nią głowę. Może ją polubił, ale na pewno nic więcej. A ona? Zachowuje się jak głupia nastolatka. Zauważyła, jak June uśmiecha się pod nosem, za pewne odgadując, o kim jej siostra tak intensywnie myśli. „Nie, to nie może być aż tak oczywiste” stwierdziła Lia w duchu, samej w to powątpiewając.
- Spiesz się, bo nie zdążymy – mruknęła, ruszając w stronę kuchni, aby dokończyć śniadanie. June roześmiała się.
- Już, już, spokojnie. Jak kocha, to poczeka – dodała, pokazując język siostrze i w ostatnim momencie uciekając przed nadlatującą poduszką.

Kolejny rachunek sumienia, jeszcze raz analizowane wspomnienia. Pytania, na które nie ma odpowiedzi. I to cholerne poczucie winy. Czy naprawdę nie mógł nic zrobić? Czy to wszystko naprawdę musiało się stać? Jak wiele mógł zmienić?
Zatrzymał motor na jednym ze skrzyżowań, wpatrując się w sygnalizator świetlny, teraz mieniący się czerwonym kolorem. Miał wrażenie, że ktoś postawił taki sam sygnalizator w jego życiu. Mimo przeprowadzki, próby rozpoczęcia wszystkiego od nowa, wciąż czuł, że stoi w miejscu. W tamtym przeklętym przedpokoju, czując palące łzy pod powiekami. Obrazy tamtych dni nie opuszczały jego myśli, nie potrafił się ich pozbyć. Niczym nie potrafił zapełnić tej okropnej pustki w sercu.
Zielone światło odbiło się w szybce czarnego kasku. Antonio ruszył z miejsca, opuszczając skrzyżowanie. W reszcie dojechał na parking koło teatru Alcázar. Zsiadł z motoru i zdjął kask, kątem oka dostrzegając grupkę dziewczyn, posyłających w jego stronę zalotne spojrzenia. Przewrócił oczami i ruszył w stronę wejścia do teatru.
- Toni! – odwrócił się, słysząc za sobą znajomy głos.
- Cześć, nie zauważyłem was – uśmiechnął się, widząc dwie blondynki, idące w jego stronę. Dziewczyny stojące niedaleko wyglądały na zawiedzione. – Wyspane? – spytał, szczerząc białe zęby.
- Chyba żartujesz – June wygięła usta w grymasie niezadowolenia.
- I tak spałaś dłużej – mruknęła Lia.
- Trzeba było mnie obudzić.
- Próbowałam całe dwadzieścia minut. Nie da się jej zrzucić rano z łóżka za nic w świecie – dodała młodsza z sióstr, zwracając się do Antonia. June spojrzała na nią urażona.
- W tym niezastąpiony jest mój pies – śmiał się blondyn. – Ma swoją godzinę rano, kiedy chce wyjść i nie ma siły, żeby mi o tym nie przypomniał.
- To może kupię psa dla ciebie? – Lia uśmiechnęła się przymilnie do siostry.
- Jeśli będziesz go wyprowadzać, to chętnie go przyjmę – dziewczyna pokazała jej język i spojrzała na czarny motor, zaparkowany tuż obok. – To twój? – zwróciła się do Toniego. W odpowiedzi skinął głową. – Masz hayabusę? Boże, to mój ulubiony motor! Zabierzesz mnie kiedyś na przejażdżkę? – poprosiła pół żartem. Lia spojrzała na nią wielkimi oczyma. Poczuła nagły przypływ zazdrości i złości.
- Jasne – chłopak uśmiechnął się. – Tylko daj znać, kiedy. Swoją drogą, interesujesz się motorami?
Lia starała się opanować i nie dać po sobie poznać, co czuje. Szła obok siostry i Toniego, słuchając ich żywej rozmowy na temat motocykli. Dlaczego nie interesowała się motoryzacją tak, jak June? Teraz mogłaby dyskutować z nimi nad tym, czy ścigacze są lepsze, niż choppery. Niestety, wiedziała jedynie, czym się różnią wizualnie. Kwestie silników i innych tego typu zagadnień, były dla niej czarną magią. Jej siostra natomiast potrafiła wiele powiedzieć na ten temat.
