czwartek, 23 sierpnia 2012

Dzika Plaża

Witajcie! :)
W końcu udało mi się skończyć nowy post. Jest krótki, jak na mnie. W dodatku naciągany, niedopracowany. Pewnie jest w nim mnóstwo błędów. Przepraszam za to wszystko. Pisałam go dosłownie po dwa zdania, stąd te niedociągnięcia. Nie miałam czasu, żeby po prostu siąść i pisać. Mam nadzieję, że kolejny rozdział to wynagrodzi. Póki co zapraszam do czytania! :)
Ach, byłabym zapomniała. Zapraszam również na mój nowy blog z luźnymi zapiskami "Przez sen pisane".
______________________
- Gdzie ty znowu byłeś? – głos mężczyzny przesiąknięty był złością oraz troską. Patrzył na swojego syna, załamując ręce z bezradności. Nie miał już siły do tego chłopaka.
- Od kiedy cię to interesuje? – mruknął nastoletni blondyn, wymijając ojca w progu salonu. Był zmęczony, podenerwowany i śpiący. Marzył jedynie o ciepłym prysznicu i miękkim łóżku. Nie miał siły na kolejną awanturę – ten dzień był wystarczająco wyczerpujący.
- Od zawsze – warknął Antonio senior, tracąc resztki cierpliwości. – Za to ciebie powinno w końcu zacząć obchodzić cokolwiek poza czubkiem twojego nosa.
- Właśnie przez to, że obchodzi mnie nieco więcej, jestem wykończony i chcę iść spać, w porządku? – zirytowany chłopak spojrzał na ojca nieco zbyt prowokującym wzrokiem.
- Czym jesteś taki zmęczony? – zaśmiał się pogardliwie mężczyzna. – Uganianiem się za kolejnymi naiwnymi dziewczynami, czy kolejną imprezą? Czekaj, niech zgadnę… Jednym i drugim! – zawołał tonem odkrywcy. – Powinieneś zajmować się…
- … winogronami, oliwkami, końmi i resztą naszej jakże wspaniałej posiadłości, należącej do rodziny od wieków. Wiem – dokończył za ojca Toni, rozumiejąc, że nie uniknie ostrej wymiany zdań. – Ale na razie nie chcę, rozumiesz? Naprawdę tak ciężko ci pojąć, że na tym świat się nie kończy? Że ja mogę mieć inne marzenia?
- Chcesz zostać alfonsem?
- Proszę? – Antonio junior spojrzał na ojca, jakby ten wymierzył mu policzek. – Aż tak wysoko mnie cenisz? – zironizował, czując bolesne ukłucie w okolicach serca.
- A jak mam inaczej? Kim innym jesteś? Nie tak cię wychowywałem. Chciałem, razem z twoją matką…
-… którą waszym zdaniem wpędziłem do grobu – mruknął pod nosem chłopak, po raz kolejny przerywając wypowiedź ojca.
- Dodałeś jej mnóstwo zmartwień. I mnie też. Nam wszystkim. W sumie cieszę się, że dziś nie musiałem odbierać cię z komisariatu, jak już się parokrotnie zdarzało – prychnął Antonio senior. – Pytam jeszcze raz, gdzie byłeś?
- W pracy – odpowiedział zdawkowo Toni, biorąc głęboki oddech. Ten temat był wyjątkowo drażliwy.
- Po cholerę ty pracujesz?! – wybuchnął jego ojciec. – Mało ci pieniędzy?! Czy kiedykolwiek ci na coś brakowało? Powinieneś się uczyć, zdobyć wykształcenie! Żałuję, że zgodziłem się na te durne artystyczne fanaberie! Nigdy nie wyżywisz rodziny śpiewając, malując i tańcząc! Z resztą… Żeby założyć rodzinę, trzeba mieć poukładane w głowie – dodał, kiwając głową z dezaprobatą.
- Twoim zdaniem ja mam gówno w głowie, prawda? – blondyn uniósł prawy kącik ust, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Nie dbał już o reakcję ojca.
- Jak widać na załączonym obrazku. Na to wydajesz zarobione pieniądze? Na to i te dziwki, tak?
- To nie są dziwki do cholery!
- Dzięki tobie, synu, są. Dzięki tobie i takim, jak ty.
- Co ty sugerujesz?
- Do tej godziny byłeś w pracy?
