Witajcie, Kochani! W końcu udało mi się dokończyć tę notkę. Naprawdę w ostatnim czasie ciężko mi było znaleźć chwilę dla pisania i czytania Waszych blogów. Starałam się nadrobić zaległości, ale wiem, że jeszcze nie wszystkie mi się udało. Bardzo Was proszę, w komentarzu napiszcie, jeśli nie odwiedziłam jeszcze Waszego bloga i jeśli nie dodałam któregoś do linków. Bardzo przepraszam za zaniedbanie i przeoczenie.
Z luźniejszych spraw, to Bogu dziękuję za każdy dzień wakacji :D
Em, chyba tylko tyle chciałam napisać. Aha, no chyba każdy wie, dlaczego przeniosłam bloga z Onetu... ;) Z resztą, więcej o tym w "Aktualnościach".
Co do notki jeszcze. Przepraszam za wszystkie błędy, poprawię je później. Teraz nie mam czasu niestety, a i nie specjalnie chcę ponownie czytać tę notkę (nie wyszła tak, jak chciałam... Jak zwykle).
A teraz zapraszam do czytania i komentowania (za każdy komentarz dziękuję serdecznie, każdy jest dla mnie ważny :))
_________________
- Ciągle żałuję, że znów
jesteś zajęty – Graciela posłała Toniemu zmysłowy uśmiech, wyzywająco lustrując
dokładnie wzrokiem jego usta i ciało, wyobrażając sobie jego każdą nierówność.
Chłopak odpowiedział szelmowskim spojrzeniem prosto w jej oczy. – No chyba, że
nie robi ci to różnicy – dodała brunetka, kreśląc prostą linię palcem
wskazującym wzdłuż jego klatki piersiowej.
- Robi – przyznał
Antonio. – Ale przecież ona nie jest…
- Toni! – o ramię
chłopaka oparł się nagle Julio, tracąc równowagę i wylewając połowę swojego
piwa. – O kurwa… No nic, wezmę następne – szatyn zaśmiał się głośno, próbując
utrzymać pion. – Powiem ci, stary, że kto jak kto, ale ty imprezy robić umiesz.
To piwo dopiję za twoje zdrowie, żebyś jak najdłużej był w stanie organizować
coś tak niesamowitego! – zawołał, przekrzykując głośną muzykę i wypijając do
dna resztę alkoholu. – Uwielbiam cię, stary! I ciebie też… yyy… Gabriela! –
dodał, ściskając oboje i odchodząc do drugiego pokoju, niemal odbijając się od
ścian.
Antonio zaśmiał się
odprowadzając go wzrokiem. Graciela pokiwała głową z politowaniem, natychmiast
przenosząc spojrzenie czarnych oczu na blondyna.
- Twoja dziewczyna –
odezwała się z czymś w rodzaju niedowierzania i pogardy – jest w innym pokoju –
zakończyła sugestywnie, wyginając przy tym usta w figlarnym uśmiechu.
Nim jednak Toni zdążył
odpowiedzieć, za jego plecami pojawiła się Brisa. Dziewczyna położyła dłoń na
jego ramieniu, zwracając na siebie jego uwagę.
- Toni, mogę wam
przerwać na sekundę? – spytała spokojnie, dusząc w sobie prawdziwe emocje. Nie
potrafiła dłużej znieść jego zachowania. Nie wiedziała, na czym właściwie stoi.
Graciela posłała jej
jadowite spojrzenie, pełne wyższości, jakby chciała powiedzieć „on i tak cię
zostawi”.
- Coś się stało? –
Antonio odwrócił się w stronę Brisy, kładąc dłonie na jej biodrach, jeszcze raz
przyznając w myślach, że ma idealną figurę.
- Chciałam z tobą
porozmawiać – spojrzała w jego oczy, ponownie próbując odnaleźć w nich to, co
widziała, gdy zabrał ją parę dni wcześniej na lody i kawę w jednej z
najprzytulniejszych kawiarni w mieście na ich pierwsze spotkanie, które okazało
się niezwykle przyjemną randką.
Skinął lekko głową,
delikatnie łapiąc jej dłoń i ruszając w stronę niewielkiego tarasu. Zaklął w
duchu, bojąc się, że jego plan nie powiedzie się.
Brisa posłusznie szła za
nim, trzymając jego dłoń. Mimo wszystko, czuła się przy nim niezwykle
bezpiecznie.
