W końcu udało mi się skończyć nowy post. Jest krótki, jak na mnie. W dodatku naciągany, niedopracowany. Pewnie jest w nim mnóstwo błędów. Przepraszam za to wszystko. Pisałam go dosłownie po dwa zdania, stąd te niedociągnięcia. Nie miałam czasu, żeby po prostu siąść i pisać. Mam nadzieję, że kolejny rozdział to wynagrodzi. Póki co zapraszam do czytania! :)
Ach, byłabym zapomniała. Zapraszam również na mój nowy blog z luźnymi zapiskami "Przez sen pisane".
______________________
- Gdzie ty znowu byłeś?
– głos mężczyzny przesiąknięty był złością oraz troską. Patrzył na swojego syna,
załamując ręce z bezradności. Nie miał już siły do tego chłopaka.
- Od kiedy cię to
interesuje? – mruknął nastoletni blondyn, wymijając ojca w progu salonu. Był
zmęczony, podenerwowany i śpiący. Marzył jedynie o ciepłym prysznicu i miękkim
łóżku. Nie miał siły na kolejną awanturę – ten dzień był wystarczająco
wyczerpujący.
- Od zawsze – warknął
Antonio senior, tracąc resztki cierpliwości. – Za to ciebie powinno w końcu
zacząć obchodzić cokolwiek poza czubkiem twojego nosa.
- Właśnie przez to, że
obchodzi mnie nieco więcej, jestem wykończony i chcę iść spać, w porządku? –
zirytowany chłopak spojrzał na ojca nieco zbyt prowokującym wzrokiem.
- Czym jesteś taki
zmęczony? – zaśmiał się pogardliwie mężczyzna. – Uganianiem się za kolejnymi
naiwnymi dziewczynami, czy kolejną imprezą? Czekaj, niech zgadnę… Jednym i
drugim! – zawołał tonem odkrywcy. – Powinieneś zajmować się…
- … winogronami,
oliwkami, końmi i resztą naszej jakże wspaniałej posiadłości, należącej do
rodziny od wieków. Wiem – dokończył za ojca Toni, rozumiejąc, że nie uniknie
ostrej wymiany zdań. – Ale na razie nie chcę, rozumiesz? Naprawdę tak ciężko ci
pojąć, że na tym świat się nie kończy? Że ja mogę mieć inne marzenia?
- Chcesz zostać
alfonsem?
- Proszę? – Antonio
junior spojrzał na ojca, jakby ten wymierzył mu policzek. – Aż tak wysoko mnie
cenisz? – zironizował, czując bolesne ukłucie w okolicach serca.
- A jak mam inaczej? Kim
innym jesteś? Nie tak cię wychowywałem. Chciałem, razem z twoją matką…
-… którą waszym zdaniem
wpędziłem do grobu – mruknął pod nosem chłopak, po raz kolejny przerywając
wypowiedź ojca.
- Dodałeś jej mnóstwo
zmartwień. I mnie też. Nam wszystkim. W sumie cieszę się, że dziś nie musiałem
odbierać cię z komisariatu, jak już się parokrotnie zdarzało – prychnął Antonio
senior. – Pytam jeszcze raz, gdzie byłeś?
- W pracy – odpowiedział
zdawkowo Toni, biorąc głęboki oddech. Ten temat był wyjątkowo drażliwy.
- Po cholerę ty
pracujesz?! – wybuchnął jego ojciec. – Mało ci pieniędzy?! Czy kiedykolwiek ci
na coś brakowało? Powinieneś się uczyć, zdobyć wykształcenie! Żałuję, że zgodziłem
się na te durne artystyczne fanaberie! Nigdy nie wyżywisz rodziny śpiewając,
malując i tańcząc! Z resztą… Żeby założyć rodzinę, trzeba mieć poukładane w
głowie – dodał, kiwając głową z dezaprobatą.
- Twoim zdaniem ja mam
gówno w głowie, prawda? – blondyn uniósł prawy kącik ust, wyciągając z kieszeni
paczkę papierosów. Nie dbał już o reakcję ojca.
- Jak widać na
załączonym obrazku. Na to wydajesz zarobione pieniądze? Na to i te dziwki, tak?
- To nie są dziwki do
cholery!
- Dzięki tobie, synu,
są. Dzięki tobie i takim, jak ty.
- Co ty sugerujesz?
- Do tej godziny byłeś w pracy?
- Do tej godziny byłeś w pracy?