- Nie zmieniaj tematu.
- Nie tym tonem do ojca. Gdzie byłeś do jasnej cholery?!
- U znajomych.
- Czy ty możesz w końcu normalnie ze mną rozmawiać? Jakich znajomych? Co ty na Boga robiłeś u znajomych o takiej porze?
- Czy to ważne…
- Nie. Smród alkoholu wyczuję bez twojej odpowiedzi. A reszty mogę się domyślić. Pracujesz po to, żeby móc imprezować? Tak?
- Nie. Pracuję, bo chcę być chociaż trochę niezależny. Nie chcę cię o nic prosić. Przecież i tak jestem darmozjadem i czarną owcą – prychnął Toni, patrząc na ojca wyzywająco.
- Niezależny? – powtórzył powoli Antonio senior, ignorując dalsze słowa syna. – Chcesz być niezależny?
- Mam to napisać, żebyś zrozumiał?
- I według ciebie niezależność polega na tym, że zaczniesz być bezczelny i opryskliwy w stosunku do rodziny, pomalujesz parę karoserii motorów i pouczysz tańczyć jakieś dzieci, a potem wszystko przepieprzysz na alkohol, fajki i Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze?
- A niby na czym innym? Na doglądaniu winogron i oliwek całe życie? – blondyn roześmiał się ironicznie.
Twarz starszego mężczyzny przybrała w jednym niemal momencie kolor głębokiej purpury, po czym całkiem zbladła. Jedynie na policzkach pozostały sino-zielonkawe plamy. Usta zwarły się w idealnie prostej, cienkiej linii, a oczy zdawały się ciskać piorunami.
- Gardzisz tym, co robię? – spytał niebezpiecznie ściszonym głosem. Brak odpowiedzi ze strony syna był jasnym sygnałem. – Całe życie zażynam się, żebyś miał co wsadzić w ten niewdzięczny pysk. Twoja matka poświęciła wszystko, żeby cię wychować. Nasza rodzina od pokoleń zajmuje się produkcją wina i oliwy najlepszej jakości. Wszyscy włożyliśmy całe serca w ten dom i pola, ale przede wszystkim w twoje i Raula wychowanie. A ty, gówniarzu, masz to wszystko za nic, tak? Wolisz się nachlać z kumplami i srać na rodzinę, tak? Chcesz być niezależny? To się pakuj. Pakuj się i wynoś z mojego domu!
Antonio junior wytrzeźwiał w jednym momencie. Nie wierzył własnym uszom. Patrzył na ojca szeroko otwartymi oczyma.
- Nie słyszałeś?! – krzyknął jego ojciec, bliski prawdziwej furii. – Wynoś się stąd, gówniarzu!

- Mniej więcej tak wyglądała nasza ostatnia rozmowa – Antonio przetarł zmęczoną twarz dłońmi. Lia, wciąż milcząc, położyła dłoń na jego ramieniu, gładząc je delikatnie. – Tam się nic nie zmieniło – chłopak wykrzywił usta w gorzkim grymasie, przypominającym uśmiech. – Zupełnie nic. Nawet drzewa specjalnie nie urosły.
- Może jednak za szybko odjechałeś? – zasugerowała dziewczyna, próbując wczuć się w sytuację ojca chłopaka i zastanawiając się, co mężczyzna mógł czuć. – Może gdybyś chwilę poczekał, wyszedłby z tobą porozmawiać?
- Może – poddał się blondyn, wciąż wściekając na samego siebie. – Głupi jestem.
- Chyba nie mogę zaprzeczyć – westchnęła Lia. – Chociaż nie, głupi to ty byłeś. Ale najważniejsze, że chcesz wszystko naprawić, prawda?
- Ale czy oni chcą? Ja już nie raz próbowałem.
- Minęło już wiele czasu. Jestem pewna, że za tobą tęsknią.
- Też chciałbym mieć tę pewność.