Gdy tylko zamknął drzwi
tarasu, a muzyka z wnętrza mieszkania dochodziła ich uszu z o wiele mniejszym
natężeniem, dziewczyna spojrzała na niego i otworzyła usta, by rozpocząć
rozmowę. Widząc jednak jego spojrzenie, nie potrafiła wydobyć z siebie słowa.
- O czym chciałaś
porozmawiać? – spytał łagodnie, podchodząc bliżej niej i nakładając na jej
ramiona swoją bluzę. Tegoroczna zima należała do wyjątkowo łagodnych, jednak
niska temperatura i tak nie sprzyjała spędzaniu czasu na zewnątrz.
- Ja… - zamilkła na
chwilę, wtulając się w miękki materiał, przesiąknięty jego zapachem. – Ja chyba
nie pasuję do twojego świata. Mamy zupełnie różne podejście do życia i…
- Miałem nadzieję, że to
nie ma znaczenia – odezwał się lekko zbolałym głosem, doskonale wchodząc w
swoją rolę. – Myślałem, że liczy się coś innego.
Spojrzała w jego oczy,
cicho wzdychając.
- Dla mnie się liczy.
- Wątpisz, że dla mnie
też? – czekoladowe tęczówki zatrzymały się na jej twarzy. Toni przeczesał
nerwowo dłonią włosy, gdy nie otrzymał odpowiedzi. – To przez Gracielę?
- Nie mam prawa mieć do
ciebie o nic pretensji – odpowiedziała wymijająco.
- Nic nie zrobiłem –
zapewniał, przyjmując najbardziej uczciwy i skruszony ton, na jaki było go
stać.
- Wierzę ci – uspokoiła
go, wyginając usta w nikłym uśmiechu. – Ale nie tylko o to chodzi. Spójrz na to
– ruchem głowy wskazała na jego znajomych, bawiących się w najlepsze w
mieszkaniu. Ktoś właśnie zaczął wymiotować do kosza na śmieci, zupełnie
ignorowany przez innych, zajętych flirtowaniem, piciem i innymi rozrywkami.
- Przez nich chcesz mnie
skreślić? – bardziej stwierdził, niż spytał, spuszczając wzrok.
- To nie tak –
zaprzeczyła, biorąc głębszy oddech.
- Co mam zrobić, żebyś
ze mną została? – spojrzał w jej oczy zdeterminowany.
Przeniosła bezradny
wzrok na jego twarz, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Jest tyle innych
dziewczyn, już jutro nie będziesz o mnie pamiętać – powiedziała bez odrobiny
wyrzutu, wzruszając lekko ramionami. Chciała dodać coś jeszcze, ale
zrezygnowała, wymijając go i łapiąc za klamkę tarasowych drzwi.
Antonio rozpaczliwie
szukał w głowie sposobu, by ją zatrzymać. Niewiele myśląc, złapał jej dłoń i
przyciągnął ją do siebie, składając na jej delikatnych ustach najczulszy
pocałunek, na jaki było go stać w tym momencie. Poczuł, jak na chwilę
zesztywniała w jego ramionach. Oparł czoło o jej czoło, patrząc w jej
zdezorientowane oczy. W duchu z satysfakcją stwierdził, że pocałował ją jako
pierwszy mężczyzna w jej życiu.
- Dlaczego to zrobiłeś?
– spytała skołowana, zupełnie zaskoczona jego reakcją.
- Bo nic innego nie
przyszło mi do głowy, żeby ci udowodnić, że chcę z tobą być – odpowiedział,
będąc pewnym, że właśnie to chciała usłyszeć. Tak jak się spodziewał, zielone
tęczówki dziewczyny rozjaśniały ciepłym blaskiem. Położyła dłoń na jego
policzku, uśmiechając się delikatnie, lekko zawstydzona, ale wyraźnie
szczęśliwa. Nie czekając ani chwili, ponownie zbliżył swoje wargi do jej,
zadowolony, że znów osiągnął to, co chciał. W myślach stwierdził, że smak jej
ust jest o wiele przyjemniejszy, niż się spodziewał.
- Orgia! – zawołał,
chwiejąc się na nogach, Pablo, odrzucając pusty kubek po piwie i chwytając w
ramiona Olayę, która natychmiast przywarła do jego ciała, całując go
zachłannie.
Toni spojrzał niezbyt
przytomnie na otaczające go, zajęte sobą pary, próbując złapać pion i wstać z
kanapy, na której siedział, zalanej całą paletą alkoholi. Poczuł na swoich
ramionach czyjeś dłonie, uniemożliwiające mu jakikolwiek ruch.