- A ty lubisz motory? – jej uszu dobiegł głos Antonia. Patrzył na nią czekoladowymi oczami, w których wciąż widziała jedynie pustkę i tajemnicę. Wydawało się jej, że zamknął wrota do swojej duszy przed intruzami.
- Lubić lubię, ale zbyt wiele o nich nie wiem – przyznała szczerze.
- Za to wie wszystko o dobrym jedzeniu – June objęła ją ramieniem. – Gotuje chyba lepiej od mamy.
- Nie mów tak, bo wproszę się do was na obiad – śmiał się chłopak, wpuszczając je przodem na salę, w której mieli się pojawić o dziewiątej godzinie.
- Zapraszamy – Lia uśmiechnęła się do niego ciepło, mając ogromną nadzieję, że będzie mieć okazję przygotować dla niego coś specjalnego. Toni nie miał szansy odpowiedzieć, ponieważ znikąd pojawiła się przy nim Consuela.
- Zaraz go zgwałci – mruknęła niezadowolona Lia, patrząc wrogo w stronę brunetki. June parsknęła śmiechem.

- Witam wszystkich – Rodrigo uśmiechnął się do obsady, zacierając energicznie ręce, pełen zapału do pracy. – Zaraz poznacie naszych choreografów, przez korki w mieście odrobinę się spóźnią. Nim się zjawią, chciałbym omówić parę spraw organizacyjnych. Po pierwsze, jak wiecie, mamy czerwiec, właściwie jego koniec. Premierę musicalu przewiduję na połowę września. Dziś każdy dostanie scenariusz. Prosiłbym, żebyście zapoznali się z nim przez weekend i postarali się w miarę możliwości go opanować. Dziś też tancerze rozpoczną pracę nad nauką choreografii. Mamy dwa miesiące, wbrew pozorom to dużo czasu. Musimy po prostu włożyć w pracę całych siebie, wtedy wszystko będzie dokładnie tak, jak powinno. Po drugie, jak mówiłem już wczoraj, bardzo mi zależy na tym, abyśmy stworzyli musicalową rodzinę. Nie chcę w obsadzie żadnych niepotrzebnych spięć, ani chorej rywalizacji. Publiczność od razu zauważy, że coś jest nie w porządku, jeśli nie będziecie się rozumieć i co najmniej tolerować. Dobra atmosfera w pracy to podstawa. Wszelkie niedomówienia wyjaśniajcie sobie jak najszybciej. Po trzecie… - drzwi na salę otworzyły się po raz kolejny tego dnia. – Po trzecie będzie później. Poznajcie naszych choreografów – Rodrigo spojrzał w stronę dwóch mężczyzn. Jeden z nich był w średnim wieku, miał ciemne włosy do ramion i przeszywający wzrok. Drugi uśmiechał się przyjaźnie, przyglądając wszystkim z serdecznym zaciekawieniem. Mógł mieć najwyżej trzydzieści parę lat.
Antonio także skierował na nich wzrok. Jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem starszego z nich. Lia mogłaby przysiąc, że dojrzała w oczach blondyna lodowaty cień.
- Niguel del Prade i Severo Diaz Azcona – Rodrigo zaprosił gestem dłoni obu choreografów obok siebie. – Obaj są wspaniali w tym, co robią – dodał z uśmiechem, który wciąż nie schodził z jego twarzy.
- Witajcie – odezwał się miękkim głosem młodszy z mężczyzn. – Nazywam się Severo Diaz Azcona, jestem drugim, ale za to bardziej rozgadanym, choreografem – zaśmiał się, kiwając lekko na nogach. Niguel spojrzał na niego krytycznie. – Obaj z Niguelem ułożyliśmy choreografię, która, naszym zdaniem, najlepiej oddaje klimat całego musicalu. Chciałbym, abyście wszyscy włożyli całe serca w taniec, aby naprawdę pokazać widowni, co przeżywają bohaterowie sztuki.