- Toni, skrzywdziłeś ich – Lia spojrzała na niego wzrokiem pełnym zrozumienia, mieszającego się z troską. Mówiła spokojnie, tonem pewnym, choć wciąż łagodnym. – A oni ciebie. I nie sądzę, żeby nie zdawali sobie sprawy z własnych błędów. Podejrzewam, że każde z nich marzy o tym, że któregoś dnia po prostu wrócisz do domu. Nie jestem w stanie uwierzyć, że ludzie, dla których rodzina i tradycja są tak ważne, tak po prostu potrafiliby wykreślić kogoś z serca i pamięci. Mówiłeś, że twój ojciec, tak jak ty, jest człowiekiem impulsywnym, prawda? W nerwach mówi się rzeczy, których się wcale nie myśli. Skąd wiesz, czy po twoim odejściu nie żałował swoich słów? A potem nie wiedział, jak to odkręcić? Toni, nie możesz się tak męczyć całe życie.
- Wiem – westchnął cicho. – Spróbuję jeszcze raz. Ale nie mam pojęcia kiedy. Jutro cały dzień mamy zawalony, a zaraz po koncercie wracamy do Madrytu. Swoją drogą… - zawiesił na chwilę głos, smutniejąc jeszcze bardziej. – Ciekawe, czy ktoś z mojej rodziny przyjdzie na ten koncert.
- Ja myślę, że będą wszyscy – dziewczyna uśmiechnęła się krzepiąco, przyjacielskim gestem łapiąc w obie dłonie jego dłoń. – Nie martw się. Jestem pewna, że niedługo się wszystko rozjaśni.
- Obyś miała rację – odwzajemnił uśmiech, patrząc na nią z wdzięcznością. – Dziękuję.
- Za co?
- Sam bym tu oszalał. Trochę za dużo się wszystkiego uzbierało.
- Od tego są przyjaciele – Lia puściła mu oko, przenosząc wzrok w stronę morza. – Naprawdę tu pięknie. Od dziecka tu przychodziłeś, tak?
- Tak. Tata pokazał mi to miejsce – Toni uśmiechnął się sentymentalnie. – Miałem jakieś pięć lat. Podobne, kawałek stąd, odkryłem z Pedrem. Ale tam zabiorę cię w dzień. W południe słońce tak oświetla wodę, że doskonale widać wszystkie ryby i inne żyjątka przy skałach. National geografic na żywo – zaśmiał się, kładąc na chłodnym piasku i patrząc w gwiazdy. Zamyślił się na chwilę, wspominając, jak wiele ważnych rzeczy zdarzyło się na tej dzikiej plaży. Przymknął oczy, próbując skupić się na tych dobrych rzeczach.
- Mogę cię o coś spytać? – Lia przygryzła dolną wargę, wpatrując się w twarz chłopaka. Jej serce reagowało coraz żywiej na jego widok. Teraz spokojnie mogła studiować wszystkie rysy jego twarzy, oświetlonej bladym światłem księżyca. – Mówiłeś, że twój ojciec nazwał cię alfonsem – kontynuowała niepewnie, gdy skinął lekko głową, otwierając oczy i przypatrując się jej uważnie. – Wiem, że to nie moja sprawa i w ogóle, ale… ile właściwie miałeś dziewczyn?
- Stanowczo za dużo – odpowiedział enigmatycznie, podnosząc się do pozycji siedzącej. – I nie jestem z tego dumny. To raczej nie były długie związki z potrzeby serca – dodał z lekkim przekąsem, raz jeszcze nie mogąc uwierzyć w to, jakim był człowiekiem.
- Rozumiem – mruknęła, bawiąc się znalezionym skrawkiem palmowego liścia.
- Byłem skończonym dupkiem. Nie każ mi ich wszystkich liczyć, bo zwyczajnie się w tym pogubię – dodał zupełnie szczerze, z dziwną bezradnością w głosie. – Trochę ci zazdroszczę tego, że byłaś tylko z jedną osobą.
- Mógłbyś mi tego zazdrościć, gdyby to było coś trwałego – stwierdziła, spuszczając wzrok. – Nigdy nie byłam w takim prawdziwym związku. Jakoś nigdy nie mogłam trafić na kogoś, komu na mnie zależałoby tak, jak mnie na nim – uzupełniła, wykrzywiając usta w gorzkim uśmiechu. W duchu ponownie prosiła los, aby choć przez chwilę mogła stać się dla Toniego kimś tak ważnym, jak kiedyś była Brisa. – Ironia losu – zaśmiała się lekko nienaturalnie, bawiąc pierścionkiem.