- Dziś jesteś mój –
usłyszał znajomy, namiętny głos. Spojrzał w orzechowe oczy Lydii, która usiadła
na nim okrakiem, dobierając się do jego koszuli. Uśmiechnął się pod nosem,
czując jej usta na swojej szyi. Niewiele myśląc, położył dłonie na jej
biodrach, szybko odnajdując jej wargi i całując je zapalczywie. Pokój wciąż
wirował przed jego oczami, a odgłosy otaczających ich par dochodziły jego uszu
jakby z innego świata. Nie kontrolując swojego ciała, wsunął palce pod jej
bluzkę, pieszcząc jej jedwabistą skórę. Dziewczyna w mgnieniu oka pozbyła się
jego koszuli, błądząc dłońmi po jego ciele. Westchnęła cicho, oddając się jego
dotykowi i pocałunkom. Długo marzyła o tej chwili.
Zapięcie jej stanika
łatwo ustąpiło jego dłoniom, uwalniając jej niepospolitych rozmiarów biust.
Całował go namiętnie i zachłannie, całkowicie pochłonięty chwilą. Lydia
ocierała się o jego ciało, chcąc całkowicie odciągnąć go od realnego świata.
Pragnęła mieć go na wyłączność. Dobrze wiedziała, że nie czuł niczego do
dziewczyny, z którą się związał z niezrozumiałych dla niej przyczyn. Sama
odczuwała jedynie głęboką niechęć w stosunku do Brisy, przez co nie miała nawet
najmniejszych wyrzutów sumienia.
Po dłuższej chwili
intensywnych i namiętnych pieszczot, przyprawiających oboje o przyjemny zawrót
głowy, Lydia zsunęła dłonie po jego torsie, mocując się ze sprzączką jego paska
od spodni. Jej ciało błagało o więcej, pragnąc połączyć się z nim w jedno,
oddać się nieprzyzwoitemu tańcowi, nie zważając na konsekwencje. W tym jednym
momencie liczył się tylko on.
- Nie, czekaj – Antonio
szybkim ruchem unieruchomił jej dłonie, odrywając usta od jej rozpalonych warg.
Spojrzał na nią, jakby właśnie ktoś wyrwał go z głębokiego letargu.
Bez zbędnych wyjaśnień
niemal zrzucił ją z siebie, łapiąc swoją koszulę i ruszając ku drzwiom
wyjściowym. Zszokowana dziewczyna wciągnęła na siebie bluzkę, pędząc za nim.
- Co się stało? –
spytała, nic nie rozumiejąc. Złapała go za rękę i pociągnęła w swoją stronę,
zmuszając go do spojrzenia w jej twarz.
- Mam dziewczynę. Aż tak
pijany, żeby o tym zapomnieć, nie jestem – wyjaśnił pospiesznie, uwalniając
rękę z jej uścisku. Ignorując jej wołania i krzyki, wyszedł z mieszkania Julia,
po drodze potykając się o przepełnioną popielniczkę, porzuconą na środku
przedpokoju.
Chwiejnym krokiem,
odbijając się o ścianę i barierkę przy schodach, zszedł na parter, próbując
uspokoić swoje sumienie. Całym ciężarem ciała naparł na drzwi, chcąc jak
najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu. Tuż przed klatką schodową opadł
na drewnianą ławkę, próbując choć w małym stopniu dojść do siebie. W duchu
przysiągł sobie, że nigdy więcej nie wypije takiej ilości alkoholu, szybko jednak
reflektując się, że to tylko płonne nadzieje i przy kolejnej okazji zapomni o
tym postanowieniu. Resztkami sił zebrał się w sobie i stanął na nogach, które
coraz bardziej odmawiały mu posłuszeństwa. Zamknął oczy, usiłując zorientować
się, w którą stronę powinien iść. Zrezygnowany ruszył przed siebie, coraz
gorzej radząc sobie z uciszaniem narastających wyrzutów sumienia. Wiedział, że
gdyby wypił jedno piwo, czy jednego drinka więcej, nawet nie byłby w stanie
uwolnić się z objęć Lydii.
Poczuł nieprzyjemny
ucisk w żołądku i przełyku, jakby jakieś zwierzę próbowało wydostać się z jego
ciała. Dopadł do najbliższego kosza na śmieci, nie mogąc powstrzymać odruchu
wymiotnego. Chwilę później upadł na chodnik, z trudem łapiąc oddech. „Wstawaj i
wracaj do domu, kretynie” powiedział do siebie w myślach, próbując wstać.