- Nie zmieniaj tematu.
- Nie tym tonem do ojca.
Gdzie byłeś do jasnej cholery?!
- U znajomych.
- Czy ty możesz w końcu
normalnie ze mną rozmawiać? Jakich znajomych? Co ty na Boga robiłeś u znajomych
o takiej porze?
- Czy to ważne…
- Nie. Smród alkoholu
wyczuję bez twojej odpowiedzi. A reszty mogę się domyślić. Pracujesz po to,
żeby móc imprezować? Tak?
- Nie. Pracuję, bo chcę
być chociaż trochę niezależny. Nie chcę cię o nic prosić. Przecież i tak jestem
darmozjadem i czarną owcą – prychnął Toni, patrząc na ojca wyzywająco.
- Niezależny? –
powtórzył powoli Antonio senior, ignorując dalsze słowa syna. – Chcesz być
niezależny?
- Mam to napisać, żebyś
zrozumiał?
- I według ciebie niezależność
polega na tym, że zaczniesz być bezczelny i opryskliwy w stosunku do rodziny,
pomalujesz parę karoserii motorów i pouczysz tańczyć jakieś dzieci, a potem
wszystko przepieprzysz na alkohol, fajki i Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze?
- A niby na czym innym?
Na doglądaniu winogron i oliwek całe życie? – blondyn roześmiał się ironicznie.
Twarz starszego
mężczyzny przybrała w jednym niemal momencie kolor głębokiej purpury, po czym
całkiem zbladła. Jedynie na policzkach pozostały sino-zielonkawe plamy. Usta
zwarły się w idealnie prostej, cienkiej linii, a oczy zdawały się ciskać
piorunami.
- Gardzisz tym, co
robię? – spytał niebezpiecznie ściszonym głosem. Brak odpowiedzi ze strony syna
był jasnym sygnałem. – Całe życie zażynam się, żebyś miał co wsadzić w ten
niewdzięczny pysk. Twoja matka poświęciła wszystko, żeby cię wychować. Nasza
rodzina od pokoleń zajmuje się produkcją wina i oliwy najlepszej jakości.
Wszyscy włożyliśmy całe serca w ten dom i pola, ale przede wszystkim w twoje i
Raula wychowanie. A ty, gówniarzu, masz to wszystko za nic, tak? Wolisz się
nachlać z kumplami i srać na rodzinę, tak? Chcesz być niezależny? To się pakuj.
Pakuj się i wynoś z mojego domu!
Antonio junior
wytrzeźwiał w jednym momencie. Nie wierzył własnym uszom. Patrzył na ojca szeroko
otwartymi oczyma.
- Nie słyszałeś?! –
krzyknął jego ojciec, bliski prawdziwej furii. – Wynoś się stąd, gówniarzu!
- Mniej więcej tak wyglądała nasza ostatnia rozmowa – Antonio przetarł
zmęczoną twarz dłońmi. Lia, wciąż milcząc, położyła dłoń na jego ramieniu,
gładząc je delikatnie. – Tam się nic nie zmieniło – chłopak wykrzywił usta w
gorzkim grymasie, przypominającym uśmiech. – Zupełnie nic. Nawet drzewa
specjalnie nie urosły.
- Może jednak za szybko odjechałeś? – zasugerowała dziewczyna, próbując
wczuć się w sytuację ojca chłopaka i zastanawiając się, co mężczyzna mógł czuć.
– Może gdybyś chwilę poczekał, wyszedłby z tobą porozmawiać?
- Może – poddał się blondyn, wciąż wściekając na samego siebie. – Głupi
jestem.
- Chyba nie mogę zaprzeczyć – westchnęła Lia. – Chociaż nie, głupi to ty
byłeś. Ale najważniejsze, że chcesz wszystko naprawić, prawda?
- Ale czy oni chcą? Ja już nie raz próbowałem.
- Minęło już wiele czasu. Jestem pewna, że za tobą tęsknią.
- Też chciałbym mieć tę pewność.