Antonio nie słuchał dalszych słów Diaza.  Czuł na sobie zimny wzrok Niguela. Nie spodziewał się spotkać go tutaj. Poczuł się jak w pułapce, podłej pułapce. Wyjechał do Madrytu, aby zapomnieć o przeszłości, rozpocząć nowe życie, a nie po to, by wciąż ktoś przypominał mu o tym, co było. Zacisnął mocno zęby, powstrzymując się ostatkiem woli przed wyjściem na korytarz. Miało być zupełnie inaczej.
- Tak więc sądzę, że będzie nam się dobrze współpracowało, prawda, Niguel? – Severo uśmiechnął się w stronę kolegi.
- Też tak sądzę – mężczyzna spojrzał ponownie na Toniego, który dosłyszał w jego głosie nutkę zjadliwej ironii. – Jeśli wszyscy będą zgodnie pracować, nie wywyższać własnego ego ponad innych i dostosują się do ogólnie przyjętych norm, wszystko będzie, jak trzeba – dodał, patrząc w oczy Antonia. On zrozumiał go dokładnie. Nie spodziewał się życzliwości z jego strony. Wiedział, jaką nienawiścią pała do niego del Prade, już dawno pozbył się złudzeń.

Niezbyt wysoka szatynka zerknęła na drewniany, stary zegar wiszący na jednej z kuchennych ścian. Z lekkim uśmiechem na twarzy wróciła do krojenia warzyw. Myślami powróciła do młodszego kuzyna, który niedawno wprowadził się do Madrytu i który miał ją odwiedzić tego dnia. Zawsze był jej ulubionym członkiem rodziny. Uśmiechnęła się szerzej, wspominając małego Toniego, który potrafił owinąć sobie wokół palca całą rodzinę. Miał rozkoszny uśmiech i błyszczące oczy. Był małym buntownikiem, zawsze miał swoje zdanie i od małego potrafił go bronić. Był też wyjątkowo energicznym i szybkim dzieckiem. Nie potrafił wysiedzieć na miejscu dłużej, niż pięć minut, wciąż zadawał pytania i chciał jak najlepiej poznać świat. Szybko też zaczął przejawiać zainteresowanie sztuką, zwłaszcza muzyką i tańcem. Nigdy nie miał łatwego charakteru, czasem ciężko było go zrozumieć. Był zbuntowanym artystą, w dodatku wielkim idealistą, co martwiło jego bliskich. Wiedzieli, że prawdziwe oblicze świata może go bardzo rozczarować. Milagros westchnęła, przypominając sobie czas, kiedy mały Toni zaczął dorastać, a jego rozkoszny uśmiech coraz bardziej się zmieniał. Ciężko było do niego dotrzeć. Popełnił wiele błędów, a życie nie starało się go oszczędzać. Mili ze strachem obserwowała, jak świat chłopaka wielokrotnie wywraca się do góry nogami, rozsypuje się, by w końcu runąć na barki młodego mężczyzny i przygnieść go swoim ciężarem, którego początkowo nie dał rady unieść.
Przenikliwy dźwięk dzwonka do drzwi sprowadził dziewczynę z powrotem na ziemię. Szybkim krokiem ruszyła w stronę przedpokoju.
- Cześć, przepraszam za spóźnienie – powitał ją wchodzący do mieszkania blondyn.
- Nic się nie stało, dobrze, że już jesteś – uśmiechnęła się, witając z nim. – Jak tam pierwszy dzień w pracy? Czemu masz taką minę? – spojrzała na niego z niepokojem.
Antonio westchnął, spuszczając wzrok. Nie chciał poruszać tego tematu, ale nie chciał też zbywać kuzynki, która od zawsze była przy nim, która zawsze go wspierała.
- Zgadnij, kto jest choreografem – po chwili ciszy podniósł oczy na kobietę.
- Chyba nie chcę zgadywać – odpowiedziała ostrożnie, przyglądając mu się uważnie. – Siadaj – dodała, kiedy weszli do kuchni, wskazując na puste krzesła.
- Niguel del Prade – rzucił bezbarwnie, siadając na krześle i bawiąc się skrawkiem swojej koszulki.