Sam nie wiedział jakim
sposobem chwilę później znalazł się w parku, niedaleko domu Brisy. Z ulgą
jednak stwierdził, że ziemia staje się coraz bardziej stabilna, a tancerze
tańczący kankana w jego żołądku powoli się uspokajają. Westchnął z rezygnacją,
patrząc na swoje brudne, pomięte ubranie. Poczuł odrazę do samego siebie.
- Toni, co ty tu…? –
usłyszał za sobą kobiecy głos, na dźwięk którego jego serce drgnęło w dziwny
sposób. Odwrócił się, dostrzegając drobną sylwetkę Brisy parę kroków przed
sobą. Zaklął siarczyście w myślach. Była ostatnią osobą, którą chciał spotkać w
tym momencie, w tym stanie.
- Nic nie mów, wiem –
podniósł nieporadnie prawą rękę, jakby przyznając się do winy. Dziewczyna
podeszła bliżej niego, nieznacznie krzywiąc się przez odór alkoholu, wciąż
bijący od niego. – A ty co tu robisz o tej porze sama? – spytał z troską w
głosie, która zaskoczyła jego samego.
- Wracam z nocy filmowej
w kinie. Nie pamiętasz, pytałam, czy pójdziesz ze mną? – Brisa zlustrowała
wzrokiem jego ubranie, dostrzegając ślady szminki na koszuli. Poczuła bolesne
ukłucie w okolicach serca.
- Przepraszam – szepnął,
dokładnie odgadując jej myśli. Patrzył, jak wbija spojrzenie zielonych tęczówek
w płyty chodnika. Przygryzł dolną wargę, zupełnie nie wiedząc, czego się
spodziewać.
- Odprowadzę cię do domu
– odezwała się chwilę później, podchodząc bliżej niego i dotykając jego
rozciętego policzka. – Co ci się stało? – spytała zaniepokojona, nie potrafiąc
jednak zupełnie zakryć bólu, jaki jej sprawił.
- Nie wiem – przyznał
szczerze. – Nie wiem, jak tu trafiłem. Za dużo wypiłem i…
- Nie kończ – poprosiła,
nie chcąc dowiadywać się szczegółów. Nadzieja na wydobycie z niego człowieka,
którym był w głębi duszy, dogasała.
- I wyszedłem stamtąd,
nim do czegoś doszło – powiedział szczerze, wskazującym palcem unosząc jej
podbródek tak, aby spojrzała w jego oczy. – Naprawdę – zapewniał, wątpiąc, że
uwierzy w jego słowa.
Skinęła lekko głową,
usiłując nie zwątpić w jego szczerość. Wyraz jego oczu nie pozostawiał jednak
żadnych wątpliwości – tym razem naprawdę jej nie okłamywał. Uśmiechnęła się
nieznacznie, przybliżając się do jego twarzy.
Poczuł na ustach czuły
dotyk jej miękkich warg. Jego wnętrzem zawładnęła nieopisana ulga. Otaczając ją
szczelnie ramionami oddał pocałunek. W duchu stwierdził, że jej usta smakują
bez porównania lepiej, niż dziewczyn, z którymi spotykał się do tej pory, niż
wyuzdane usta Lydii. Dziękował Bogu za ten chwilowy przebłysk zdrowego
rozsądku, który powstrzymał go przed zdradą. Jednocześnie z przerażeniem
zrozumiał, iż traci kontrolę nad swoim planem.
Pięcioletni blondynek
stanął na środku dużego salonu, urządzonego w tradycyjnym, katalońskim stylu.
Obok niego pojawił się wysoki, młody mężczyzna, z dumną spoglądający na syna, z
radością w oczach czekającego na wspólny występ. Tego dnia babcia Antonia
seniora, Carmen, obchodziła osiemdziesiąte urodziny. Wnuk i prawnuk Aurelii
postanowili na tę okazję przygotować piosenkę, którą planowali wspólnie
zaśpiewać seniorce rodu podczas przyjęcia, na które zjechać miała się cała
rodzina.
- Gotowi? – Coralia,
młoda kobieta o wyjątkowo łagodnej, okrągłej twarzy i ciepłych, orzechowych
oczach, zajrzała do salonu, spoglądając na męża i syna, przygotowujących się do
występu. Antonio senior uniósł prawy kciuk w górę, na znak potwierdzenia, drugą
dłonią czochrając czuprynkę synka. Ten uśmiechnął się szeroko, z entuzjazmem
kiwając potakująco głową. – To dobrze, babcia zaraz będzie – Coralia podeszła
do Toniego i klęknęła przy nim. – Miałeś świetny pomysł, kochanie – uśmiechnęła
się, całując blondynka w czoło. – Babcia będzie bardzo szczęśliwa.