Toni uśmiechnął się pod nosem, spoglądając w jej stronę. Poczuł dziwne ciepło w okolicach serca. Sam był zdziwiony, jak bardzo cieszyła go jej obecność. Musiał przyznać, choć próbował oszukać samego siebie, że dawno nie spotkał kobiety takiej, jak ona. Tak ciepłej, wyrozumiałej i tak doskonale potrafiącej słuchać. Dawno nikomu tak nie zaufał.
- O czym myślisz? – spytała przekrzywiając głowę i przypatrując mu się z zainteresowaniem.
- O niczym mądrym – puścił jej oko, momentalnie schodząc na ziemię. Zasługiwała na kogoś lepszego. „O czym ty durniu myślisz?” skarcił się w myślach, zaskoczony własnymi wnioskami. „To jest twoja PRZYJACIÓŁKA. Powinieneś się porządnie wyspać, po prostu.” – A ty? – spojrzał na nią w podobny sposób, zauważając jej nieco nieobecny wzrok.
- Też o niczym mądrym. Ani realnym – dodała, zbyt późno gryząc się w język.
- Realnym? – powtórzył, ściągając brwi.
- Powiedzmy, że od dawna nie wierzę w bajki i hollywoodzkie zakończenia – odpowiedziała wymijająco, podkulając kolana.
Antonio skinął głową ze zrozumieniem.
- Ja też nie – przyznał, obejmując ją ramieniem i przygarniając do siebie. – Ale moja męska intuicja mówi mi, że akurat ty powinnaś w to wierzyć – powiedział szeptem, tonem, jakby mówił do dziecka, wyjawiając mu jakąś ważną tajemnicę. Lia zaśmiała się lekko, wtulając w jego tors. Czuła się bezpiecznie. Niezależnie od tego, kim był kiedyś, teraz wydawał się jej ideałem mężczyzny.
Otulił ją ramionami, opierając brodę o jej głowę. Wbił wzrok daleko w horyzont, obserwując falującą taflę wody. Czuł, jak ogarnia go błogi spokój, jakiego nie czuł już od bardzo dawna. Powoli docierało do niego, jak bardzo potrzebował bliskości Lii. Jednocześnie poczuł napływający strach przed uczuciami, jakie mogły wykiełkować w jego sercu. W tym jednym jednak momencie nie chciał z nimi walczyć. Chciał choć chwilę móc delektować się spokojem i radością, jakie daje jedynie obecność kogoś, na kim mu w taki, bądź inny sposób zależało.

- Miałeś rację, że najlepszą paellę zje się tylko w Walencji – przyznał Savier, wychodząc z jednej z restauracji w centrum miasta, w towarzystwie znajomych z obsady musicalu. – Nie jadłem jeszcze czegoś takiego – dodał zachwycony. – Idealne proporcje ryżu i warzyw, odpowiednia ilość szafranu i te owoce morza… Niebo w gębie!
- No widzisz, a tak się ze mną kłóciłeś – zaśmiał się Antonio, ciesząc się, że miał ponownie okazję najeść się do syta swoją ulubioną potrawą w doskonałym wykonaniu kucharzy walencjańskiej restauracji. Swego czasu dość często odwiedzał to miejsce ze swoimi znajomymi i przyjaciółmi. Mimo wszystko jednak zatęsknił za paellą, robioną przez jego mamę i babcię. Nic nie mogło równać się z tym smakiem.
- Toni? – ktoś odezwał się za ich plecami, zwracając na siebie uwagę całej grupy. W kobiecym głosie dało się wyczuć zaskoczenie i radość, mieszające się z pewną dozą nieśmiałości.
Blondyn, przeczuwając najgorsze, odwrócił się w stronę kobiety. Zaklął w myślach, nie mogąc uwierzyć we własnego pecha. Nie pomylił się, zgadując, kto wypowiedział jego imię.
- Risa – uśmiechnął się, siląc na naturalność. Grymas jego ust nie był jednak w stanie zakryć niechęci.
- Nie widziałam cię całe wieki, strasznie się zmieniłeś – spojrzała na niego pojednawczym wzrokiem, nie zdejmując dłoni z oparcia spacerowego, głębokiego wózka dziecięcego.
- Cóż, ty też – przyznał z niekrytym zaskoczeniem w głosie.
Jego znajomi taktownie odeszli parę kroków dalej, rzucając w ich stronę jedynie ukradkowe spojrzenia.