Milagros nie wiedziała, co powiedzieć. Spojrzała na kuzyna, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Wiesz, jak na mnie patrzył? – Antonio nie potrafił już dłużej dusić w sobie emocji, które wywołał w nim jeden z choreografów. Czuł, że musi się zwyczajnie wygadać. – Jak na mordercę. On mi nigdy nie wybaczy, on ciągle twierdzi, że to moja wina. A ja, cholera jasna, nie potrafię się pozbyć wrażenia, że on ma rację.
- Toni – głos kobiety był delikatny, ale stanowczy. Spojrzała na niego ostrzegawczo. Nie powinien się winić.
- To nie musiało się stać, gdyby nie ja, nie stałoby się. Mogłem… mogłem zrobić cokolwiek!
- Nic nie mogłeś zrobić – odezwała się spokojnie, ale stanowczo. – I dobrze wiesz, jakim sam jest człowiekiem. Widzi winę we wszystkich dookoła, tylko nie w sobie. On mógł temu wszystkiemu zapobiec, on mógł się inaczej zachować, on mógł być innym człowiekiem. Toni, nie możesz się zadręczać, to nic nie da. Proszę cię, zrozum wreszcie, że nic nie mogłeś zrobić. I że wszyscy wiemy, że gdybyś mógł, zrobiłbyś wszystko, żeby było inaczej. I nawet nie próbuj rezygnować z musicalu. To przecież było twoje wielkie marzenie, pamiętasz? Poza tym, odejście równałoby się przyznaniu do winy. Chcesz dać mu tę satysfakcję?
- Nie – westchnął chłopak po chwili milczenia. – Za bardzo mi zależy na tym musicalu, żeby rezygnować. Jakoś sobie z nim poradzę. Nie mogę całe życie uciekać.
- No widzisz, jak chcesz, to potrafisz mądrze mówić – puściła mu oko, mając nadzieję, że da radę być silny. „Mam nadzieję?” roześmiała się w myślach. „On zawsze był silny” pomyślała, z czułością wspominając nastoletniego kuzyna. „Zawsze dawał sobie radę” jeszcze raz uśmiechnęła się do wspomnień, rozpamiętując czas, kiedy dojrzewał i dorastał. Teraz miała już przed sobą młodego mężczyznę, który wszedł w dorosłe życie w bolesny sposób. Jednak nie poddał się i starał walczyć z przeszłością, naprawić swoje błędy. Stawką tej walki było normalne życie, szczęście. Przygryzła dolną wargę i spojrzała na niego niepewnie. Musiała poruszyć jeszcze jeden temat. Obiecała to. Bała się jego reakcji, jednak wiedziała, że prędzej, czy później ten temat powróci. Odwróciła się z powrotem w stronę deski do krojenia, na której leżały pokrojone kawałki czerwonej papryki i fasolki szparagowej. Może lepiej porozmawiać o tym przy obiedzie? Może jego ulubiona paella złagodzi jego nerwy i będzie chciał wysłuchać swojej kuzynki do końca? Znając jego, po prostu wstanie i wyjdzie, dziękując za obiad. Westchnęła cicho, mając nadzieję, że nie zauważył jej dziwnego zamyślenia. – A jak już mówimy o mądrości… - odezwała się, siląc na lekki ton. Antonio podniósł na nią swoje duże, czekoladowe oczy, w których mimo całego cierpienia, wciąż widziała małego Toniego, który uwielbiał zabawiać swoją rodzinę wygłupami z ojcem. Na myśl o swoim wujku, znów przełknęła ślinę. Obiecała mu. – Twój ojciec – Antonio syknął cicho, przymykając oczy. Nie chciał słuchać tego, co Mili miała do powiedzenia. – Toni, nie zachowuj się jak dziecko. On chciałby z tobą porozmawiać, Raul też. Oni…
- Nie obchodzi mnie to – wpadł jej w słowo, wstając z miejsca. – Muszę lecieć.
Westchnęła, z irytacją myśląc, jak dokładnie przewidziała jego zachowanie.