- A ja? – mąż kobiety
spojrzał na nią z wyrzutem. Ona zaśmiała się, zarzucając dłonie na jego kark.
- Cieszę się, że
zgodziłeś się na ten występ – szepnęła, delikatnie gładząc szorstki policzek
męża. – To na pewno wiele znaczy dla Toniego – dodała ciszej, wykorzystując
chwilę nieuwagi chłopca, który z przejęciem poprawiał mankiety czarnej koszuli,
kupionej specjalnie na tę okazję.
- Wiem, skarbie –
przyznał Antonio senior, wyginając usta w lekkim uśmiechu. – I ja też się
cieszę, że wystąpimy razem. Damy czadu, nie synu? – zawołał, łapiąc Toniego w
ramiona i robiąc szybki obrót wokół własnej osi. Chłopiec zaśmiał się
dźwięcznie, rozkładając ramiona na podobieństwo skrzydeł samolotu.
Coralia spojrzała na
swoich roześmianych mężczyzn ze wzruszeniem, czując jak jej serce przepełnia
szczęście. Odwróciła się, ukradkiem ocierając napływające do oczu łzy. Była
niezwykle wrażliwą kobietą, wyjątkowo skłonną do wzruszeń. Niewiele trzeba
było, by wywołać jej łzy.
- Oho, Raul jest głodny
– orzekł Antonio senior, słysząc dobiegający z piętra dziecięcy płacz i
stawiając starszego syna na podłodze.
- Pójdę go nakarmić –
jego żona szybkim krokiem udała się do pokoju czteromiesięcznego dziecka, które
z całych sił obwieszczało światu, iż należy mu się sowity posiłek.
Toni złapał dłoń ojca,
zadzierając wysoko główkę i patrząc na twarz swojego największego bohatera.
- Tato – zaczął
poważnym, dziecinnym głosikiem.
- Tak? – mężczyzna
klęknął przy nim, poprawiając niesforny kosmyk blond włosów, opadający na
krągłą jeszcze buzię dziecka.
- Jak już będę duży, to
będę taki jak ty – oświadczył chłopiec, patrząc ojcu w oczy. Ten uśmiechnął się
ze wzruszeniem, przygarniając go do siebie.
- Będziesz jeszcze
lepszy – zapewnił syna, z dumą patrząc w jego twarz. Oczami wyobraźni zobaczył
dorosłego mężczyznę, uczciwego i
dbającego o rodzinę. Miał wielką nadzieję, że to on zajmie się rodzinnym
gospodarstwem i będzie pielęgnował stare tradycje, które tak wiele znaczyły dla
rodziny. Był w końcu najstarszym męskim potomkiem w tym pokoleniu.
- Nie da się –
powiedział chłopiec, wtulając w ramiona taty.
- Toni? – uszu chłopaka dobiegł znajomy głos, wyrywający go z głębokiego
zamyślenia. Ze zdziwieniem stwierdził, że ma łzy w oczach, a słońce już dawno
zaszło. Szybkim ruchem otarł oczy, z wymuszonym uśmiechem odwracając się w
stronę Lii. – Wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona dziewczyna,
przyglądając mu się badawczo.
- Tak, wszystko okej – skłamał, siląc się na choćby odrobinę naturalniejszy
uśmiech.
- Zniknąłeś na bardzo długo – zauważyła blondynka, usiłując wyczytać
cokolwiek z jego oczu. Jak zwykle jednak nie potrafiła niczego w nich dostrzec.
– Zaczęliśmy się martwić.
- Niepotrzebnie, po prostu trochę się zamyśliłem – uspokoił ją Antonio,
opierając plecami o barierkę tarasu. – To miasto chyba nienajlepiej na mnie
wpływa. Za dużo tu niezbyt przyjemnych spraw – dodał, spuszczając wzrok.
- W tym mieszkaniu zamieszkaliście, jak przestałeś mieszkać z ojcem? – po
chwili ciszy Lia postanowiła wprowadzić rozmowę na mniej przykre tory. Toni
skinął głową w odpowiedzi.
- Wiele się tu wtedy działo – zaśmiał się, wracając myślami do najbardziej
szalonych dni swojego życia. – Może wracajmy do reszty? – zaproponował, słysząc
dochodzące z mieszkania głosy starych przyjaciół. – Nawet nie podejrzewałem, że
aż tak się za nimi stęskniłem – przyznał z lekkim westchnięciem i
sentymentalnym uśmiechem.