- Toni, skrzywdziłeś ich – Lia spojrzała na niego wzrokiem pełnym
zrozumienia, mieszającego się z troską. Mówiła spokojnie, tonem pewnym, choć
wciąż łagodnym. – A oni ciebie. I nie sądzę, żeby nie zdawali sobie sprawy z
własnych błędów. Podejrzewam, że każde z nich marzy o tym, że któregoś dnia po
prostu wrócisz do domu. Nie jestem w stanie uwierzyć, że ludzie, dla których
rodzina i tradycja są tak ważne, tak po prostu potrafiliby wykreślić kogoś z
serca i pamięci. Mówiłeś, że twój ojciec, tak jak ty, jest człowiekiem impulsywnym,
prawda? W nerwach mówi się rzeczy, których się wcale nie myśli. Skąd wiesz, czy
po twoim odejściu nie żałował swoich słów? A potem nie wiedział, jak to
odkręcić? Toni, nie możesz się tak męczyć całe życie.
- Wiem – westchnął cicho. – Spróbuję jeszcze raz. Ale nie mam pojęcia
kiedy. Jutro cały dzień mamy zawalony, a zaraz po koncercie wracamy do Madrytu.
Swoją drogą… - zawiesił na chwilę głos, smutniejąc jeszcze bardziej. – Ciekawe,
czy ktoś z mojej rodziny przyjdzie na ten koncert.
- Ja myślę, że będą wszyscy – dziewczyna uśmiechnęła się krzepiąco,
przyjacielskim gestem łapiąc w obie dłonie jego dłoń. – Nie martw się. Jestem
pewna, że niedługo się wszystko rozjaśni.
- Obyś miała rację – odwzajemnił uśmiech, patrząc na nią z wdzięcznością. –
Dziękuję.
- Za co?
- Sam bym tu oszalał. Trochę za dużo się wszystkiego uzbierało.
- Od tego są przyjaciele – Lia puściła mu oko, przenosząc wzrok w stronę
morza. – Naprawdę tu pięknie. Od dziecka tu przychodziłeś, tak?
- Tak. Tata pokazał mi to miejsce – Toni uśmiechnął się sentymentalnie. –
Miałem jakieś pięć lat. Podobne, kawałek stąd, odkryłem z Pedrem. Ale tam
zabiorę cię w dzień. W południe słońce tak oświetla wodę, że doskonale widać
wszystkie ryby i inne żyjątka przy skałach. National geografic na żywo – zaśmiał
się, kładąc na chłodnym piasku i patrząc w gwiazdy. Zamyślił się na chwilę, wspominając,
jak wiele ważnych rzeczy zdarzyło się na tej dzikiej plaży. Przymknął oczy, próbując
skupić się na tych dobrych rzeczach.
- Mogę cię o coś spytać? – Lia przygryzła dolną wargę, wpatrując się w
twarz chłopaka. Jej serce reagowało coraz żywiej na jego widok. Teraz spokojnie
mogła studiować wszystkie rysy jego twarzy, oświetlonej bladym światłem
księżyca. – Mówiłeś, że twój ojciec nazwał cię alfonsem – kontynuowała
niepewnie, gdy skinął lekko głową, otwierając oczy i przypatrując się jej
uważnie. – Wiem, że to nie moja sprawa i w ogóle, ale… ile właściwie miałeś
dziewczyn?
- Stanowczo za dużo – odpowiedział enigmatycznie, podnosząc się do pozycji
siedzącej. – I nie jestem z tego dumny. To raczej nie były długie związki z
potrzeby serca – dodał z lekkim przekąsem, raz jeszcze nie mogąc uwierzyć w to,
jakim był człowiekiem.
- Rozumiem – mruknęła, bawiąc się znalezionym skrawkiem palmowego liścia.
- Byłem skończonym dupkiem. Nie każ mi ich wszystkich liczyć, bo zwyczajnie
się w tym pogubię – dodał zupełnie szczerze, z dziwną bezradnością w głosie. –
Trochę ci zazdroszczę tego, że byłaś tylko z jedną osobą.
- Mógłbyś mi tego zazdrościć, gdyby to było coś trwałego – stwierdziła,
spuszczając wzrok. – Nigdy nie byłam w takim prawdziwym związku. Jakoś nigdy
nie mogłam trafić na kogoś, komu na mnie zależałoby tak, jak mnie na nim –
uzupełniła, wykrzywiając usta w gorzkim uśmiechu. W duchu ponownie prosiła los,
aby choć przez chwilę mogła stać się dla Toniego kimś tak ważnym, jak kiedyś
była Brisa. – Ironia losu – zaśmiała się lekko nienaturalnie, bawiąc
pierścionkiem.
Toni uśmiechnął się pod nosem, spoglądając w jej stronę. Poczuł dziwne
ciepło w okolicach serca. Sam był zdziwiony, jak bardzo cieszyła go jej
obecność. Musiał przyznać, choć próbował oszukać samego siebie, że dawno nie
spotkał kobiety takiej, jak ona. Tak ciepłej, wyrozumiałej i tak doskonale
potrafiącej słuchać. Dawno nikomu tak nie zaufał.
- O czym myślisz? – spytała przekrzywiając głowę i przypatrując mu się z
zainteresowaniem.
- O niczym mądrym – puścił jej oko, momentalnie schodząc na ziemię.
Zasługiwała na kogoś lepszego. „O czym ty durniu myślisz?” skarcił się w
myślach, zaskoczony własnymi wnioskami. „To jest twoja PRZYJACIÓŁKA. Powinieneś
się porządnie wyspać, po prostu.” – A ty? – spojrzał na nią w podobny sposób,
zauważając jej nieco nieobecny wzrok.
- Też o niczym mądrym. Ani realnym – dodała, zbyt późno gryząc się w język.
- Realnym? – powtórzył, ściągając brwi.
- Powiedzmy, że od dawna nie wierzę w bajki i hollywoodzkie zakończenia –
odpowiedziała wymijająco, podkulając kolana.
Antonio skinął głową ze zrozumieniem.
- Ja też nie – przyznał, obejmując ją ramieniem i przygarniając do siebie. –
Ale moja męska intuicja mówi mi, że akurat ty powinnaś w to wierzyć –
powiedział szeptem, tonem, jakby mówił do dziecka, wyjawiając mu jakąś ważną
tajemnicę. Lia zaśmiała się lekko, wtulając w jego tors. Czuła się bezpiecznie.
Niezależnie od tego, kim był kiedyś, teraz wydawał się jej ideałem mężczyzny.
Otulił ją ramionami, opierając brodę o jej głowę. Wbił wzrok daleko w
horyzont, obserwując falującą taflę wody. Czuł, jak ogarnia go błogi spokój,
jakiego nie czuł już od bardzo dawna. Powoli docierało do niego, jak bardzo
potrzebował bliskości Lii. Jednocześnie poczuł napływający strach przed
uczuciami, jakie mogły wykiełkować w jego sercu. W tym jednym jednak momencie
nie chciał z nimi walczyć. Chciał choć chwilę móc delektować się spokojem i
radością, jakie daje jedynie obecność kogoś, na kim mu w taki, bądź inny sposób
zależało.
- Miałeś rację, że najlepszą paellę zje się tylko w Walencji – przyznał
Savier, wychodząc z jednej z restauracji w centrum miasta, w towarzystwie
znajomych z obsady musicalu. – Nie jadłem jeszcze czegoś takiego – dodał
zachwycony. – Idealne proporcje ryżu i warzyw, odpowiednia ilość szafranu i te
owoce morza… Niebo w gębie!
- No widzisz, a tak się ze mną kłóciłeś – zaśmiał się Antonio, ciesząc się,
że miał ponownie okazję najeść się do syta swoją ulubioną potrawą w doskonałym
wykonaniu kucharzy walencjańskiej restauracji. Swego czasu dość często
odwiedzał to miejsce ze swoimi znajomymi i przyjaciółmi. Mimo wszystko jednak
zatęsknił za paellą, robioną przez jego mamę i babcię. Nic nie mogło równać się
z tym smakiem.
- Toni? – ktoś odezwał się za ich plecami, zwracając na siebie uwagę całej
grupy. W kobiecym głosie dało się wyczuć zaskoczenie i radość, mieszające się z
pewną dozą nieśmiałości.
Blondyn, przeczuwając najgorsze, odwrócił się w stronę kobiety. Zaklął w
myślach, nie mogąc uwierzyć we własnego pecha. Nie pomylił się, zgadując, kto
wypowiedział jego imię.
- Risa – uśmiechnął się, siląc na naturalność. Grymas jego ust nie był
jednak w stanie zakryć niechęci.
- Nie widziałam cię całe wieki, strasznie się zmieniłeś – spojrzała na
niego pojednawczym wzrokiem, nie zdejmując dłoni z oparcia spacerowego,
głębokiego wózka dziecięcego.
- Cóż, ty też – przyznał z niekrytym zaskoczeniem w głosie.
Jego znajomi taktownie odeszli parę kroków dalej, rzucając w ich stronę
jedynie ukradkowe spojrzenia.
- Dziecko zmienia wszystko w życiu człowieka – uśmiechnęła się delikatnie,
a w jej twarzy nie było już dawnej zadziorności, spojrzenie przestało
prowokować. Włosy z płomienną rudych zmieniły się w naturalnie mahoniowe,
paznokcie miała starannie spiłowane, pomalowane jedynie delikatnym, mlecznym
lakierem. Jej ubranie także znacznie różniło się od tego, do jakiego był u niej
przyzwyczajony. Toni musiał przyznać, że gdyby go nie zawołała, nie poznałby
jej, mijając ją. – Z resztą, sam wiesz.
- Ile ma? – spytał chłopak, zbliżając się o krok. – Mogę? – spytał
wskazując na wózek.
- Jasne – posłała mu ciepły uśmiech, jakiego jeszcze nigdy nie widział na
jej ustach. Nachylił się lekko, zaglądając pod budę, chroniącą dziecko przed
promieniami słońca. Dziewczynka leżała spokojnie, obserwując bacznie otoczenie
parą wielkich oczu, koloru płynnej, gorzkiej czekolady, które do złudzenia
przypominały oczy jej mamy. Zatrzymała ciekawe spojrzenie na twarzy chłopaka, a
małą twarzyczkę rozjaśnił promienny, wdzięczny uśmiech. Antonio odwzajemnił
uśmiech, przybierając jedną z tych min, które wywołują u dzieci napad
niekontrolowanego śmiechu. Dziewczynka roześmiała się, a perlisty, dźwięczny
śmiech rozniósł się po pustawej ulicy.
- Już cię lubi – Risa z czułością wzięła córeczkę w ramiona. Mała ani
myślała jednak oderwać spojrzenia od blondyna. – Sonia ma siedem miesięcy –
kobieta odpowiedziała na zadane dłuższą chwilę temu pytanie. – Chcesz? –
spytała wskazując głową na dziecko. Nie czekając na odpowiedź, podała Sonię
zdezorientowanemu Toniemu.
- Widzę, że ryzyko lubisz nadal – mruknął, biorąc małą na ręce. – Trzymaj
się mocno, dobra? – zwrócił się zupełnie poważnie do Soni, która ten ton
również uznała za niezwykle zabawny. – Muszę być wybitnie śmiesznym facetem –
westchnął chłopak, mimowolnie wyginając usta w uśmiechu. Sonia już zdążyła go
zauroczyć.
- Masz po prostu dobre podejście do dzieci – wzruszyła ramionami Risa. – Żałuję,
że nie ty jesteś jej ojcem – dodał trochę ciszej, wbijając wzrok w szare płyty
chodnika.
- Przestań, sama wiesz, jak było – szorstki ton zaskoczył jego samego.
- Wiem – przyznała. – I wiem, że byłam winna, ale…
- To nie ma znaczenia, też nie byłem w porządku – przerwał jej
zdecydowanym, ale łagodniejszym już głosem. – Możemy do tego nie wracać? Samo
to miasto mnie dobija, nie potrzebuję kolejnych powodów do rozmyślań. Lepiej mi
powiedz, co u ciebie, prócz tego małego skarbu? – przybierając przyjaźniejszą
minę, wskazał ruchem głowy na trzymaną w ramionach dziewczynkę, która zajęła
się skrawkiem jego koszuli, co chwila łaskocząc go w szyję.
- Pracuję w szkole baletu, mama pomaga mi w opiece nad Sonią. Rodrigo nie
płaci nawet alimentów – skrzywiła się z goryczą, nie mogąc uwierzyć, że
pozwoliła odejść Toniemu, w zamian zadowalając się człowiekiem bez grama
ambicji, czy choćby śladowej inteligencji. – A ja nie mam siły, ani ochoty
latać po sądach. Nawet lepiej, żeby nie miał kontaktu z małą. On się ani trochę
nie zmienił. Niedługo pewnie i tak wszyscy spotkamy się na jego pogrzebie, jak
znów przesadzi z dragami – prychnęła. – I w zasadzie nic więcej się nie
zmieniło. Wiele zrozumiałam, pewnie tak samo, jak ty. A co u ciebie? Jak się
trzymasz po tym wszystkim? – zmieniła temat, przyglądając mu się ze zmartwioną
miną.
- Jakoś się trzymam – posłał jej uspokajający uśmiech, widząc troskę w jej
oczach. – Wyjechałem, zacząłem nowe życie. Powoli wracam do siebie – zakończył,
uświadamiając sobie, jak wiele rzeczy może zmienić się w życiu człowieka w tak
krótkim czasie.
Lia w zamyśleniu przyglądała się Toniemu, rozmawiającemu z kilkoma
tancerzami. Wszyscy byli już gotowi do wyjścia na scenę, by po raz pierwszy
zaprezentować się większej publiczności, na dzień przed premierą musicalu.
Dziewczyna niepokoiła się, jak Antonio zniesie widok starych znajomych,
przyjaciół, a za pewne także rodziny wśród publiczności. Martwiła się o niego.
Nie znała szczegółów jego życiorysu, jednak dobrze wiedziała, jak ciężko znosił
przyjazd do jego rodzinnego miasta. Lia bała się, czy po występie chłopak od
nowa nie zamknie się całkowicie w sobie. Teraz, kiedy w końcu udawało się jej
krok po kroku do niego zbliżyć i zdobyć jego zaufanie. Kiedy w końcu powoli
zaczął się przed nią otwierać. Kiedy wraz z coraz większą wiedzą na jego temat,
pojawiało się coraz więcej pytań. Blondynka zastanawiała się, jak dużą wolę w
życiu chłopaka odegrała Risa. Antonio nie cieszył się na jej widok, a na
pytanie Saviera, kim była, zdawkowo odpowiedział: „Moja była”. Miała cichą
nadzieję, że chłopak nie miał nic wspólnego z córeczką szatynki.
Lia musiała przyznać, że z dzieckiem na rękach wyglądał wiele poważniej,
odpowiedzialnej. Uśmiech sam wypełzł na twarz dziewczyny. W pamięci, niczym
fotografię, zachowała widok Antonia, trzymającego w ramionach małe, bezbronne
stworzonko, śmiejące się do niego perliście. Jeden z najpiękniejszych i najpełniejszych
uroku widoków, jakie w życiu widziała. Przez myśl przeszło jej, że właśnie
takiego mężczyznę wymarzyła sobie na ojca swoich dzieci.
Lia westchnęła cicho, wspominając miniony wieczór, który spędzili na
dzikiej plaży, na obrzeżach miasta. Czuła się tak bezpiecznie, tak wyjątkowo w
jego ramionach. Przez krótką chwilę mogła poczuć się kimś dla niego ważnym,
kimś szczególnym w jego życiu. W jej sercu zakiełkowała naiwna nadzieja, że
któregoś dnia on poczuje do niej to samo, co ona do niego. Nie próbowała się
dłużej oszukiwać. Kochała go.
- Przygotujcie się, zaraz wychodzicie! – zawołał rozentuzjazmowany Rodrigo,
przyglądając się całej obsadzie „No juegues con mi alma”. Był z nich dumny. Nie
dopuszczał do siebie myśli, że ten występ mógłby wypaść źle. Był pewien, że
jego ludzie, jak zwykł ich nazywać, wypadną rewelacyjnie. Wierzył w nich
dokładnie tak, jak ojciec wierzy w swoje dzieci. Ze wzruszeniem obserwował, jak
nawzajem się uspokajali, powtarzając, że wszystko wyjdzie jak powinno. –
Jesteście najlepsi, pamiętajcie – reżyser uśmiechnął się szczerze, nie mając
najmniejszych wątpliwości co do prawdziwości swoich słów.
Toni podszedł do Lii, kładąc dłoń na jej ramieniu, tym samym wyrywając ją z
zamyślenia.
- Wszystko w porządku? – spytał łagodnym tonem, patrząc na nią uważnie.
Poczuła, jak jej serce topi się niemalże pod wpływem jego spojrzenia.
Skinęła lekko głową, uśmiechając się przy tym.
- A ty? Trzymasz się? – spojrzała w jego oczy, wstając z miejsca. Krótką
chwilę nie odrywał wzroku od jej błękitnych tęczówek, bijąc się z myślami.
- Jasne – uśmiechnął się szeroko, decydując na kłamstwo. I tak wiedział, że
mu nie uwierzy. Zbyt dobrze zdążyła go poznać. Zbyt wiele jej o sobie
powiedział. – Chodźmy – złapał delikatnie jej dłoń, ciągnąc w stronę sceny.
Posłusznie poszła za nim, zastanawiając się, czym zakończy się i zaowocuje
wizyta w Walencji. Miała niejasne przeczucie, że najbliższe dni przyniosą wiele
zmian. Nie potrafiła jednak określić, czy będą to zmiany na lepsze.