- Toni, proszę cię. Już nie będę o nich mówić, ale zostań chociaż na obiad – poprosiła, patrząc na niego z troską. – Niedługo będziesz prawdziwym szkieletem. Gdyby nie te mięśnie, wyglądałbyś jak śmierć na chorągwi.
- Dzięki – roześmiał się, patrząc na jej minę. – Powiedz im, że u mnie wszystko w porządku – dodał poważniej, a w jego oczach zabłyszczały dalekie tęsknota i smutek. Ciągle miał żal do rodziny.
- U nich nie – powiedziała pewnie, patrząc w jego oczy i korzystając z chwilowego osłabienia pancerza, za którym nieustannie próbował się chronić. – Twój ojciec nie może sobie znaleźć miejsca, ciągle mówi o tobie. Raul jest na siebie wściekły. Toni, to twój brat do cholery!
- I ja mam o tym pamiętać, a on nie musi? Świetnie. Starałem się z nimi porozumieć, szukałem ich wsparcia, do cholery potrzebowałem ich! A oni? Oni to olali! Olali mnie, olali wszystko, co działo się w moim życiu!
- Zrozum ich, oni…
- Starałem się ich zrozumieć. I nawet rozumiem. Ale to mi nie pomaga. Jak ja wyciągałem do nich rękę, jak chciałem, żeby było dobrze, oni mnie odtrącili. Wiele razy. Więc nie dziw mi się, że już nie chcę mieć z nimi nic do czynienia.
- Wszyscy popełniają błędy – szepnęła, bojąc się, że rozzłości go jeszcze bardziej.
- Wiem. Wiem doskonale – powiedział cicho, po krótkiej chwili milczenia. – Nie mówmy już o nich – poprosił. Mili spojrzała na niego z żalem. Rozumiała go, ale starała się też zrozumieć wujka i drugiego kuzyna.
- No dobrze – westchnęła, wracając do gotowania. – A tak poza Niguelem, jak ci się pracuje?
- Poza nim jest świetnie. Fantastyczni ludzie, świetna atmosfera – uśmiechnął się lekko. – A Rodrigo to wspaniały facet. Ma w sobie tyle pasji, że to aż nie do wiary.
Głuchy dźwięk zamka drzwi wejściowych przerwał dalszą wypowiedź Antonia. Po krótkiej chwili w kuchni pojawił się średniego wzrostu dość przystojny brunet, patrzący na świat przenikliwymi i radosnymi szaro-zielonymi oczami.
- Cześć szwagier – uśmiechnął się szeroko blondyn, witając z mężem swojej kuzynki.
- Toni, super, że nas odwiedziłeś – Sergio odpowiedział równie szerokim, szczerym uśmiechem. – Co u naszej gwiazdy teatru? Jak ci się podoba życie w stolicy?
- Bardziej, niż się spodziewałem – przyznał młodszy chłopak.