Lia spojrzała na niego, również wyginając usta w uśmiechu.
- Ciągle nie mogę się nadziwić, że taka przyjaźń może naprawdę istnieć –
stwierdziła szczerze, spoglądając na obrączkę, błyszczącą na kciuki blondyna.
- Po prostu jesteśmy cholernymi szczęściarzami, którzy mają tak samo
narąbane w głowie – Toni puścił oko dziewczynie, w duchu ponownie dziękując
Bogu za ludzi, jakich postawił na jego drodze.
Kiedy Antonio i Lia wrócili do największego pokoju w mieszkaniu, Fran
wyciągał z szafki jakieś teczki wszystkich rozmiarów i dość spore pudło.
- Wybacz, Toni, wiem, że mnie zabijesz, ale naprawdę nie mogłem tego
wyrzucić – wyznał z miną pobitego szczeniaka, stawiając pakunki na stole.
- Co to niby jest? – blondyn z niemal przerażeniem spojrzał na przyjaciela,
woląc nawet się nie zastanawiać, co znajduje się w pudle i teczkach. W jego
przekonaniu mogło się tam znajdować niemal wszystko, co w różnym stopniu
przywoływałoby bolesne, lub wstydliwe wspomnienia.
Pedro spojrzał na Toniego z wymownym uśmiechem.
- Różowe kajdanki Beatriz, które dała ci na pamiątkę po waszej…
Antonio spiorunował go wzrokiem, natychmiast zamykając mu usta. Pedro
wyszczerzył niewinnie zęby, a Lia spojrzała na blondyna z zaskoczeniem.
- Ty jak coś walniesz… - Marga pokiwała głową z powątpiewaniem, uderzając Pedra
w potylicę otwartą dłonią.
- Nie patrz tak na mnie, tylko otwórz – zachęcił blondyna Fran, uśmiechając
się przyjaźnie.
Toni z niekrytą obawą wziął do ręki teczkę rozmiaru A1. Spoglądając
podejrzliwie na przyjaciół otworzył ją i zaniemówił.
- Ja pierniczę – szepnął zszokowany, a jego oczy rozszerzyły się do
rozmiarów przeciętnych porcelanowych spodków. – Skąd ty to wziąłeś?
- Z twojego mieszkania, które porzuciłeś parę miesięcy temu – Fran puścił
mu oko ucieszony. – Myślałeś, że wyrzucę twoje dzieła? Nie ma mowy! Kiedyś
zbijesz na nich fortunę, jak już będą wisieć w muzeach.
- Matko, ja zapomniałem, że w ogóle coś takiego namalowałem. W tych
teczkach i pudle są wszystkie moje prace? – spojrzał z niedowierzaniem,
mieszającym się z wdzięcznością na przyjaciela. Ten skinął tylko głową na znak
potwierdzenia. – I zabrałeś je z mojego mieszkania, zamiast je wyrzucić? –
upewnił się, odkładając jeden z obrazów, by wziąć do ręki kolejny.
- Piękne – Lia z niekrytym podziwem przyglądała się doskonałym liniom,
uwiecznionym na płótnach. – Kto to? – spytała niepewnie, patrząc na portret,
trzymany przez blondyna.
- Brisa – wyjaśnił cicho, tłumiąc gromadzące się w jego wnętrzu uczucia.
Pamiętał dokładnie dzień, w którym pozowała mu, siedząc na ławce w jednym z
parków Walencji. Była piękna pogoda, oczy dziewczyny błyszczały jeszcze
mocniej, gdy odbijały się w nich promienie słońca. Uśmiechała się, patrzyła na
niego z niezmienną miłością i czułością. Była szczęśliwa. Oboje byli.
Lia przygryzła lekko dolną wargę, spuszczając wzrok. Musiała przyznać, że
Brisa była piękną kobietą, a przynajmniej taką uwiecznił ją Toni. Blondynka
przyjrzała się czekoladowym oczom chłopaka, dostrzegając w nich ciągle żywą
miłość do zmarłej dziewczyny. Ponownie uderzył w nią fakt, że on nigdy nie
zapomni o szczęściu, jakie dała mu ona, ani o uczuciu, jakim się darzyli.
Wiedziała, że jeszcze bardzo długo będzie żył wspomnieniami.
Posiadłość rodziny de Ayer, mieszcząca się na obrzeżach Walencji prawie
wcale nie zmieniła się przez ostatnie trzy lata, kiedy to Antonio junior
widział ją po raz ostatni. Jedynie parę roślin wystrzeliło w górę, próbując
sięgnąć nieba. Z podwórka dochodziło to samo szczekanie psa, te same pędy
winorośli oplatały ogrodzenie, te same drzewa szumiały w rytm wiatru. Czas
zatrzymał się dla tego miejsca. Teraz, gdy po trzech długich, obfitych w
najróżniejsze wydarzenia latach Toni przyglądał się tak dobrze znanym sobie
murom rodzinnego domu, miał wrażenie, że wrócił do przeszłości. Ze ściśniętym
sercem wpatrywał się w jedyne okno, w którym paliło się światło – okno sypialni
jego rodziców. Pamiętał, jak jako mały chłopiec przybiegał do tego pokoju rano,
budząc rodziców i ciągnąc ojca do stajni, aby zająć się końmi. Mama zawsze
witała go czułym całusem i ciepłym spojrzeniem, a tata silnym uściskiem
ojcowskich ramion. W tamtych czasach tworzyli zgodną, szczęśliwą rodzinę.
Dopiero po latach wszystko zaczęło się psuć.
Chłopak zsiadł z motoru i zdjął kask, ważąc wszystkie za i przeciw. Chciał
porozmawiać z ojcem, decyzję o przyjeździe w to miejsce podjął w jednej
sekundzie, po rozmowie z Laurą. Dziewczyna opiekowała się swoją młodszą
siostrą, odkąd ich mama zmarła, zostawiając je same z ojcem alkoholikiem. Po
uzyskaniu pełnoletniości i podjęciu pracy, Laura wniosła sprawę do sądu,
uzyskując prawa do opieki nad siostrą. Niedługo później ich ojciec poddał się
leczeniu odwykowemu, które za pierwszym razem przerwał. Dziewczyna winiła się o
jego przegraną. Postanowiła podać mu dłoń, dzięki czemu jej relacje z ojcem,
teraz już od paru miesięcy trzeźwym, znacznie się polepszyły. Powoli znów zaczęli
tworzyć wspierającą się rodzinę.
Antonio cieszył się szczęściem przyjaciółki, jednocześnie dostrzegając
szansę dla własnej rodziny. Być może nie wszystko było stracone? Postanowił
jeszcze raz zawalczyć.
Po trzech latach, pełnych tęsknoty za starszym synem i wyrzutów sumienia,
Antonio senior wciąż nie mógł pogodzić się z przeszłością. Pamiętał ostatnią
kłótnię z Tonim i wyraz jego oczu, kiedy wypowiedział trzy słowa, których
żałował do dziś: „Wynoś się stąd, gówniarzu”. To była ostatnia rzecz, jaką jego
syn usłyszał z jego ust. Mężczyzna nienawidził się za to. Nie potrafił jednak
przełamać się i porozmawiać z nim, przyznać się do winy. Był zbyt dumny. Wolał
w samotności przeżywać wewnętrzną burzę emocji, męczyć się z samym sobą i
unikać swojego odbicia w lustrze, niż otwarcie przyznać się do błędu. Miał
świadomość, jak głupie i dziecinne jest jego postępowanie. Każdego dnia walczył
sam ze sobą, aby wreszcie skontaktować się z Tonim. I każdego dnia stawało się
to coraz trudniejsze.
Antonio nie mógł pozbyć się poczucia, że zniszczył i stracił całą rodzinę.
Od odejścia żony nie potrafił zaopiekować się należycie synami. Usprawiedliwiał
się przed rodziną trudnym charakterem Toniego. A gdy chłopak, nie ze swojej
winy, wyprowadził się z domu, mężczyzna zdał sobie sprawę, że zawiódł nie tylko
jego, ale i kobietę, którą kochał ponad wszystko, która dała mu dwóch synów i
poświęciła dla nich trzech większość swojego i tak zbyt krótkiego życia. Nie
wybaczyłaby mu tego, co zrobił, ani tego, że nie potrafił tego naprawić.
Odejście Toniego pociągnęło za sobą dalsze konsekwencje. Antonio senior
zaczął unikać kontaktów z resztą rodziny, pojawiał się i zapraszał tylko przy
okazji największych świąt i uroczystości. Tradycja była ostatnim elementem,
którego nie chciał zaniedbać, który przypominał mu człowieka, którym zwykł być
dawno temu. Jego relacje z Raulem także z każdym dniem stawały się coraz
gorsze. On także czuł żal do ojca. Doszło także do podziału w dalszej części
rodziny – teoretycznie wszyscy, prócz Milagros, siostrzenicy Antonia, zgadzali
się z nim i potępiali zachowanie Toniego. W praktyce wszyscy razem i każdy z
osobna roztrząsali tę sprawę, zastanawiając się, jak wiele tak naprawdę winy jest
w chłopaku, a ile w nich. Nikt jednak nie zrobił nic, by Antonio junior wrócił
do rodzinnego domu, czy też chociaż chciał utrzymywać z nimi kontakt. Wszyscy,
prócz Mili, zawiedli go.
Ciężkie westchnięcie wydobyło się z ust mężczyzny. Przetarł dłońmi twarz,
na której czas zaczął już znaczyć swoje ślady. Tknięty dziwnym przeczuciem
spojrzał w stronę okna, ociężale wstając z łóżka, na którym leżały bilety na
premierę musicalu „No juegues con mi alma”. Powoli podszedł do zimnej szyby,
wbijając wciąż doskonały wzrok w ciemność, pochłaniającą całe miasto.
- Mój Boże – szepnął z niedowierzaniem, przecierając oczy. – To… to
niemożliwe – wyjąkał, wpatrując się w szczupłą postać, stojącą przy srebrnym
motorze. Znał tę maszynę, należała do jednego z najlepszych przyjaciół Toniego.
Natomiast ta postać… - Toni – do oczu mężczyzny automatycznie napłynęły łzy.
Serce chłopaka zabiło gwałtownie, po czym na chwilę całkiem zamarło. Nie
był w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Bez trudu rozpoznał sylwetkę ojca,
stojącego jak zaklęty w oknie sypialni. Toni przełknął nerwowo ślinę, nie
wiedząc, co zrobić. Walka w jego sercu rozgorzała na nowo. Chwilę, trwającą w
jego odczuciu całą wieczność, wpatrywał się, jak czuł, w oczy ojca. Choć nie
mógł tego widzieć, był pewien, że ich spojrzenia skrzyżowały się. Jego serce
ścisnął ogromny żal, ból i tęsknota. Łzy cisnęły się pod zmęczone powieki,
dłonie zaczęły drżeć.
Otarł łzy wierzchem dłoni, szybkim ruchem odwracając się od okna i
wybiegając z pokoju. Nie zgasił nawet światła, choć od zawsze miał to w
zwyczaju. Najszybciej, jak tylko mógł, zbiegał po schodach, chcąc jak
najprędzej znaleźć się przy bramie wjazdowej, otworzyć ją i uścisnąć swojego
pierworodnego syna. Ojcowskie serce przepełnione było tylko tym jednym
pragnieniem – po trzech latach w końcu móc po prostu przytulić swoje dziecko. W
tym momencie nie liczyło się żadne nieporozumienie.
Postać w oknie nagle zniknęła. Toni potrząsnął głową, jakby właśnie
wybudził się z dziwnego amoku. Chwilę z nadzieją wpatrywał się w okno,
czekając, aż zapanuje w nim ciemność, a chwilę później rozjaśniają szybki drzwi
wejściowych. Jego ojciec nigdy nie zostawiał światła w pomieszczeniu, które
opuszczał, natomiast zawsze zapalał je w tym, do którego wchodził. Jasność
jednak wciąż gościła w sypialni rodziców chłopaka, uparcie nie chcąc zawitać
nigdzie indziej. Blondyn pokiwał głową, wzdychając cicho. Usta wykrzywił w
ironicznym uśmieszku, pełnym pogardy dla samego siebie. „Na co liczyłeś,
głąbie?” spytał samego siebie w myślach, wsiadając na motor. Wściekły ryk
silnika przeciął zalegającą ciszę, zaraz po nim rozległ się pisk palonej gumy.
Pchnął drzwi z całej siły, wypadając na podwórko, otaczające dom, nie mogąc
powstrzymać szerokiego uśmiechu, który wykwitł na jego twarzy na myśl, że zaraz
zobaczy swojego syna. Szybkim krokiem ruszył w stronę bramy, a jego serce
tańczyło dziki taniec. Jego uszu doszedł dźwięk silnika i pisk opon. Stanął jak
zamurowany, rozglądając się nerwowo. Chwilę później biegł już w stronę miejsca,
w którym widział postać syna. Gdy się tam znalazł, jedynym, co pozostało, były ślady
opon. Jedyny dowód na to, że zmęczony wyrzutami sumienia i tęsknotą umysł
mężczyzny nie zaczął płatać mu okrutnych figli. Antonio złapał się za głowę, z
oddali słysząc jeszcze dźwięk odjeżdżającego motoru. Opadł na kolana, zanosząc
się płaczem. Ponownie stracił swoją szansę.