- Dziecko zmienia wszystko w życiu człowieka – uśmiechnęła się delikatnie, a w jej twarzy nie było już dawnej zadziorności, spojrzenie przestało prowokować. Włosy z płomienną rudych zmieniły się w naturalnie mahoniowe, paznokcie miała starannie spiłowane, pomalowane jedynie delikatnym, mlecznym lakierem. Jej ubranie także znacznie różniło się od tego, do jakiego był u niej przyzwyczajony. Toni musiał przyznać, że gdyby go nie zawołała, nie poznałby jej, mijając ją. – Z resztą, sam wiesz.
- Ile ma? – spytał chłopak, zbliżając się o krok. – Mogę? – spytał wskazując na wózek.
- Jasne – posłała mu ciepły uśmiech, jakiego jeszcze nigdy nie widział na jej ustach. Nachylił się lekko, zaglądając pod budę, chroniącą dziecko przed promieniami słońca. Dziewczynka leżała spokojnie, obserwując bacznie otoczenie parą wielkich oczu, koloru płynnej, gorzkiej czekolady, które do złudzenia przypominały oczy jej mamy. Zatrzymała ciekawe spojrzenie na twarzy chłopaka, a małą twarzyczkę rozjaśnił promienny, wdzięczny uśmiech. Antonio odwzajemnił uśmiech, przybierając jedną z tych min, które wywołują u dzieci napad niekontrolowanego śmiechu. Dziewczynka roześmiała się, a perlisty, dźwięczny śmiech rozniósł się po pustawej ulicy.
- Już cię lubi – Risa z czułością wzięła córeczkę w ramiona. Mała ani myślała jednak oderwać spojrzenia od blondyna. – Sonia ma siedem miesięcy – kobieta odpowiedziała na zadane dłuższą chwilę temu pytanie. – Chcesz? – spytała wskazując głową na dziecko. Nie czekając na odpowiedź, podała Sonię zdezorientowanemu Toniemu.
- Widzę, że ryzyko lubisz nadal – mruknął, biorąc małą na ręce. – Trzymaj się mocno, dobra? – zwrócił się zupełnie poważnie do Soni, która ten ton również uznała za niezwykle zabawny. – Muszę być wybitnie śmiesznym facetem – westchnął chłopak, mimowolnie wyginając usta w uśmiechu. Sonia już zdążyła go zauroczyć.
- Masz po prostu dobre podejście do dzieci – wzruszyła ramionami Risa. – Żałuję, że nie ty jesteś jej ojcem – dodał trochę ciszej, wbijając wzrok w szare płyty chodnika.
- Przestań, sama wiesz, jak było – szorstki ton zaskoczył jego samego.
- Wiem – przyznała. – I wiem, że byłam winna, ale…
- To nie ma znaczenia, też nie byłem w porządku – przerwał jej zdecydowanym, ale łagodniejszym już głosem. – Możemy do tego nie wracać? Samo to miasto mnie dobija, nie potrzebuję kolejnych powodów do rozmyślań. Lepiej mi powiedz, co u ciebie, prócz tego małego skarbu? – przybierając przyjaźniejszą minę, wskazał ruchem głowy na trzymaną w ramionach dziewczynkę, która zajęła się skrawkiem jego koszuli, co chwila łaskocząc go w szyję.
- Pracuję w szkole baletu, mama pomaga mi w opiece nad Sonią. Rodrigo nie płaci nawet alimentów – skrzywiła się z goryczą, nie mogąc uwierzyć, że pozwoliła odejść Toniemu, w zamian zadowalając się człowiekiem bez grama ambicji, czy choćby śladowej inteligencji. – A ja nie mam siły, ani ochoty latać po sądach. Nawet lepiej, żeby nie miał kontaktu z małą. On się ani trochę nie zmienił. Niedługo pewnie i tak wszyscy spotkamy się na jego pogrzebie, jak znów przesadzi z dragami – prychnęła. – I w zasadzie nic więcej się nie zmieniło. Wiele zrozumiałam, pewnie tak samo, jak ty. A co u ciebie? Jak się trzymasz po tym wszystkim? – zmieniła temat, przyglądając mu się ze zmartwioną miną.
- Jakoś się trzymam – posłał jej uspokajający uśmiech, widząc troskę w jej oczach. – Wyjechałem, zacząłem nowe życie. Powoli wracam do siebie – zakończył, uświadamiając sobie, jak wiele rzeczy może zmienić się w życiu człowieka w tak krótkim czasie.

Lia w zamyśleniu przyglądała się Toniemu, rozmawiającemu z kilkoma tancerzami. Wszyscy byli już gotowi do wyjścia na scenę, by po raz pierwszy zaprezentować się większej publiczności, na dzień przed premierą musicalu. Dziewczyna niepokoiła się, jak Antonio zniesie widok starych znajomych, przyjaciół, a za pewne także rodziny wśród publiczności. Martwiła się o niego. Nie znała szczegółów jego życiorysu, jednak dobrze wiedziała, jak ciężko znosił przyjazd do jego rodzinnego miasta. Lia bała się, czy po występie chłopak od nowa nie zamknie się całkowicie w sobie. Teraz, kiedy w końcu udawało się jej krok po kroku do niego zbliżyć i zdobyć jego zaufanie. Kiedy w końcu powoli zaczął się przed nią otwierać. Kiedy wraz z coraz większą wiedzą na jego temat, pojawiało się coraz więcej pytań. Blondynka zastanawiała się, jak dużą wolę w życiu chłopaka odegrała Risa. Antonio nie cieszył się na jej widok, a na pytanie Saviera, kim była, zdawkowo odpowiedział: „Moja była”. Miała cichą nadzieję, że chłopak nie miał nic wspólnego z córeczką szatynki.
Lia musiała przyznać, że z dzieckiem na rękach wyglądał wiele poważniej, odpowiedzialnej. Uśmiech sam wypełzł na twarz dziewczyny. W pamięci, niczym fotografię, zachowała widok Antonia, trzymającego w ramionach małe, bezbronne stworzonko, śmiejące się do niego perliście. Jeden z najpiękniejszych i najpełniejszych uroku widoków, jakie w życiu widziała. Przez myśl przeszło jej, że właśnie takiego mężczyznę wymarzyła sobie na ojca swoich dzieci.
Lia westchnęła cicho, wspominając miniony wieczór, który spędzili na dzikiej plaży, na obrzeżach miasta. Czuła się tak bezpiecznie, tak wyjątkowo w jego ramionach. Przez krótką chwilę mogła poczuć się kimś dla niego ważnym, kimś szczególnym w jego życiu. W jej sercu zakiełkowała naiwna nadzieja, że któregoś dnia on poczuje do niej to samo, co ona do niego. Nie próbowała się dłużej oszukiwać. Kochała go.
- Przygotujcie się, zaraz wychodzicie! – zawołał rozentuzjazmowany Rodrigo, przyglądając się całej obsadzie „No juegues con mi alma”. Był z nich dumny. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ten występ mógłby wypaść źle. Był pewien, że jego ludzie, jak zwykł ich nazywać, wypadną rewelacyjnie. Wierzył w nich dokładnie tak, jak ojciec wierzy w swoje dzieci. Ze wzruszeniem obserwował, jak nawzajem się uspokajali, powtarzając, że wszystko wyjdzie jak powinno. – Jesteście najlepsi, pamiętajcie – reżyser uśmiechnął się szczerze, nie mając najmniejszych wątpliwości co do prawdziwości swoich słów.
Toni podszedł do Lii, kładąc dłoń na jej ramieniu, tym samym wyrywając ją z zamyślenia.
- Wszystko w porządku? – spytał łagodnym tonem, patrząc na nią uważnie.
Poczuła, jak jej serce topi się niemalże pod wpływem jego spojrzenia. Skinęła lekko głową, uśmiechając się przy tym.
- A ty? Trzymasz się? – spojrzała w jego oczy, wstając z miejsca. Krótką chwilę nie odrywał wzroku od jej błękitnych tęczówek, bijąc się z myślami.
- Jasne – uśmiechnął się szeroko, decydując na kłamstwo. I tak wiedział, że mu nie uwierzy. Zbyt dobrze zdążyła go poznać. Zbyt wiele jej o sobie powiedział. – Chodźmy – złapał delikatnie jej dłoń, ciągnąc w stronę sceny.
Posłusznie poszła za nim, zastanawiając się, czym zakończy się i zaowocuje wizyta w Walencji. Miała niejasne przeczucie, że najbliższe dni przyniosą wiele zmian. Nie potrafiła jednak określić, czy będą to zmiany na lepsze.