- Siadajcie już do stołu, zaraz przyniosę obiad – Mili przywitała się z mężem, posyłając obu mężczyznom ciepły uśmiech. Wykonali jej polecenie, rozmawiając o pracy w teatrze. Obaj bardzo się lubili. Antonio jako pierwszy w rodzinie poznał Sergia i od razu doszedł do wniosku, że to idealny mężczyzna dla jego kuzynki. On także polubił tego małego blondynka, jakim był wtedy Toni. Sergio często wspominał to spotkanie w parku. Milagros była wtedy na spacerze z młodszym o jedenaście lat chłopcem. Oboje lizali lody, które spływały leniwie po chrupiących waflach. Pogoda była piękna i wyjątkowo, nawet jak na Hiszpanię, upalna. Sergio wyprowadzał swojego psa, wielkiego wilczura, który zachorował i zdechł dwa lata później, pozostawiając w sercu właściciela pustkę. Mili i Sergio mieli wtedy po szesnaście lat, ich miłość była pierwszą w ich życiu. Nikt wtedy nie podejrzewał, że przetrwa tak długo. Antonio, jako pięcioletni chłopiec, polubił chłopaka swojej kuzynki właściwie od razu. Nastolatek traktował go jak równego sobie, zaproponował jeszcze jedną porcję lodów i wypad do zoo. W dodatku był wesołym, ciepłym i kulturalnym chłopakiem, który marzył o karierze architekta. To on pokazał Toniemu swoje książki o historii sztuki, które tak zafascynowały chłopca i, jak twierdził jego ojciec, namieszały mu w głowie. Kiedy Antonio dorastał, odnajdywał z Sergiem coraz więcej wspólnych tematów i zainteresowań. Często razem z Milagros wychodzili do teatru. Mimo różnicy wieku, stali się dobrymi przyjaciółmi. Sergio właśnie jego poprosił o pomoc, kiedy wybierał pierścionek zaręczynowy. Blondyn był też świadkiem na ich ślubie, z którym zwlekali bardzo długo, chcąc najpierw skończyć studia i znaleźć mieszkanie oraz pracę. Pobrali się dwa lata przed tym, jak Toni sprowadził się do Madrytu. Sergio miał już swoją pracownię architektoniczną, a Mili zajęła się domem, rezygnując z kariery menadżera. Zawsze marzyła o spokojnym życiu jako żona i matka, nie marzyła o pracy. Rodzina była dla niej najważniejsza.
Antonio spędził z kuzynką i jej mężem bardzo miły wieczór, podczas którego już ani razu nikt nie poruszył  żadnego przykrego tematu.

Ciepły wiatr wdzierał się delikatnie do salonu, poruszając cienkie, kremowe firanki. Sztuczne, białe światło rozświetlało pomieszczenie, oświetlając ciemnobrązowe meble i jasne ściany. Z głośników wieży stereo słychać było cichą, smutną melodię piosenki „My all”. Duży pies położył się koło skórzanej kanapy, przymykając zmęczone, lśniące oczy. Tuż przed zaśnięciem, spojrzał ostatni raz na zamyślonego właściciela, jakby sprawdzając, czy wszystko z nim w porządku, czy nie dzieje się nic złego.
Chłopak leżał na kanapie, wpatrując się zmęczonym, smutnym wzrokiem w album ze zdjęciami. Jego spojrzenie zatrzymało się na wizerunku pięknej, radosnej kobiety, w której oczach błyszczała miłość i ciepło. Wciąż była dość młoda. Obok niej stał przystojny blondyn, niewiele starszy od niej samej, trzymając dłoń na ramieniu starszego z dwóch chłopców, także uwiecznionych na fotografii. Antonio westchnął cicho. Dotykając palcem wskazującym śliskiej powierzchni, wspominał te szczęśliwe lata, kiedy całą czwórką tworzyli szczęśliwą, kochającą się rodzinę, a ich dom przepełniało ciepło. Nie mógł uwierzyć, że minęło już tyle lat od śmierci jego mamy. Był pewien, że gdyby żyła, wszystko potoczyłoby się inaczej. Teraz mógł jedynie przywoływać w pamięci jej uśmiechniętą twarz, wpatrującą się w niego zatroskanymi oczyma. Wiedział, że ją zawiódł. Ale był też pewien, że rozumiałaby go lepiej, niż jego ojciec, z którym nie rozmawiał już tak długo. Sam nie wiedział, co czuje do ojca, do brata. Z jednej strony ich rozumiał, z drugiej nie mógł uwierzyć w to, jak został potraktowany. Czuł się skrzywdzony, choć wiedział, że i on nie był bez winy. Tęsknił za nimi. Mama nigdy nie pozwoliłaby, by ich rodzina się rozsypała. Znalazłaby kompromis, pogodziłaby ich. Zawsze potrafiła złagodzić wszystkie spory. Utrzymywała atmosferę pełną miłości i zrozumienia. Bez niej nic nie było takie samo. Bez niej rodzina się rozpadła. Ojciec załamał się po stracie żony, a młodszy brat Toniego nie mógł sobie poradzić ze swoim cierpieniem. Toni stał się dla niego największym oparciem. Być może dlatego teraz tak ciężko było mu wybaczyć to, że Raul stanął po stronie ojca. Może bał się stracić brata? To wydawało się Antoniowi najprawdopodobniejszym powodem zachowania chłopaka. Tak, czy inaczej, Toni ułożył sobie życie sam, bez ich pomocy, bez ich obecności. Sam podniósł się po bolesnych upadkach i sam spełniał marzenia. Sam.
Często myślał o mamie. Jak dziecko wierzył, że słyszy to, co chciałby jej powiedzieć. Wierzył, że wie, jak żałuje wszystkiego, czym ją skrzywdził, że wie, jak bardzo się zmienił. Nie było w nim już wiele z człowieka, którego starała się wyprowadzić na dobrą drogę, którego starała się porządnie wychować.
Wspomnienia jej uśmiechu i spojrzenia wciąż bolały, ale dawały ukojenie w najtrudniejszych chwilach. Wiedział, że kobieta wciąż nad nim czuwa, że jest przy nim.
Przewrócił stronę w albumie. Jego oczy znów posmutniały. Wciąż nie potrafił spokojnie patrzeć na zdjęcia z tych kilku miesięcy, które stanowiły najpiękniejszy w jego życiu okres. Czas szczęścia i spokoju. Poczuł palące łzy pod powiekami. Zamknął skórzany album, wzdychając ciężko i wpatrując się ślepo w jakiś punkt na ścianie. Ponownie uderzył w niego fakt, iż czasu nie da się cofnąć.
Wstał, szukając w szufladzie ołówka. Usiadł przy stole, a jego ręka kierowana sercem tańczyła w rytm muzyki wypełniającej pomieszczenie. Wspomnienia wypełniły jego myśli, pochłonęły roztrzaskane serce. Przelewał je na gładką kartkę, która w milczeniu przyjmowała jego tajemnice, zawarte w każdej kolejnej kresce, zamknięte w każdej plamie, układających się w portret młodej kobiety. Z każdym ruchem ręki czuł, że cierpienie na chwilę ustaje.

Czerwony samochód zatrzymał się na podwórku. Wysiadający z niego młodzi dwie kobiety i mężczyzna spojrzeli na brązowe ściany domu, uśmiechając się do siebie. Szatynka wyjęła z torebki klucze, które niedawno dostała od przyjaciela, podchodząc do wejściowych drzwi. Najciszej, jak potrafiła otworzyła je i weszła do środka, ruchem dłoni wołając towarzyszy. Wszyscy troje zaśmiali się po nosem, zastanawiając się, jak ich przyjaciel zareaguje na ich widok. Usłyszeli szczekanie psa.
- Cii, Chucky, to my – Marga starała się uciszyć zwierzę, podchodząc do niego i wyciągając rękę.
- Jak dobrze, że cię lubi – westchnął z ulgą mężczyzna, przyglądając się, jak pies zaczyna merdać ogonem i witać się z kobietą.
- Psy wyczuwają dobrych ludzi – stwierdziła, wstając. – Gdzie jest twój pan? – spytała psa, ignorując grymas na twarzy Pedra, który nie zdążył odpowiedzieć na jej poprzednie zdanie. Chucky, zupełnie, jakby zrozumiał pytanie kobiety, pobiegł z powrotem do salonu, w którym spędził całą noc, czatując przy swoim właścicielu.
Kiedy Vane, Marga i Pedro weszli do pomieszczenia, zobaczyli swojego przyjaciela śpiącego z głową opartą na ramionach zwiniętych na stole, koło kartki papieru. Całą trójką podeszli do niego cicho i zerknęli na rysunek. Wymienili się zmartwionymi spojrzeniami. Vane westchnęła i usiadła koło Antonia.
- Toni – szepnęła, dotykając jego ramienia. – Wstawaj, śpiochu – zaśmiała się, kiedy mruknął przez sen.
- Tak witasz przyjaciół? – spytał wesoło Pedro.
Blondyn ze zdziwieniem otworzył oczy. Czekoladowe tęczówki zatrzymały się na trójce osób, których tak bardzo mu brakowało. Na jego twarzy wykwitł szeroki, radosny uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz